Na scenie politycznej stulecia XVI stanęło w pewnym momencie tylu graczy, że podział państwa polsko-litewskiego był po prostu niemożliwy, bo zawsze komuś to przeszkadzało. Niemcy grali przeciwko sobie nawzajem, a Moskwa zaczęła mieć kłopoty ze zwariowanym carem i Londynem, który powoli rozpoczynał kolonizację obszarów północnych. Upadek Węgier, który dawał nadzieję Niemcom i Moskwie na identyczną akcję w stosunku do Polski i Litwy nie przyniósł oczekiwanych skutków. Turcy bowiem stanęli niespełna 300 km od Krakowa, a ich wpływ na politykę Europejską zwiększył się znacznie i wzmocnił graczy peryferyjnych, którzy i tak byli już dosyć silni, poprzez pieniądz i poprzez doktrynę, która definiowała ich państwa – mam tu na myśli Londyn przede wszystkim, ale także Paryż. Wobec tak niekorzystnie rozwijającej się sytuacji i wobec całkowitego podporządkowania się Rzymu Wiedniowi, Niemcy – którzy byli przecież za ten rozwój wypadków odpowiedzialni – musieli znaleźć jakiś sposób na to by wpływać na politykę turecką i studzić ją gwałtownie. I wymyślili – przedmurze chrześcijaństwa. Tym przedmurzem została oczywiście Polska i Litwa, w co – wskutek upowszechnienia się druku i zatrudnienia pożytecznych idiotów z kilku wpływowych rodzin polskich i litewskich w literaturze – zaważyło na naszych losach i definiowało nasze państwo przez ponad stulecie.
Przedmurze straciło na znaczeniu kiedy Piotr I, którego państwo nigdy żadnym przedmurzem nie było rozprawił się z Turkami definitywnie czyniąc z nich popychadło i przedmiot drwin. Nie przyszło mu to łatwo, ale w końcu się udało. Turcy nadal byli w Europie, ale od Krakowa ich odepchnięto, co oczywiście nie wiązało się z reaktywacją królestwa Węgier, a jedynie z podporządkowaniem tychże Węgier w całości Niemcom. Wobec takiego obrotu spraw państwo polsko litewskie straciło rację bytu. Potoczyło się jeszcze jakiś czas niczym zepsuta dwukółka ale w końcu się rozpadło.
Problemem Polski połączonej z Litwą była rekrutacja elit, były one w stuleciu XVI wyłaniane wprost przez Niemców. Członkowie tych elit przechodzili bowiem przez dwa niemieckie uniwersytety – Frankfurt i Królewiec, z lekceważeniem odnosząc się do Krakowa. Sytuacja zmieniła się trochę za panowania Stefana Batorego oraz Wazów, ale nie była to zmiana głęboka. Musimy bowiem pamiętać, że Włochy XVI wieku to teren walk niemiecko-francuskich, w których Niemcy uzyskują bezwzględną przewagę, niszcząc Rzym i podporządkowując sobie papieża. Zupełnie jak dziś, tyle że Rzymu jeszcze nie spalili.
W stuleciu XVII Polska i Litwa definiują się poprzez wspomniane już antemurale oraz przez wojny, których charakter nie jest nam dokładnie znany, albowiem został pięknie i skutecznie przemalowanych przez Henryka Sienkiewicza, ku pokrzepieniu serc. Myślę, że polityczny cel owych wojen był inny niż to się Henrykowi Sienkiewiczowi wydawało i będę o tym pisał w III tomie „Baśni jak niedźwiedź”.
Wiek XVIII to rozpaczliwa próba usprawiedliwienia własnego istnienia przez państwo polsko-litewskie polegająca na tak zwanych reformach czyli na upodobnieniu systemu rządów w Polsce do monarchii absolutnych. Było to czynione bez zrozumienia rzeczy podstawowej – monarchie absolutne były prywatnymi folwarkami dynastii, a propagowana przez wynajętych mędrców i filozofów nowoczesność miała jedynie ów fakt maskować. Monarchie te ponadto musiały prowadzić politykę agresji, żeby istnieć. I prowadziły ją wobec tych państw, które nie miały ani doktryny ani złota. Głównie przeciwko Polsce. Ponieważ jednak ta znalazła się w pewnym momencie w całości pod protektoratem Moskwy Niemcy musieli zmienić wektory swojej ekspansji i na chwilę – nie pierwszy już raz zresztą – zwrócili się przeciwko sobie – Prusy oderwały Śląsk od Austrii.
Próba zdefiniowana Polski poprzez wynalazki takie jak konstytucja nie powiodła się, bo powieść się nie mogła. Była ona ponadto prowokacją zmontowaną wcale nie tak sprytnie i wcale nie w ukryciu. Była to prowokacja dość banalna zakładająca, że naiwność elit polskich zdeprawowanych i oszukanych rozmaitymi modami jest tak wielka, że niczego nie trzeba ukrywać. I niczego nie ukrywano. Zupełnie jak dziś.
Najwyraźniej, niestety jedynie w sferze deklaracji, zaznaczyła się polska racja stanu, w czasie niewoli. Sformułował ją i próbował wdrażać w życie książę Adam Jerzy Czartoryski, niekoronowany król nieistniejącego państwa. I wierzcie mi, że jestem ostatnim człowiekiem, który będzie drwił z poczynań starego księcia.
Wszystkie wymienione tu formuły tłumaczące polską rację stanu były albo oszukane albo narzucone. Polska jednak istniała i do tego istniała nie dlatego, że jej wrogowie mieli kłopoty, ale dlatego, że definiowana była poprzez jej obywateli, bardzo świadomych politycznie, którzy opisywali swoje państwo poprzez swoją prywatną własność. To nie było nigdzie skodyfikowane, ale etos szlachecki był po prostu żywy i bardzo silny. Żeby pozbyć się Polski trzeba było mieć nie tylko wojsko, ale także zbałamucić i ogłupić szlachtę. To się oczywiście udało, ale ów proces był bardzo powierzchowny czego dowiodły powstania. Każde z nich kończyło się klęską, ale były to z punktu widzenia racji stanu akcje bezwzględnie potrzebne. Polacy tracili ziemię w konfiskatach, część z nich traciła życie, a spora ilość musiała zamieszkać na Syberii, ale powstania były potrzebne tak jak w XVI wieku Francuzom potrzebne były wojny we Włoszech, a królowi Stefanowi potrzebne były wojny w Inflantach. Wszystkie te wydarzenia bowiem miały decydować o istnieniu bądź nie istnieniu państw i narodów. Francuzi walcząc w Italii bronili się przed podziałem kraju, król Stefan idąc na północ bronił się przed rozłamaniem Unii przez Moskwę, Wiedeń i angielskie pieniądze, a powstańcy polscy walczyli, by ich nie sprowadzono do roli rabów pozbawionych ziemi i praw. Walczyli skutecznie, bo kiedy przyszła niepodległość, kiedy wybiła godzina Polska się po prostu ujawniła w postaci tysięcy wychowanych w duchu insurekcji styczniowej chłopców idących z bagnetami na bolszewika. I wtedy zaczęły się kłopoty. Było bowiem państwo, był naród, który miał takie jak trzeba tradycje i przydałaby się jeszcze doktryna. Świat jednak ukształtowany pod nieobecność na mapie Polski wyprodukował same fałszywe i szkodliwe idee, z których Polska nie mogła wybrać absolutnie nic. Jednak wybrała. Wybrała socjalizm, czyli rzecz najgorszą i wokół tego socjalizmu zaczęła budować swoje „nowoczesne” struktury. Wrogowie widząc to odetchnęli z ulgą, a pan Mołotow mógł z wielką pewnością siebie powiedzieć, że Polska to państwo sezonowe. I takie ono właśnie było. Kiedy bowiem ignoruje się fakty i przystrzyga je dla potrzeb stworzonych przez nie wiadomo kogo idei ponosi się klęskę za klęską.
Rozczarowanie socjalizmem sanacyjnym było poważne i popchnęło polityków polskich w objęcia wywiadów państw obcych. Naród zaś jak poprzednio zaczął uporczywie trzymać się własności. Własność chłopska jednak to nie było to samo co wielka własność, a komuniści to nie był jakiś tam cysorz i jego urzędnicy, ale sprawa o wiele poważniejsza. Była to organizacja mafijna, tajna w istocie i specjalizująca się w zabójstwach na zlecenie. Za pomocą takich metod komuniści rządzili bardzo długo. Póki nie zabrakło im pieniędzy i nie przestali być atrakcyjnym partnerem dla innych bogatszych graczy. I wtedy nastała wolność. I znowu pojawiła się potrzeba – jakże paląca zdefiniowania doktryny państwa polskiego. Bo państwo to istnieje i jeszcze jakiś czas istnieć będzie. Jestem jednak pewien, że w pewnym momencie zostanie zlikwidowane, a stanie się to wówczas, gdy elity wychowane na obcych lub rodzimych, ale całkiem oszukanych uniwersytetach dojdą do wniosku, że istnienie Polski jest po prostu nieopłacalne.
Czy można tego uniknąć. Oczywiście, że tak, ale potrzebna jest – wyszydzona tu kiedyś przez blogerkę elig – doktryna państwa. Polska w czasie rządów komunistów definiowana była jako przedpokój Rosji, teraz zaś definiowana jest jako składzik na grabie Niemiec. I w jednym i w drugim przypadku Polska ma kogoś naśladować, w czymś się doskonalić i udawać jakieś zachowania, które nie służą jej mieszkańcom w sposób należyty. Polska jest usypiana pavulonem przez pracownika pędzącej na złamanie karku karetki pogotowia ze skrótem UE wymalowanym na drzwiach. Nadzieja na to, że odnajdziemy się w Unii i będziemy sami siebie opisywać poprzez Unię jest fałszywa. Musimy poszukać czegoś innego. W dodatku nie na zewnątrz ale u siebie.
Ja nie wiem czy dziś jest na to dobry moment, ale lepszego może nie być – mamy Kościół – jedyną organizację jawną, która działa ponad granicami państw i ma głęboką tradycję opartą o miłość bliźniego. Jestem przekonany, że poważne kłopoty Polski rozpoczęły się w tym momencie, w którym Niemcy podporządkowali sobie papieża i Rzym. To było dawno, w roku 1527, ale to właśnie a nie wstąpienie na tron ostatniego króla z dynastii Wazów było początkiem nieszczęść królestwa. Rzym podporządkowany mocarstwom to klęska Polski. Niezależny papież to szansa. Od tego trzeba by zacząć. Resztą niech się zajmą mądrzejsi ode mnie. Tylu ich przecież jest. Nawet jakieś thing thanki chcą organizować podobno.
Ja tradycyjnie zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl gdzie mamy wakacyjną promocję książek. Wznowiliśmy I tom „Baśni jak niedźwiedź” , który do końca lipca kosztował będzie 30 złotych plus koszta wysyłki, a od sierpnia już 40 złotych, bo koszta druku poszły w górę. To nowe wydanie jest wzbogacone dodatkowym tekstem, który według mnie koniecznie powinien się tam znaleźć. Zapraszam także wszystkich do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie i do księgarni „Ukryte miasto” przy Noakowskiego 16. Sklep FOTO MAG jest w tym tygodniu nieczynny. Książki są jeszcze dostępne w księgarni ojców Karmelitów przy Działowej 25 w Poznaniu i w księgarni www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl
Zachęcam również do obejrzenia rozmowy na temat II tomu „Baśni jak niedźwiedź”, którą przeprowadziła ze mną i z Grzegorzem Braunem Dagmara Sicińska z Warszawskiej Telewizji PiS. Oto link:
href=”
>http://www.youtube.com/watch?v=P1TF2NDMm2g