Od wielu lat otrzymuję setki telefonów i nikt nigdy nie zapytał mnie, co sądzę o polityce, co sądzę o władzy. Przecież to jest nieprawdopodobne. Nieprawdopodobny wręcz pech.
Mam pecha. Nieprawdopodobnego wręcz pecha. Miałem telefon. Dosłownie wczoraj. Uśmiechnięta pani, o przesympatycznej telefonicznej powierzchowności, poinformowała mnie, że chce mnie zbadać. Robi sondaż. Po prostu kolejny raz trafiło na mnie. Interesowało ją, jak bardzo jestem zadowolony. Z sieci internetowej miałem czerpać swoje zadowolenie. I pragnęła uzyskać odpowiedź na kilka pytań dodatkowych. Czy jestem chętny?
Tak bardzo jej zależało na mnie, że chciała zadzwonić jutro lub nawet w przyszłym tygodniu. Chodziło jej przede wszystkim o szybkość sieci, o jej szerokopasmowość i moje z niej zadowolenie. Przeurocza rozmówczyni. Gdzież, więc pech, zastanawiasz się czytelniku? Przecież rozmowa z drugim człowiekiem jest nieprawdopodobnym wręcz szczęściem. Gabinet tonie w słońcu, błękit na niebie, za oknem zieleń, i pani Joanna (imię zawsze zapamiętuję) po drugiej stronie.
Czy odpowie na kilka moich pytań spytałem? Pytań politycznych.
NIE. Polityka jej nie interesuje. Nie zdarzyło mi się, by telefoniczna rozmówczyni powiedziała, że polityka ją interesuje, ale nie ma czasu, by o niej porozmawiać. Dlaczego panie ankieterki badają moją opinię o przepustowości łączy internetowych, a nie pytają, co sądzę o szybkich drogach ekspresowych?
I powiedziałem, że oczywiście nie odpowiem na żadne pytanie niezwiązane z polityką. I zanim zakończyła rozmowę, życzyłem jej miłego dnia, uśmiechniętego, kolacji przy świecach. Zaniemówiła. A to jest zwykły rytuał. Mój telefoniczny rytuał. Uwielbiam zaskakiwać rozmówczynie. I bronię się przed ich życzeniami
I tak jest co trzeci dzień dwa telefony minimum. Jaką mam temperaturę ciała (przedwczoraj, miałem odpowiedzieć zaledwie na dwa pytania), ile godzin śpię – to w ubiegłym tygodniu. Gdy piszę te słowa odebrałem telefon z instytutu o tak mądrej nazwie, że nawet nie zacytuję. W nazwie upchnięto i diagnostykę, i terapię, i dwa jeszcze bardziej obce słowa, jeszcze mądrzejsze. Alan Sokal ze swoimi „Modnymi bzdurami” się chowa. Wyjaśniam, że profesor Sokal to ten amerykański fizyk i matematyk, który opublikował w poważnym amerykańskim piśmie „Social Text” – a jakże, wybitnie naukowym, poświęconym studiom kulturowym, artykuł „Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce kwantowej grawitacji”. Artykuł pokonujący każdym zdaniem kolejną głupotę, który zaowocował kilkumiesięczną naukową dysputą. Przychodziło mu do głowy, jakieś mądrze brzmiące pojęcie, opakowywał je stekiem bzdur i stawiał i mnożąc znaki zapytania „kropki nad i”. I opublikował, i wywołał zachwyt, a potem zgorszenie. Pisząc wprost – z dziesiątek celebrytów naukowych zrobił zwykłych durniów.
Mój pech, gdyż był to kolejny telefon, jeden z setek podobnych (poinformowałem o tym sondażystkę telefoniczną), w którym nie pytano mnie o politykę. Mam taki zwyczaj, że gdy ktoś chce mnie przebadać, zanim po raz drugi otworzy usta, pytam, czy badanie ma wykazać mój stosunek do rządu. Czy chcą mnie zbadać pod kątem mojego upolitycznienia. Czy interesuje ich w dodatku, czy codziennie oglądam dziennik TV, czytam Politykę, czy trzymam kciuki za budowę orlików?
A może w końcu kogoś zainteresuje, co złego sądzę o rządach Platformy? Jak oceniam budowę autostrad, odbudowę tam przeciwpowodziowych, czy zwykłe koszenie chwastów w przydrożnych rowach? Czy kogoś to w ogóle obchodzi?
Pytam młodego człowieka w parku na ławce o pracę do 67 roku życia, a on mi mówi, że polityką się nie interesuje. Zahaczam na korytarzu śliczną dziewczynę o tłok w pociągu, i jego spóźnienie, a ta mi mówi, że polityką się nie interesuje. Chce rozmawiać o pogodzie. O błękitnym niebie. Dla niej czynię wyjątek. W tym wypadku jestem w stanie ją zrozumieć.
Ale spotkałem u rodziny młodego wykształconego wyborcę PO, a ten, gdy go zagaduję o postęp cywilizacyjny, mówi mi: tylko nie o polityce. Dlaczego młodzi, wykształceni nagle znielubili rozmowy o polityce?
Taki red. Żakowski rozmawia nie gdzie indziej jak w „Polityce” o Polsce i właśnie o polityce z Dorotą Rabczewską, szerzej znaną jako Doda i słyszy ode niej i w dodatku drukuje: „Poważnie to ja mam to w dupie. Kompletnie. Po co sobie zawracać tym głowę?”.
Dowiaduje się od niej redaktor, że polityka kompletnie jej nie interesuje. Drażni ją. Omija ją szerokim łukiem. Dodę można zrozumieć, ale jak ogarnąć Żakowskiego, który drukuje w swoim piśmie takie przemyślenia o dupie za przeproszeniem Maryni?
Portal internetowy „wpolityce” złośliwie podsuwa redaktorowi „Polityki” następnych rozmówców: Frytkę, ze trzy Grycanki, Mamę Madzi, fryzjera ministra Muchy i Kasię Tusk. I zauważają, że tak zwany etos inteligencki wart jest dzisiaj mniej niż pióra na pupie scenicznego stroju Dody.
Polityka mnie nie interesuje. Zgoda, oczywiście, ale czasem.
Przecież wszystko jest polityką, wszystko wokół nas. A ponadto, przecież stosunek do państwa, jest miarą kultury politycznej społeczeństwa.
Tymczasem wielu ludzi w Polsce nie obawia się deklaracji: w ogóle nie interesuje się polityką, która to deklaracja powinna skutkować rumieńcem wstydu. I mówią to z dumą i mają poparcie mainstreamowych mediów. Bierność i egoizm jest dzisiaj w mediach trendy. Życie egoistyczne, bitwa, co najwyżej o głosy, taniec z gwiazdą przed ekranem telewizora i zaliczenie kabaretu. Co drugie wypowiedziane zdanie i podnoszą nogę, i śmiech na widowni. Zrozumieli.
Przecież, dlatego nasze państwo jest tak słabe i dlatego kłamstwo publiczne jest wszechobecne. ONI SIĘ POLITYKĄ NIE INTERESUJĄ.
I właśnie dlatego, gdy rozmawiam z sondażystką czy ankieterką, panną Joanną czy panią Magdą, pytam o politykę. O jej do niej stosunek. I pytam, czy wciąż czuje miłość premiera. Pytam każdego i każdą. Polecam.
Jestem telefonicznie zapraszany do restauracji. Na pokaz garnków. A ja o polityce. Do hotelu na prezentację zdrowotnych poduszek, do kina na pokaz wiosennego przyodziewku. A ja o polityce. I poproszę o drugi zestaw sondażowych pytań. Swoją drogą, dlaczego nikt mnie nie zaprosi do teatru? Na teatralną sztukę. I nie zapyta się, wysonduje – czy podobała mi się.
Od wielu lat otrzymuję setki telefonów i nikt nigdy nie zapytał mnie, co sądzę o polityce, co sądzę o władzy. Przecież to jest nieprawdopodobne. Nieprawdopodobny wręcz pech. Skąd oni biorą te telefoniczne wyniki politycznych sondaży, publikowane co dzień, w każdej gazecie, skoro politykę mają w pupie.
rekontra
Zagladam tu i ówdzie. Czesciej oczywiscie ówdzie. Czasem cos dostane, ciekawsze rzeczy tu dam. ''Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart'' Na zdjeciu jest Janek, z którym 15 sierpnia bylismy pod Krzyzem.