Z okazji 10-lecia wejścia Polski do Unii Europejskiej politycy i polskie media głównego nurtu rozpływają się nad korzyściami jakie Polska odniosła z tego faktu. Oczywiście złe języki mówią coś przeciwnego. Na przykład takie „Uważam Rze” sugeruje wręcz, że zbiednieliśmy poprzez wstąpienie do UE: „Od 2004 r. średnia płaca brutto w Polsce wzrosła o 54 proc. (z 2289 zł do 3521 zł). Jednak po uwzględnieniu inflacji wzrost płacy wyniósł zaledwie 18 proc. W tym czasie – według danych GUS – średnie ceny towarów i usług konsumpcyjnych, na które stosunkowo mały wpływ ma polskie i unijne ustawodawstwo, wzrosły o 31 proc. Oznacza to realny spadek cen w tym zakresie, choć niektóre towary żywnościowe znacznie podrożały. Na przykład ceny chleba bez uwzględniania inflacji wzrosły o 77 proc., wieprzowiny o 30 proc., drobiu o 48 proc., a wołowiny aż o 138 proc. ….
W 2004 r. za średnią pensję brutto można było kupić 1990 m sześc. gazu ziemnego (wraz z przesyłem), a w 2013 r. – w wyniku podwyżek – już tylko 1386 m sześc. Podobnie w 2004 r. za średnią krajową pensję w Warszawie można było kupić 5723 kWh energii elektrycznej (wraz z przesyłem), a w 2013 r. – już tylko 5103 kWh. W roku przystąpienia do UE za średnią płacę krajową Polak mógł kupić 818 litrów oleju napędowego, a w 2013 r. – tylko 663 litry tego paliwa. W 2004 r. za średnie wynagrodzenie można było nabyć 1761 bochenków chleba, 1761 litrów mleka, 208 kg wołowiny lub 1205 kg cukru, a dzisiaj już tylko 1531 bochenków chleba, 1354 litry mleka, 134 kg wołowiny lub 927 kg cukru. Jeśli chodzi o papierosy, to w 2004 r. za średnią pensję można było kupić 498 paczek, a teraz – 304. Jednym słowem – biedniejemy. Według najnowszych badań GUS 6,7 proc. polskiego społeczeństwa żyje w skrajnej biedzie, a 16–17 proc. w umiarkowanym ubóstwie.”
Ale co to ma wspólnego z Nowym Porządkiem Świata?
Mała garstka bogatych ludzi chce zrobić z pozostałych niewolników i chce poważnie zredukować liczbę ludności świata. W zależności od tego, kto to postuluje liczba ludności w przyszłości powinna się wahać od100 tysięcy do pół miliona. Ponoć „jest absolutnie konieczna „dla dobra naszej planety”.” Wygląda na to, że ta liczba ludności jest optymalna dla potrzeb „elity”, a jak ludzi jest więcej to już zaczynają pracować na samych siebie, a i z kontrolą takiej masy ludności są spore problemy.
A jak to mają zamiar osiągnąć?
Prawdopodobnie przez biedę i tresurę.
Otóż, jak wszyscy wiemy, ludzie biedni są skłonni do wykonywania różnych dziwnych rzeczy, których normalnie by nie robili, byleby tylko przetrwać do następnego dnia. Żeby to zobrazować podam skrajny przykład z czasów wojny opisany przez, wyżej wspomniane „Uważam Rze”: „O tej bezwzględności może świadczyć m.in. to, że – jak stwierdził Baruch Goldstein, przed wojną współorganizator bojówek Bundu – „każdego dnia, by uratować własną skórę, każdy policjant żydowski przyprowadzał siedem osób, aby je poświęcić na ołtarzu dyskryminacji. Przyprowadzał ze sobą kogokolwiek, mógł schwytać – przyjaciół, krewnych, nawet członków najbliższej rodziny”.”
Oczywiście trudno sobie wyobrazić aż tak drastyczne sytuacje w dzisiejszych czasach w Europie, ale być może wszystko przed nami, gdy będzie się postępować systematycznie. Jeżeli powoli i nieprzerwanie będzie się obniżać poziom życia ludzi, to ludzie przyzwyczają się do tego i uznają, że właśnie tak ma być.
Już teraz widać w Polsce pewne objawy przywiązania człowieka do miejsca, manifestujące się kredytami hipotecznymi na 30 i więcej lat. Człowiek uwikłany w kredyt hipoteczny nie może w prosty sposób zmienić pracy czy miejsca zamieszkania, bo praktycznym właścicielem nieruchomości do końca spłacania kredytu jest bank. Czyli taki kredytobiorca jest przywiązany do swojej nieruchomości jak chłop pańszczyźniany do ziemi. Jego myśli koncentrują się głównie wokół spłaty kredytu i nie zawraca sobie głowy innymi sprawami. Strata pracy jest równoznaczna z utratą nieruchomości.
Oprócz zubożania ludzi trzeba im jeszcze urobić mózgi, żeby wierzyli, że to wszystko jest tylko i wyłącznie dla ich dobra. Pranie mózgów i tresura odbywa się na dwóch poziomach: lokalnym i globalnym. Na poziomie globalnym kreuje się różne zagrożenia stanowiące śmiertelne zagrożenie dla członków danej społeczności czy państwa, a na poziomie lokalnym tworzy się różne bezsensowne przepisy.
Na początek zajmijmy się naszym polskim podwórkiem.
Od zeszłego roku mamy ustawę śmieciową. Wszyscy segregujemy śmieci, bo to ponoć takie ekologiczne itp. Same korzyści. Ale okazuje się, że wcale nie musimy tego robić, bo jak czytamy w „Gazecie Wyborczej” w artykule „Hi-tech w sortowni śmieci. Nowy zakład już działa”:
„Najpierw do sortowni wjeżdżają śmieciarki i w hali przyjęć wysypują nieposortowane śmieci. Odpadki lądują na taśmach i jadą do tzw. kabiny wstępnej segregacji. Tam pracownicy ręcznie wyciągają szkło, duże kartony czy folie. Potem odpady trafiają do ogromnych sit, gdzie odsiewane są resztki kuchenne i ziemia. Następnie wielki magnes wyciąga z pozostałych śmieci puszki, kapsle, spinacze i gwoździe. Odpady znów trafiają na taśmę. Na niej laserowe skanery „rozpoznają” śmieci i oddzielają plastikowe butelki, papier czy puszki. Na końcu w kabinach sortowniczych pracownicy wyciągają z taśm resztki niepasujących śmieci (np. z papieru wyciągają folie czy plastiki). W ten sposób posegregowane odpady (oddzielnie folie białe i kolorowe, papier, plastiki, puszki) są prasowane w tonowe paczki. W takim stanie trafiają potem do hut czy zakładów produkujących puszki i butelki.”
Również portal veolia-es.pl w artykule „Nowoczesna sortownia odpadów otwarta” pisze w podobnym tonie:
„No otwarta linia sortownicza składa się z urządzeń zapewniających efektywny przerób odpadów. Po przejściu przez rozdrabniacz wstępny odpady trafią na sito bębnowe, gdzie zostaną podzielone na frakcje o różnej wielkości. Z tak przygotowanej masy odpadów separatory magnetyczne wyodrębnią cenne metale żelazne, a separator powietrzny lżejszą frakcję, z której powstanie wysokoenergetyczne paliwo RDF wykorzystywane w cementowniach. Resztki mineralne i biologiczne trafią do biostabilizacji na płycie do kompostowania. Ciężka frakcja, głównie gruz, będzie deponowana w kwaterze na składowisku.”
Czyli widać, że segregacja śmieci w naszych domach w ogóle nie jest potrzebna, bo specjalny zakład sam to za nas zrobi i jeszcze na tym zarobi. A tak na marginesie, to jak doniósł „Super Express” segregacja śmieci to fikcja:
„Reporterzy „Super Expressu” wyręczyli urzędników i sprawdzili, czy firmy śmieciowe zbierają odpady zgodnie z prawem. Przez cały dzień śledziliśmy śmieciarkę firmy obsługującej ten rejon. Po kilku godzinach okazało się, że pracownicy mają w nosie nową ustawę i wrzucają do jednego samochodu worki ze śmieciami segregowanymi i mieszanymi. Wszystko, jak leci, wpadało na pakę – plastik, papier i odpady mieszane.”
Czyli przepisy dotyczące segregacji śmieci służą tylko do tresury ludzi, bo z technicznego punktu widzenia są zupełnie niepotrzebne, bo mamy automaty, a i z praktycznego też nie, bo jak widać, pracownicy firm śmieciowych wcale się tym nie przejmują. Moje podejrzenia potwierdza portal wiadomomości24.pl:
„Urządzenia do segregacji śmieci są tworzone już od lat i mają zdolność do rozpoznawania przedmiotów i materiałów, posiadają różnorodny zestaw czujników i sensorów m.in. kamerę na podczerwień, skanery laserowe 3D, aparat rentgenowski, wykrywacze metali, również czytniki kodów kreskowych i wagi. Dlatego, że na dzień dzisiejszy bardzo dokładnej segregacji dokonują nowoczesne maszyny, można by z rozdzielania odpadów przez obywateli zrezygnować. Jeśli automatyczna segregacja jest o wiele bardziej wydajna niż zbiórki odpadów w oddzielnych pojemnikach nasuwa się pytanie, dlaczego się je prowadzi? W Niemczech sortuje się śmieci już przeszło 20 lat. System sortowania odpadów „Zielony Punkt” wprowadzono po to, aby zmusić producentów opakowań i koncerny spożywcze do ich oszczędzania. Niestety nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Również wprowadzanie zastawów na butelki plastikowe i szklane oraz puszki okazały się nietrafionym pomysłem. System miał sprawić wzrost sprzedaży zwrotnych butelek wielokrotnego użytku. Jednak pomysł zastawu na plastikowe butelki nie skłonił konsumentów do częstszego sięgania po opakowania wielokrotnego użytku.”
Innym przykładem tresury obywateli są strefy płatnego parkowania w miastach. Rok temu byłem w Kielcach i niechcący wjechałem do strefy płatnego parkowania, która była tak źle oznaczona, że nie zorientowałem się, że jestem w takiej strefie. Nigdzie żadnego parkomatu, więc zostawiłem samochód i poszedłem załatwiać swoje sprawy. Po powrocie znalazłem mandat opiewający na kwotę 30 zł. Okazało się, że kartę parkingową mogłem sobie kupić w jakimś sklepie obuwniczym czy coś takiego. Przecież to takie oczywiste, że karty parkingowe kupuje się w sklepach obuwniczych. Wszyscy o tym wiedzą, tylko jak taki matoł jeden byłem. Nie dość, że nie wiedziałem takich oczywistych rzeczy, to nawet nie zorientowałem się, że byłem w strefie płatnego parkowania.
Jeszcze ciekawsza sytuacja jest w moim rodzinnym Krakowie. Tu urzędnicy idą na całego. Początkowo strefa płatnego postoju miała chronić zabytkowe centrum i to było rozsądne. Ale potem urzędnicy tak się rozzuchwalili, że zaczęli obejmować tą strefą coraz większe połacie Krakowa, pod pretekstem chronienia ludzi i terenu leżącego na granicy strefy. Jasna sprawa, że bez względu na to gdzie się wyznaczy granicę strefy zawsze ludzie mający do załatwienia sprawy w pobliżu granicy strefy zostawią swoje samochody poza nią i mieszkańcy tej okolicy będą mieli kłopoty z parkowaniem własnych aut. To jest przecież oczywista oczywistość. Oczywiście w Krakowie granice stref również, jak w Kielcach, nie są jasno oznaczone. Nie wszędzie są parkomaty więc przybysz prawie na 100 % dostanie mandat za brak karty parkingowej. Poza tym są ciekawe wyjątki. Na przykład wzdłuż Placu Na Stawach, od strony placu, można bezpłatnie parkować do 30 minut, ale po przeciwnej stronie parkowanie jest już płatne. To samo jest na ulicy Senatorskiej pomiędzy ulicą Kraszewskiego i Komorowskiego. Najpierw tam była strefa płatnego parkowania, ale po tygodniu zmieniono na bezpłatne 30 minut. Ciekawie ma się sytuacja na pewnym odcinku ulicy Kasztelańskiej. Po jednej stronie jest opłata i stoją parkomaty, a po przeciwnej, od strony wału Rudawy już parkowanie jest za darmo. Takie wyjątki wprowadzają spory zamęt. A turyści zmuszeni podstępem do zapłacenia haraczu, jako najważniejsze wspomnienie z wycieczki do Krakowa zapamiętają właśnie to. Podejrzewam, że pieniądze uzyskane z opłat parkingowych w głównej mierze, idą na obsługę firm kontrolujących te strefy, a do budżetu miasta skapują marne grosze. Jeśli jakiekolwiek grosze tam skapują.
Czyli znowu w tej całej sprawie chodzi o to, żeby przeciętny obywatel koncentrował się na drobnych sprawach typu czy dobrze zaparkował, czy wystarczy mu czasu na który wykupił miejsce parkingowe do załatwienia spraw w okolicy itp. W sukurs takim poczynaniom władz idzie monitoring miejski. Jak donosi portal prawo.rp.pl:
„W latach 2010–2013 w skontrolowanych miastach operatorzy monitoringu zaobserwowali ponad152 tys. zdarzeń. W zdecydowanej większości były to wykroczenia drogowe. Poważne przestępstwa (rozboje, włamania, kradzieże i niszczenie mienia) stanowiły jedynie 5 proc. wszystkich dostrzeżonych przypadków. W jednej trzeciej kontrolowanych miast system monitoringu ujawniał przede wszystkim przypadki nieprawidłowego parkowania. Tylko 25 proc. danych trafiało do policji i w większości były to też informacje o wykroczeniach drogowych.
NIK stwierdziła, że w 20 proc. skontrolowanych miast dane osobowe zaobserwowanych osób nie były odpowiednio zabezpieczone. Jak powiedział Biedziak, przechowywano je na dyskach komputerów niezabezpieczonych hasłem lub w pomieszczeniach dostępnych dla osób postronnych. W niektórych miastach do przetwarzania danych dopuszczono osoby, które nie miały upoważnień nadanych przez administratora danych. „W Katowicach pracownicy i wolontariusze mogli bez ograniczeń dysponować obrazami – zatrzymywać, cofać, odtwarzać, archiwizować lub też drukować stop-klatki bez rejestracji” – poinformował rzecznik NIK.
Połowa skontrolowanych miast nielegalnie przetwarzała dane osobowe. Zbiory danych nie zawsze były zgłoszone do GIODO. W połowie miast operatorzy byli zobowiązani do jednoczesnej obserwacji obrazu ze zbyt wielu kamer.
Ponad połowa skontrolowanych miast nie zapewniła całodobowej obserwacji obrazu z kamer. Zdaniem NIK w praktyce oznaczało to, że w wypadku wystąpienia groźnego zdarzenia – choć zostało ono utrwalone na dysku – nie było natychmiastowej i adekwatnej reakcji policji lub straży miejskiej. „W niektórych miastach ignorowano wyniki analizy zagrożeń i zalecenia policji, pozostawiając kamery bez obsługi w czasie największego prawdopodobieństwa wystąpienia sytuacji niebezpiecznych, np. w godzinach nocnych, w tym w najgroźniejszym okresie wskazywanym przez policję: w nocy z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę” – podał rzecznik NIK.”
Czyli znowu chodzi o gnębienie porządnego obywatela, żeby nigdy nie czuł się pewnie, a nie o walkę z przestępczością.
Podobnie sprawa ma się z podatkiem dochodowym. Oczywiście podatki muszą być, bo inaczej nie funkcjonowałoby państwo. Chociaż teoretycznie jest możliwe istnienie państwa bez podatków, gdy istnieją w nim potężne dochodowe przedsiębiorstwa państwowe, których zyski idą na obsługę potrzeb państwa, czyli bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego, urzędników itp.
Ale skupmy się na naszym kraju. U nas istnieje mnóstwo podatków, w tym przynoszące najwięcej dochodu budżetowi, jak VAT i akcyza.
Podatek dochodowy jest bardzo trudnym podatkiem do zebrania ze względu na odpisy, ulgi, system progresywny itp. Masa urzędników musi się tym zajmować. A tym urzędnikom należy zapewnić pensje, miejsce pracy czyli pokój, biurko, komputer, oprogramowanie komputera, fotel, i inne. Budynek urzędu należy ogrzewać sprzątać itp. Kosztuje to kosmiczne sumy. Portal Wirtualna Polska cytuje ekspertów w tej dziedzinie:
„- Polski system podatkowy jest jednym z najdroższych wśród cywilizowanych państw, czyli członków OECD – wtóruje Paweł Gruza, ekspert Fundacji Republikańskiej, związany z akcją Polska bez PIT. – Nakład pracy urzędniczej do poboru podatku PIT stanowi ok. 80 proc. całych wydatków na skarbówkę, a generuje ok. 20 proc. dochodów sektora finansów publicznych – wylicza.
– To jest przejaw skrajnej głupoty i rozrzutności – mówi Andrzej Sadowski. – Wypłacając urzędnikowi wynagrodzenie z budżetu, rząd opodatkowuje sam siebie. Potem do pobranych pieniędzy dodaje kolejną porcję, by wypłacić urzędnikowi następną pensję, którą znów opodatkowuje. To absurd.”
Czyli wiemy, że z ekonomicznego punktu widzenia podatek dochodowy jest bez sensu dla państwa. Ale ma głęboki sens w tresurze obywateli. Taki szary człowiek musi, jak na spowiedzi, wyznać urzędnikowi ile zarobił, gdzie, kiedy i w jaki sposób. Jak jest coś nie tak, to urzędnik, jak kapłan w konfesjonale pokutę, wyznacza petentowi karę. System podatkowy jest skonstruowany w ten sposób, by obywatel nigdy nie czuł się w porządku wobec urzędu.
Czyli człowiek rozdarty pomiędzy takie małe sprawy nie koncentruje się na innych celach, jak na przykład, na bogaceniu się. Człowiek, który wzbogacił się uczciwie, jest człowiekiem wolnym. Człowiek, który wzbogacił się nieuczciwie może być szantażowany przez ludzi, którzy znają jego źródło bogactwa. czyli jest ich zakładnikiem. Elitom finansowym świata nie zależy na tym, by ludzie bogacili się, a szczególnie uczciwie. Oni nie chcą by ludzie byli wolni. Raczej dążą do maksymalnego upodlenia i zniewolenia ludzi. Ale nic by nie zwojowali, gdyby nie mieli wiernych sług na niższych poziomach w pomniejszych aparatach represji. Jeszcze raz przytoczę porównanie do warszawskiego getta opisanego w artykule „Uważam, Rze”:
„Niemcy tworzyli getta już od października 1939 r. Skupienie olbrzymiej masy ludności na małej powierzchni i pozbawienie jej możliwości wychodzenia poza wyznaczony teren samo w sobie służyło jej eksterminacji. Do tego doszedł głód i epidemie. Ale zarządzanie gettami przez Niemców nie byłoby w ogóle możliwe, gdyby nie istniały w nich żydowskie Judenraty i podporządkowana im żydowska policja. Formalnie rozkaz do tworzenia Judenratów wydał szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) Reinhard Heydrich. Zarządzenia Hansa Franka z 18 listopada 1939 r. mówiło, że w miejscowościach mniejszych Judenrat miał składać się z 12 członków, w miastach powyżej 10 tys. mieszkańców musiał on zaś liczyć co najmniej 24 członków. Kompetencje Judenratów ograniczały się do ścisłego wykonywania poleceń okupanta. Miały dostarczać robotników, organizować wysyłki ludzi do obozów pracy, zbierać i przekazywać kontrybucje niemieckiemu okupantowi. Gdy zaczęła się Zagłada, to Judenraty na polecenie Niemców organizowały deportację Żydów do obozów zagłady.”
Oczywiście, jest to bardzo drastyczne porównanie, ale nie wiadomo, czy nie prawdziwe, jeśli finansowi władcy tego świata nie zaczną wcielać w życie idei zegizmu czyli zerowego wzrostu. Wiadomo, że pewne zasoby ziemskie są ograniczone i nieodnawialne. Tym ludziom zależy na jak najdłuższym zachowaniu tych zasobów dla swoich kolejnych potomków. Część z nich wierzy w reinkarnację i są przekonani, że odrodzą się w tych samych rodzinach czy stowarzyszeniach. Czyli motłochu potrzebują tylko tyle, żeby im służył i nadmiernie nie eksploatował środowiska. Wszelkie ludzkie nadwyżki, według nich, powinny zostać zlikwidowane.
I znowu powróćmy na nasze podwórko. Kolejnym pomysłem naszych „umiłowanych przywódców” jest jawność wszystkich wynagrodzeń obywateli. Jak donosi „Super Ekspress”:
„Płace powinny być jawne. Każdy powinien wiedzieć, ile zarabia sąsiad – mówi reporterowi telewizji Superstacja poseł Wincenty Elsner z partii Palikota. Elsner jest też za tym, żeby płace były publikowane w internecie. – Ideałem byłoby, gdyby w ogóle płace były jawne. Aby każdy mógł się dowiedzieć nie tylko ile poseł zarobił, ale dowiedzieć się ile sąsiad na przykład zarobił!”
Oczywiście ujawnienie takich danych ułatwi pracę wszelkiej maści złodziejom i oszustom, ale również wzbudzi zawiść pomiędzy ludźmi. Ta zawiść będzie kultywowana przez rządzących i mała iskra może spowodować, że biedniejsi zaczną mordować bogatszych, jak miało to miejsce w czasie rewolucji październikowej czy rabacji galicyjskiej.
Oczywiście każdy powie, że jest to niemożliwe we współczesnej Europie. Ale czy jeszcze rok temu ktoś, z wyjątkiem wtajemniczonych, pomyślał, że w następnym roku Rosja, jak gdyby nigdy nic, zabierze się za rozbiór Ukrainy? I to wiedząc, że gwarantem jej integralności terytorialnej były największe światowe mocarstwa jak USA, Wielka Brytania i Francja.
A teraz przejdźmy do manipulowania ludźmi w skali globalnej.
Najlepszym sposobem manipulacji jest wywołanie strachu. Wywołano kryzys finansowy, straszono terrorystami, świńską grypą, a teraz prowokuje się Rosję do wykonywania nerwowych ruchów w stylu aneksji części Ukrainy. Trzeba wykreować jakieś mocarstwo na symbol zła, który zagraża światowemu pokojowi. Oczywiście Rosja jest zbyt słaba militarnie, żeby taka rolę mogła pełnić, więc w czasie kryzysu ukraińskiego oburzone działaniami Rosji państwa Unii Europejskiej, jak gdyby nigdy nic, dozbrajają Rosję. I tak Niemcy najpierw szkoliły specnaz, a teraz sprzedają sprzęt nawigacyjny, części zamienne, a także mobilne centra dowodzenia i wozy opancerzone. Koncern Heckler & Koch eksportował pistolety i karabiny. Za dostawy niemieckiej amunicji Rosja zapłaciła 325 tys. euro. Koncern Rheinmetall za 100 mln dolarów planował natomiast wybudowanie wielkiego centrum szkoleniowego, w którym mogłyby ćwiczyć jednostki wielkości brygady.
Austriacy sprzedawali Rosji swoje doskonałe karabiny snajperskie. Rosyjskie jednostki specjalne, dostały model HS.50 wyprodukowane przez austriacki koncern Steyr Mannlicher.
Włosi sprzedali Rosji wozy terenowe. W tym roku rosyjska armia zyskała nowoczesne wozy LMV-M65 wyprodukowane przez włoski koncern IVECO.
Moskwę zbroił też Paryż. Oprócz słynnych mistrali, lotniskowców desantowych, które Rosja zamówiła w 2011 r. (kontrakt ciągle obowiązuje mimo aneksji Krymu), francuski koncern Thales dostarczał noktowizory dla najnowocześniejszych czołgów T-90. Ta sama firma ma produkować elektronikę pokładową do rosyjskich helikopterów transportowych Mi-38.Francuzi planowali też dostarczenie Rosjanom kołowych wozów bojowych. Mieli także wspólnie opracować nową generację czołgów.
Swietłana Pjeunowa na swoim blogu sugeruje, że światowe elity bankowe zaplanowały starcie Rosja – NATO.
Istnienie takich potężnych elit sterującymi Stanami Zjednoczonymi, a co za tym idzie, całym światem, zauważył już w roku 1927 mer Nowego Jorku John Haylan:
„Rzeczywistym zagrożeniem dal naszej republiki jest ów niewidzialny rząd , który przypomina gigantyczną ośmiornicę, gęsto oplatającą swoimi mackami i niezliczoną ilością lepkich przyssawek nasze miasto, nasze strony, nasz kraj. Głową tej ośmiornicy jest Standard Oil Rockefellera oraz posiadający ogromne wpływy międzynarodowi magnaci finansowi. Ludzi ci w istocie sterują amerykańskim rządem tak, by ten zadowalał ich prywatne pragnienia .
Władza nad rzędem dokonuje się poprzez kontrolę nad podażą pieniądza – w ten sposób eksploatacja obywateli tego kraju i jego zasobów staje się jeszcze prostsza .To właśnie dlatego owi wielcy arystokraci, od pierwszego dnia powstania tego państwa, z całych sił ( flirtując i bawiąc z naszymi przywódcami) zmierzają do koncentracji posiadanej władzy i majątków (wykorzystując emisję pieniądza przez Rezerwę Federalną w celu odprowadzenia majątku ze społeczeństwa ). Owi międzynarodowi bankierzy, wraz ze standard Oil Rockefellera zdobyli kontrole nad większością dzienników i magazynów w tym kraju. Wykorzystując prasę, specjalnie opiniotwórcze rubryki w gazetach, by nakładać kaganiec na urzędników rządowych, a tych którzy nie chcą podporządkować, poprzez sterowaną krytykę ze strony mediów i opinii publicznej, zmuszając do stanowisk w administracji rządowej. Ludzie ci w rzeczywistości kontrolują obie partie (Partie Republikańską i Partie Demokratyczną), formułują ich założenia polityczne, sterują liderami, sprawują funkcje kierownicze w dziesiątkach prywatnych firm i wykorzystują c wszystkie dostępne metody umieszczają na najwyższych stanowiskach służących im skorumpowanym interesom kandydatów.”
Czyli istnienie takich elit i ich szaleńczych pomysłów wygląda na fakt.
I cóż my maluczcy możemy w takiej sytuacji zrobić?
Przede wszystkim trzeba sługusów elit bankowych usunąć z władz państwowych. Teraz nadarza się doskonała okazja, bo będą wybory do europarlamentu, wybory samorządowe i na koniec do sejmu i senatu. Myślę, że najlepiej zagłosować na partie nieznane i na takich samych kandydatów. Wszystkie osoby obracające się w polskiej polityce od lat należy zdecydowanie usunąć w władz lokalnych i państwowych.
Inną metodą jest niebranie kredytów gdy nie są one niezbędne. Kredyty nas uzależniają od banków.
I oczywiście należy zacząć przejawiać aktywność obywatelską w sprawach nawet drobnych jak np. strefy płatnego parkowania. Powinniśmy organizować referenda, nawet lokalne i pisać do władz każdego szczebla z naszymi propozycjami czy protestami.
Źródło: http://innywariant.weebly.com/1/post/2014/05/podatki-segregacja-mieci-strefy-parkowania-i-nwo.html