Nominowaniu i przyznawaniu nagrody Akademii Filmowej zarzucano już niejedno. Jednak w ostatnich latach chyba najgłośniej artykułowanym oskarżeniem kierowanym pod adresem tego szacownego grona był zarzut rasizmu. Miał on się przejawiać w traktowaniu po macoszemu czarnoskórych aktorów i twórców filmowych.
Pojawienie się tego zarzutu, w kontekście szalejącej w Hollywood politycznej poprawności, dość łatwo zrozumieć. Przez lata wbijano przecież do głów widzów, że „czarny charakter” ma twarz białego, a postacie wzbudzające sympatię widza są zazwyczaj „kolorowe”. Jednak wysyp oscarowych nagród dla „niebiałych” twórców i aktorów wciąż nie nadszedł.
Czy zatem nie można podejrzewać, że straszliwe upokorzenia jakie spotkało wszystkich zaangażowanych w powstanie musicalu „La, la land” było czymś więcej niż zwykłą wpadką? Zwłaszcza w kontekście tryumfu obrazu „Moonlight”, którego fabuła przedstawia historię czarnoskórego homoseksualisty, a zatem stanowi wręcz modelowy przykład politporawnego „dzieła”.
Kiedy przypomnimy sobie jeszcze buńczuczne wypowiedzi czarnoskórych aktywistów i ich medialno-salonowych tub traktujące o „zbyt białym Oscarze” wówczas sprawa ta z pewnością nabiera jeszcze dodatkowych rumieńców.
Twórcom pretendującym do nagrody Akademii Filmowej po raz kolejny została zatem podniesiona poprzeczka. W przyszłym roku nakręcenie filmu o czarnoskórym homoseksualiście już nie wystarczy…
luk