Książki Zychowicza nie czytałem, ale nie tylko dlatego mam przewagę nad tymi, którzy na ten temat wypowiadają się. Cała ta dyskusja nie miałaby sensu gdyby nie obecna sytuacja Polski tak bardzo przypominająca nasze położenie przedwojenne.
Dywagacje na temat czy bardziej opłacalne dla Polski było pójście z Niemcami przeciwko bolszewikom, a następnie podobnie jak w I wojnie światowej zmienić front są przede wszystkim wyrwane z kontekstu całej przedwojennej historii, a szczególnie naszych, polskich losów.
Na ten temat wypowiadałem się wielokrotnie, gdyż lekcje z vitae magistrae muszą zawierać rzeczywistą naukę, a nie tylko choćby najbardziej błyskotliwe bon mot.
Krótko mówiąc rozwiązanie dyskutowane świadczy jedynie o bardzo zdawkowym, jeżeli nie powiedzieć – prymitywnym sposobie myślenia.
W naszych dziejach ostatniego czterechsetlecia mieliśmy dwóch najgroźniejszych wrogów, mimo wszystkich kłopotów nie uważam za takich ani osmańskiej Turcji, ani Szwecji.
Śmiertelnymi wrogami Polski były są i będą Rosja i Niemcy dopóki nie wyrzekną formy podboju i hegemonii, jako metody współżycia z sąsiadami.
I Wojna światowa zakończyła się dla nas tak jak przewidywał wieszcz – Mickiewicz, upadkiem wszystkich trzech zaborców, czyli Niemiec w podwójnym wydaniu i Rosji.
Wykorzystaliśmy tę sytuację, ale nie do końca, nie zabraliśmy Niemcom całego Śląska i Gdańska, ani Warmii, nie zneutralizowaliśmy Prus Wschodnich, a w stosunku do Rosji bolszewickiej nie stworzyliśmy kordonu obronnego.
Zaufaliśmy zwycięskiej i pozornie potężnej Francji opierając nadzieje na wspólnej obronie, co miało jakieś uzasadnienie w stosunku do Niemiec, ale w żadnym przypadku w stosunku do Rosji. Pisał o tym Bocheński, ale nie bardzo to docierało do społeczeństwa polskiego i jego elity.
Połowiczność i brak skutecznych zabezpieczeń traktatu wersalskiego dała się nam we znaki już w pierwszych latach naszej niepodległości. Dwa nie odległe od siebie pakty, a właściwie spiski, jeden w Rapallo już w 1922 roku, a drugi w Locarno w 1925 roku, wydały nas na łup bolszewicko niemiecki, a wszelkie nawet bardzo dramatyczne próby zabezpieczenia się przed nimi okazały się nieskuteczne.
Jak zwykle w Polsce znalazło się i znajduje ciągle gromada malkontentów obwiniających Polskę za zaistniały stan rzeczy. Pierwszym przykładem jest oskarżenie o brak sojuszu z Czechosłowacją przeciwko Niemcom, zapomina się tylko, że to Czesi, a właściwie Massaryk i w ślad za nim Benesz unikali jakiegokolwiek porozumienia z Polską i to nie tylko, dlatego że zdradziecko zabrali nam Zaolzie, ale przede wszystkim, dlatego że swoją obronę przeciwko Niemcom upatrywali głównie w Sowietach, a Polska w tym sojuszu stanowiła przeszkodę.
Sytuację Polski formalnie poprawił pakt o nieagresji z Sowietami zawarty w 1932 roku, wprawdzie tylko bardzo naiwni mogli uwierzyć, że bolszewicy dotrzymują jakichkolwiek paktów i że nie skorzystają z pierwszej nadającej się okazji żeby Polskę zaatakować.
Z Niemcami weimarowskimi nie mieliśmy uregulowanych stosunków, a odwrotnie prowadziły one przeciwko nam wojnę celną i korzystając ze znacznie lepszych koneksji międzynarodowych oskarżały nas o wszystko, co najgorsze.
Uregulowanie stosunków z Niemcami nastąpiło po dojściu Hitlera do władzy i już w styczniu 1934 roku podpisana została wzajemna deklaracja o nie stosowaniu przemocy, a także ożywiona została wymiana towarowa przynosząca Polsce znaczne korzyści. Niemcy stały się dla Polski największym partnerem handlowym, było jednak wiadomo, że to tylko do czasu zbudowania przez Niemcy odpowiedniej potęgi militarnej. Piłsudski przewidywał w 1934 roku możliwość niemieckiej agresji w ciągu 5 – 6 lat.
Wyciągnął z tego konsekwencje w postaci zaproponowania Francji interwencji policyjnej w stosunku do Niemiec łamiących postanowienia traktatu wersalskiego. Na skutek francuskiej odmowy zastosowano politykę zbliżenia do Niemiec podtrzymując wagę sojuszu z Francją, z którego kolejne rządy francuskie chciały się wycofać, może poza Barthou, który niestety zginął wraz z królem jugosłowiańskim Aleksandrem.
Można tylko mieć pretensję do Piłsudskiego, że w tej sprawie wysłał do Francji Wieniawę, którego nikt tam poważnie nie potraktował. Akcja wymagała interwencji rządu, a najlepiej przy współdziałaniu Czechosłowacji i Belgii, jako krajów najbardziej narażonych na niemiecką agresję.
Na ultymatywne postawienie sprawy można było oczekiwać innej odpowiedzi, a gdyby ona nie nastąpiła należało zastrzec Francji, że zmusi to Polskę do szukania innej drogi wyjścia.
Tą „inną drogą” była tylko możliwość przejęcia inicjatywy ze strony Polski w odniesieniu do akcji antykominternowskiej. Komintern zagrażał Polsce najbardziej nie uznając „aneksji” Śląska, Działdowa i Wilna, a także tworząc na terenie Polski komunistyczne partie zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi.
Umowa antykominternowska miała jeszcze i ten walor, że nie była skierowana przeciwko żadnemu państwu, nawet przeciwko Sowietom, a przeciw terrorystycznej organizacji międzynarodowej. Wciągnięcie do tego przedsięwzięcia krajów zagrożonych podobnie jak Polska oraz krajów katolickich jak Hiszpania / oczywiście gen. Franco/, Węgry, Włochy, Austria stworzyłoby należytą przeciwwagę dla hegemonistycznych zapędów niemieckich.
Można było również zaproponować i Francji zagrożonej zarazą bolszewicką udział w tym układzie, była ku temu okazja w czasie rządów Lavala.
Dla Polski zaś szeroka koalicja antykominternowska dawałaby rękojmię pohamowania najgorszego układu niemiecko sowieckiego.
Był to czas dla Polski najodpowiedniejszy, a równocześnie jedyny, bowiem w miarę wzrostu sił niemieckich i równoczesnego osłabiania postawy zachodu, a szczególnie Francji nasze możliwości gwałtownie się kurczyły.
Niestety w tym najważniejszym momencie zabrakło człowieka, który był w stanie podjąć stanowcze decyzje. To, co robił Beck było już tylko rozmienianiem na drobne myśli Piłsudskiego, jego gra na „utrzymanie równej odległości od Berlina i Moskwy” nie przystawała zupełnie do stanu zagrożenia.
Najwyraźniej zdenerwowany tym Śmigły – Rydz podjął próbę ściślejszego zbliżenia z Francją, uzyskał kredyty, nota bene nigdy niezrealizowane, a w układzie wojskowym zapewnienie podjęcia ofensywy wszystkimi siłami przez Francję w 15 dniu wojny na wypadek ataku Niemiec na Polskę.
Niewykluczone, że Francja wystraszyła się zbliżenia polsko niemieckiego i dlatego podjęła zobowiązania, których nie dotrzymała i może od początku nie miała takiego zamiaru. Pod tym względem gra Becka pozornie zakończyła się sukcesem.
Na papierze, bowiem Polska do wojny z Niemcami była przygotowana sojuszem z Francją i Anglią, tylko że jak się okazało wartość tych papierów była praktycznie żadna.
Niezależnie od oceny polskich kroków po 1937 roku było już za późno na samodzielną politykę, faktycznie wpadaliśmy coraz głębiej w zastawioną pułapkę.
Na odegranie istotnej, jeżeli nie kluczowej, roli mieliśmy czas od chwili dojścia Hitlera do władzy do wspomnianego roku 1937, a więc nie więcej niż 3 – 4 lata.
Można było jednak w tym czasie dokonać takiego przekształcenia oblicza Europy, że uniemożliwiłoby to wprowadzenie w życie najgorszego dla nas scenariusza, jaki został faktycznie przy naszym współudziale zrealizowany.
Podpisanie paktu „Ribbentrop – Beck” w 1938 roku mogło być już tylko aktem wasalnym, ale nawet i to byłoby znacznie mniejszym złem od tego, co się stało w rzeczywistości. Zostalibyśmy najprawdopodobniej zmuszeni do udziału we wspólnej z Niemcami wyprawie na Moskwę, tylko że przy uczestnictwie Polski ta wojna miałaby zupełnie inny przebieg i zwycięstwo było pewne. Wówczas w przypadku nieuniknionej konfrontacji z Niemcami nie mielibyśmy bolszewickiego ciosu w plecy, a i nasz potencjał militarny wyglądałby inaczej, zaistniałaby jakaś szansa na powtórkę sytuacji z I wojny światowej.
Wszystko to są dywagacje o wielu różnych rozwiązaniach, ale z pewnością z możliwością uniknięcia tych strasznych ofiar, jakie ponieśliśmy w beznadziejnej wojnie, w której należąc do zwycięskiej koalicji ponieśliśmy klęskę większą niż nasi pokonani wrogowie.
Dlaczego o tym wszystkim piszę?
Nie chodzi mi tylko o rozważania historyczne, ale o wykazanie analogii do naszego współczesnego położenia. Mając do czynienia z ewidentną powtórką sojuszu niemiecko rosyjskiego wymierzonego przeciwko nam, powinniśmy szukać wyjścia z pułapki na nas zastawianej zarówno przez gromadzenie wewnętrznych sił jak i szukanie rozwiązania na gruncie współpracy międzynarodowej. Z tym, że podobnie jak przed wojną czasu mamy coraz mniej, pocieszającym jest jednak fakt, że w zbliżonej do nas sytuacji znajduje się stale rosnąca liczba krajów. Potrzebne jest tylko podjęcie inicjatywy wykorzystując każdą okazję, a taka właśnie istnieje w chwili obecnej. Pierwszym krokiem powinno być tworzenie wspólnego frontu polityki energetycznej i wyłączenie rosyjsko niemieckiego monopolu na zaopatrywanie Europy w gaz, a w ślad za tym budowanie wspólnego rynku europejskiego na zasadzie równości wszystkich jego członków, tak jak to miało miejsce we „wspólnocie węgla i stali”.
Równolegle powinna być tworzona siła militarna zdolna do przeciwstawienia się agresji, wymaga to gruntownej przebudowy struktur NATO na terenie Europy i powiększenia wkładu krajów europejskich w przygotowania obronne.
Można na ten cel przeznaczyć pieniądze marnotrawione przez UE na utrzymanie szkodliwej biurokracji i bezsensownych wydatków.
2 komentarz