We wrześniu 2002 roku śląski przedsiębiorca Tomasz T. wysłał skargę do Ministerstwa Finansów na opieszałe załatwianie jego sprawy. Bo nawet w polskich warunkach nie można uznać za normalne przeprowadzanie dowodu poza granicami kraju (na terenie Niemiec) przez blisko dwa lata. A gdy okazało się, że dowód potwierdził wersję Tomasza i jego wspólnika urząd skarbowy pod byle pretekstem zawnioskował o jego ponowienie. Zanim jednak minister Belka zdążył odpowiedzieć, że czteroletnie postępowanie wyjaśniające jest normalne i w niczym nie narusza interesów podatnika odezwał się telefon. Jakiś gość z Warszawy, waląc prosto z mostu po imieniu, zaproponował swoją pomoc. I choć wcześniej żaden ze wspólników nigdy o nim nie słyszał przystali na spotkanie. 1. Propozycja była banalnie prosta. Marek L., […]
We wrześniu 2002 roku śląski przedsiębiorca Tomasz T. wysłał skargę do Ministerstwa Finansów na opieszałe załatwianie jego sprawy. Bo nawet w polskich warunkach nie można uznać za normalne przeprowadzanie dowodu poza granicami kraju (na terenie Niemiec) przez blisko dwa lata. A gdy okazało się, że dowód potwierdził wersję Tomasza i jego wspólnika urząd skarbowy pod byle pretekstem zawnioskował o jego ponowienie. Zanim jednak minister Belka zdążył odpowiedzieć, że czteroletnie postępowanie wyjaśniające jest normalne i w niczym nie narusza interesów podatnika odezwał się telefon. Jakiś gość z Warszawy, waląc prosto z mostu po imieniu, zaproponował swoją pomoc. I choć wcześniej żaden ze wspólników nigdy o nim nie słyszał przystali na spotkanie.
1.
Propozycja była banalnie prosta. Marek L., jak się przedstawił, miał żonę pracującą w Ministerstwie Finansów. Pracowała tam wystarczająco długo, żeby mieć znajomych, i to na wyższych szczeblach. Kwartał, maksimum pół roku (bo przecież trzeba oficjalnie zakończyć postępowanie tu, na dole) i wspólnicy otrzymają swój zapłacony i odliczony, ale ciągle nie zwrócony podatek.
Zgodnie z wnioskiem.
Oczywiście nie za darmo.
Za 40%.
2.
O pewności siebie Marka L. świadczyć może fakt podpisania przez niego… umowy pożyczki kwoty stanowiącej dokładnie 40% kwoty zwrotu. Oczywiście występował jako pożyczkodawca.
Kwota wymieniona była z dokładnością do drugiego miejsca po przecinku.
Żeby jednak zabezpieczyć interes przedsiębiorców w przypadku, gdyby Marek L. okazał się zwykłym naciągaczem, umowa zawierała jedno ważne postanowienie:
w przypadku braku zwrotu podatku do dnia … 2002 roku umowa przekształca się w umowę darowizny i strony nie wysnuwają do siebie żadnych roszczeń z jej tytułu.
3.
Prawdopodobni wspólnicy Marka L. po obejrzeniu umowy uznali, że ich człowiek najwyraźniej okazał się idiotą.
Bo, faktycznie, tylko głupek mógłby aż tak bardzo się podłożyć.
Jako zabezpieczenia zażądali tym razem weksla.
I zwrotu podpisanego egzemplarza umowy.
Wspólnicy powiedzieli zgodnie: nie.
4.
Dzisiaj Tomasz T. wspomina: – byłem już mocno zdesperowany. Wcześniej, jakieś dwa lata, próbowano do nas dojścia ze strony katowickiego Urzędu Kontroli Skarbowej. Również jeden z tamtejszych urzędników powołując się na swoje wpływy w Izbie Skarbowej obiecywał załatwienie sprawy. Wtedy, jako młody i gniewny, wierzący w państwo prawne i inne oficjalnie głoszone duperele, zrezygnowałem z jego „usług”. Choć trochę to trwało, bo baliśmy się powiedzieć NIE, żeby nie namieszał. Co prawda i tak nie uniknęliśmy najgorszego – kiedy tylko zerwaliśmy rozmowy zastępca naczelnika II Urzędu Skarbowego w Gliwicach Jadwiga Chrząstek wysmarowała na nas doniesienie do prokuratury. Że niby chcemy wyłudzić nienależny zwrot podatku, doprowadzić biedne Państwo do niekorzystnego rozporządzenia mieniem itp. Cały czas czuliśmy na plecach ciężki oddech urzędu prokuratorskiego, który przecież przy rozmiarze zwrotu (prawie milion złotych) jak nic wnioskowałby o areszt tymczasowy. I bez trudu uzyskał by zgodę sądu. Sprawa w prokuraturze została zakończona dopiero 3 października 2006 roku bez postawienia komukolwiek zarzutów ze względu na brak jakichkolwiek danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa. Ale o tym dowiedzieliśmy się przypadkowo 5 lat później. Wtedy, po krótkiej naradzie, postanowiliśmy powiadomić miejscową prokuraturę. Był ciągle jeszcze 2002 rok. A my jeszcze wierzyliśmy w sprawiedliwość…
5.
Od samego początku śledztwo w sprawie urzędniczego łapówkarstwa oraz powoływania się na wpływy w Ministerstwie Finansów napotykało opory. Prowadząca je prokurator Krystyna Marchewka potrafiła np. wysłać wezwanie na konfrontację z urzędnikiem w ten sposób, że zostało ono doręczone dopiero po terminie czynności. Mimo oczywistego błędu proceduralnego czynności tej nie powtórzyła. Ba, wysłała także wezwanie do nieżyjącego od 10 lat ojca Tomasza.
Szczytem zaś kompetencji inaczej było zawieszenie postępowania ze względu na to, że pokrzywdzeni przedsiębiorcy nie podali dokładnego adresu Marka L. Jak wspomina Tomasz T.: – prokurator, mimo podania jej numeru dowodu osobistego Marka L. (widniał jak byk na umowie) oraz jego ostatniego adresu, zawiesiła postępowanie, ponieważ Marek L. wyprowadził się i nie pozostawił nowego adresu… listonoszowi! W ten oto sposób udało się „zamrozić” postępowanie na prawie 9 lat!
6.
W 2011 roku nowa miotła czyli prokurator Karol Zok zrobił porządek. Nagle okazało się, ze nieuchwytny przez tyle lat Marek L. jest praktycznie w zasięgu ręki. Złożył zeznania. Oczywiście w charakterze świadka.
Oczywiście zaprzeczył nie tylko podanemu przez Tomasza T. i jego wspólnika przebiegowi zdarzeń, ale w ogóle wyparł się jakiejkolwiek znajomości z nimi!
7.
14 listopada 2011 roku Karol Zok wydaje postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie Ds. 429/11 (Prokuratura Rejonowa Gliwice – Wschód). Bagatela, po 9 latach od wszczęcia.
Zdaniem śląskiego prokuratora:
Brak jest danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia tych przestępstw. Poza zeznaniami zawiadamiających – osób, których zeznań nie sposób uznać za obiektywne – brak jest innych dowodów, które wskazywałyby na sprawstwo wymienionych osób.
Najwyraźniej widniejąca w aktach sprawy umowa pożyczki z 2002 roku umknęła uwadze pana prokuratora.
Umknął (?) także fakt istnienia koperty zaadresowanej własnoręcznie przez Marka L. i opatrzonej jego adresem zwrotnym, w której podpisana umowa była wysłana do Tomasza T. Ale skoro Marek L. zaprzeczył istnieniu jakiejkolwiek znajomości… To tym gorzej dla faktów. Natomiast przestępstwo, jakie mogłoby być zarzucone urzędnikowi UKS w Katowicach, jest już przedawnione, co jest wyłączną zasługą przewlekłości postępowania.
Zwróćcie uwagę, że prokurator Zok w żaden sposób nie próbuje nawet uzasadnić swojej nieufności wobec zeznań przedsiębiorców. Jak wynika z uzasadnienia są zdaniem prokuratora niewiarygodni jedynie dlatego, że zawiadomili o łapówkarstwie urzędnika! Czy to jest powód, dla którego w III RP tak wiele jest afer? Bo urzędnicy stanowią nową kastę niedotykalnych, których można ścigać dopiero wtedy, jak oficjalnie PO-padną w niełaskę? I wyborcza o tym napisze na pierwszej stronie? To może, panie Zok, trzeba było postawić przedsiębiorców w stan oskarżenia? Gdyż naruszyli niewątpliwie istniejące w III RP tabu urzędniczego sobiepaństwa?
8.
Tomasz T.: – Żeby było wszystkim wesoło: na końcu opisanego wyżej postanowienia widnieje pouczenie o możliwości jego zaskarżenia. Napisałem więc i wysłałem. Prokurator Zok jednak odrzucił je jako niedopuszczalne, albowiem wg niego nie jestem w sprawie poszkodowanym. Poszkodowany jest tylko urząd, a więc pewnie Ministerstwo Finansów, i tylko ono może wnieść zażalenie.
Problem jednak w tym, że postanowienie doręczono poszkodowanym, a tam jestem wymieniony z imienia i nazwiska podobnie jak wspólnik. Natomiast do Ministerstwa Finansów postanowienia nie wysłano. Niemniej nie byłem w stanie doprowadzić do rzetelnego dochodzenia w tej sprawie. Jeśli faktycznie Marek L. nie żądał ode mnie blisko półmilionowej łapówki, to po jaką cholerę istnieje podpisana przez niego i przez nas umowa? Umowa pożyczki zamieniającej się w darowiznę, jak nie otrzymam należnego zwrotu?
9.
Czy przeprowadzenie naprawdę rzetelnego dochodzenia (niekoniecznie nawet śledztwa) jeszcze w roku 2002/2003 mogłoby doprowadzić do ujawnienia hipotetycznej grupy przestępczej działającej w Ministerstwie Finansów?
Przecież dopiero w zeszłym roku zaczęło się o niej robić głośno:
„Niemal od 20 lat w Ministerstwie Finansów przygotowywane są regulacje, o których po wejściu ich w życie wiedzą w zasadzie tylko grupy przestępcze, które na ich podstawie przez 2-3 lata dokonują oszustw, a opinia publiczna dowiaduje się o nich po ujawnieniu sprawy przez media – powiedział podczas konferencji, Prezes ZPP, Cezary Kaźmierczak. – W każdej takiej sprawie sprawcy tych oszustw nie zostają ujęci – co najwyżej aresztuje się kilku słupów – a odpowiedzialnością za to obarczani są uczciwi przedsiębiorcy i MF próbuje ich objąć odpowiedzialnością zbiorową, jak np. ostatnio w przypadku tzw. „afery stalowej”.
„W związku z tym, że z taką sytuacją mamy do czynienia systematycznie i cykliczne – afery wybuchają regularnie co 2-3 lata – chcemy, żeby odpowiednie służy sprawdziły ten zadziwiający ciąg przypadków. Polski podatnik utrzymuje 9 służb specjalnych i domagamy się zbadania tej sytuacji pod kątem możliwości popełniania przestępstw na szkodę Skarbu Państwa” – powiedział Przewodniczący Rady Nadzorczej ZPP, Robert Gwiazdowski.
10.
Jednak oprócz celowego zatrzymania dochodzenia jest również inne wytłumaczenie. Marek L. nie tylko oferował załatwianie za ciężkie pieniądze decyzji ministerialnych. Marek L. oferował również paliwa.
Przede wszystkim w imieniu szczecińskiej spółki BGM a także paliwopodobne samoróbki pochodzące z okolic Jeleniej Góry i Wałbrzycha.
A mafia paliwowa to zbyt wysokie progi dla prokuratora z prowincjonalnego miasta. Lepiej zajmować się włamywaczami do piwnic i altanek. Bo to i efekt czasem jest, a przede wszystkim głowy nie urwą przecież…
13.02 2014
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Pingback: Gazeta Szczecińska - Polska Rzeczpospolita Korupcyjna: prokurator chroni urzędnika !