Macin Plichta umiejętnie dozuje mediom informacje o współpracy syna Tuska z jego firmą. Trochę na lewo („Wprost”), trochę na prawo („Gazeta Polska Codziennie”). Wygląda na to, że szef Amber Gold niespecjalnie potrzebował specjalisty od PR.
Sam jest w tej robocie lepszy od Michała Tuska. Udzielając "Gazecie Wyborczej" detonującego sprawę jego pracy dla Plichty popełnił karndynalny błąd początkujących "piarowców". W takich sytuacjach trzeba albo milczeć i odpowiadać na pytania, albo ujawnić wszystkie okoliczności sprawy. W tym wypadku należało zrobić to drugie, łącznie z pokazaniem umowy i pracy wykonanej dla Plichty. Zaliczyć 2-3 dniowy festiwal zainteresowania mediów i sprawa byłaby skończona.
Ujawniając tylko część informacji, na dodatek, jak wynika z publikacji prasowych nie wszystkie były prawdziwe. Tusk twierdził, że był zły iż dostał przelew, bo inni kontrahenci nie dostali. Media zaś ujawniły maila, w którym prosił o uregulowanie faktury.
Na dodatek chcąc pomóc ojcu, powiedział iż Donald Tusk był przeciwny jego pracy dla Plichty. Już dziś posłowie pytają czy nie doszło do przecieku informacji ze śledztwa.
Generalnie Plichta kpi z ludzi i zręcznie manipuluje mediami. Na zdrowy rozum jego gra wygląda na obliczoną na wzbudzenie paniki wśród ludzi, którzy powierzyli mu pieniądze, aby wycofywali swoje środki i stracili 40 proc. kapitału. Zakładając, że poza Olt Express Plichta nie utopił nigdzie pieniędzy, oznacza to, że jeżeli przestraszy wystarczająco dużo ludzi, to nie będzie musiał płacić im odestek i zabierze im 40 proc. kapitału. I jeszcze będzie tłumaczył kolejnym naiwnym, że wszystkich spłacił.
Pytanie co ma jeszcze na rządzącą PO Plichta. Jeżeli prawdziwe są plotki pojawiające się o jego powiązaniach rodzinnych z politykami tej partii, to będziemy mieli festiwal "odpalania" przez niego kolejnych kwiatków, po to, aby temat Amber Gold ze zwyczajnego oszustwa zamienił się w aferę polityczną.