Plac Litewski w Lublinie. Plac jakich wiele pomiędzy Wołgą a Wisłą… rozciągający się wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia i ulicy 3go Maja. Tradycyjne miejsce pierwszych randek lublinian umawiających się pod wiekową lipą w jego centrum zwaną pieszczotliwie "Baobabem". Pamiętam ten plac jakieś ćwierć wieku temu, gdy zamiast pomnika marszałka Józefa Piłsudskiego stał w jego miejscu posterunek spiżowych czerwonoarmistów niemiłosiernie obsrywanych przez nieprawomyślne gołębie. Nie rozumiałem wówczas, czemu tych kilku żołnierzy góruje nad placem, który ma już swoje dwa bastiony strażnicze o niebo godniejsze niż paru okupantów z pepeszami w dłoniach… Oni po prostu byli na służbie i pilnowali tychże bastionów właśnie. Wkrótce potem pomnik krasnoarmiejców zdemontowano, a w sercu placu na cokół wyjechał dumny marszałek. A właściwie czego pilnowali ci spiżowi nadzorcy […]
Plac Litewski w Lublinie. Plac jakich wiele pomiędzy Wołgą a Wisłą… rozciągający się wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia i ulicy 3go Maja. Tradycyjne miejsce pierwszych randek lublinian umawiających się pod wiekową lipą w jego centrum zwaną pieszczotliwie "Baobabem".
Pamiętam ten plac jakieś ćwierć wieku temu, gdy zamiast pomnika marszałka Józefa Piłsudskiego stał w jego miejscu posterunek spiżowych czerwonoarmistów niemiłosiernie obsrywanych przez nieprawomyślne gołębie. Nie rozumiałem wówczas, czemu tych kilku żołnierzy góruje nad placem, który ma już swoje dwa bastiony strażnicze o niebo godniejsze niż paru okupantów z pepeszami w dłoniach… Oni po prostu byli na służbie i pilnowali tychże bastionów właśnie. Wkrótce potem pomnik krasnoarmiejców zdemontowano, a w sercu placu na cokół wyjechał dumny marszałek.
A właściwie czego pilnowali ci spiżowi nadzorcy w zapyziałym miasteczku biedniejszej części Polski? Dziś mogę śmiało odpowiedzieć. że pilnowali oni braku pamięci… po jednej stronie żołnierzy z pepeszami stał w cieniu drzew Pomnik Konstytucji 3 Maja…
Po drugiej zaś dumna i zapomniana iglica upamiętniająca Unię Lubelską…
Dziś to już wiem… Lubiłem tam spacerować w wolnych chwilach. Pewnego razu dane mi było być świadkiem dziwnego zdarzenia… Na jednej z alejek przedwojenny staruszek karmił okruchami chleba i pamięci stado gołębi…
Gołębi było tam zawsze mnóstwo… wiele z nich miało swoje gniazdka gdzieś pod dachem starego budynku Poczty Polskiej…
Na tego starca karmiącego gołębie ukradkiem spozierało dwóch wymoczkowatych chłopców w przykrótkich spodenkach. Przerwali sobie zabawę w grę w piłkę pomiędzy drzewami i zmarszczyli czoła w grymasie wskazującym na powstawanie diabolicznego planu… Nagle wyższy z nich o lekko ryżawym odcieniu grzywki uśmiechnął się tajemniczo i zaczął naśladować starca… nic to nie dało… zapomniał o okruchach chleba i odrobinie serca… wyraźnie zły szarpnął kolegę za rękaw i pociągnął go w stronę klombów z kwiatami… nabrali pełne garści ziemi z kwietników i zaczęli rozsypywać grudki ziemi w pobliżu gołębi naśladując ruchy dłoni starca z okrzykiem zawistnej radości:
"-Teraz to się dopiero nabiorą!"
Starzec miał łzy w oczach i po prostu tak po ludzku nie rozumiał, jak można tak bezinteresownie robić na złość… I do tego, przecież to były zwykłe dzieciaki z okolicznych podwórek… W jego przedwojennej głowie to się po prostu nie mieściło… Było mi przykro podwójnie… za siebie i za starca… za niespełnioną wizję ojczyzny tego człowieka… Dziś wiem, że się myliłem… Dziś wiem, że ten plac to nie było trochę większe miejsce do gry w piłkę między drzewami. Ten plac to wyznacznik stosunku Polaków do historii własnego narodu. Dziś jest mi żal Polski, bo ci chłopcy w przykrótkich spodenkach dorośli i mają znaczący udział w polskim skarlałym życiu politycznym. Mają swoje biznesy i interesiki a szybko kombinowana, bez liczenia się z nikim i niczym kasa, daję im nobilitacje do współczesnej elity towarzyskiej. Dziś oni patrzą na mnie z plakatów wyborczych i kłamiąc w żywe oczy szydzą z historii tego narodu, z jego dni chwały i wielkości plując na pamięć o niej… dziś na powrót stawiane są pomniki okupanta pod pozorem starej tradycji i gościnności, podczas gdy pomniki bohaterów pękają i tracą prawa do terenów, na których naród je stawiał. Dziś rzucają nam jak za dawnych szczeniackich lat w ekran telewizora pomyje i jałmużnę ze złowieszczo brzmiącymi po odłączeniu wizji słowami:
"-Teraz to się dopiero nabiorą!"
Obrzucanie błotem stało się nowym elitarnym sportem elit biznesowo – publicystycznych… tamten stary plan z oszukaniem gołębi przekształcił się masówkę pijarowkiego odmóżdżenia gołębi wyborczych… i to niezależnie od tego, czy te gołębie spacerują po placach Lublina, Lwowa, Wilna czy Mińska… wszędzie tam dawne orły i sokoły zgołębiały… czasem tylko w wyrazie cichego gniewu stroszą pióra obsrywając pomniki władzy… Ten Plac Litewski to dla mnie symbol niedoszłej Rzeczypospolitej nie Dwojga a Czworga Narodów… Narodów okłamywanych i poniewieranych… A za każdym razem, gdy widzę skurwiałą twarz lokalnego polityka, to chce mi się splunąć i odwrócić w drugą stronę… niestety billboardy opanowały naszą przestrzeń powietrzną nad krajem… nisko przelatujące mordy wciskają się nieustannie i będzie ich coraz więcej… czas wyborów się zbliża… trzeba znowu popracować nad gołębnikiem, a potem z zawistnym uśmiechem wycedzić:
"-Teraz to się dopiero nabiorą!"
A my jak te gołębie łykamy każde podrzucane nam gówno i dziwimy się, że ta manna z nieba tak brudzi… Przyjdzie deszcz i zmyje wszystko po piórach… zawsze z zemsty możemy obesrać jakiś nielubiany pomnik chociażby anonimowo w internecie… no bo co robić… gołębie przecież pomników nie przewracają. A co na to Oni, którzy już odeszli? Oni trwają…
Plac jakich wiele… kto się poderwie do lotu? Lublin to ciekawe choć szare i biedne miasto… naprawdę proszę go nie kojarzyć z jednym degeneratem spod granicy z Białorusią.
Polak, Wegier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki (weg. Lengyel, Magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát). Boze chron Wegry i Rzeczpospolita.