Kampania przed drugą turą wyborów prezydenckich zdąża ad absurdum, ale jednocześnie odsłania prawdziwe oblicze polityki i polityków. Oto urzędujący pan Prezydent zapowiedział referendum i zapyta nas np. o to czy wolimy żeby FISKUS interpretował wątpliwości na naszą korzyść, czy nie? I co wolicie? Ciśnie się na usta chęć podkreślenia głupoty tego pytania i jego nieskrywana interesowność. Bo chodzi już tylko o to, by przekonać do siebie tych, którzy wątpią w to, że państwo powinno być zbudowane na uczciwych i równoprawnych relacjach z obywatelem. To chyba jest jasne. To jakby zapytać, czy wolimy żeby nam z ust śmierdziało, czy nie? A politykom śmierdzi i chyba od tego potoku kłamstw i fałszywych obietnic wypowiadanych przez dekady.
Należy nam się jednak mały interwał w tej wyborczej kakofonii dźwięków i dlatego wracamy do stanu naszego zdrowia… ekonomicznego. Chcielibyśmy po tych wyborach móc wypić za nasze zdrowie, ale jakoś nie możemy. Zdrowie to, bowiem w ostatnich latach podupadło tak dalece, że od dłuższego czasu przebywamy na OIOM-ie. Ta intensywna opieka lekarska udzielana jest nam w ramach medycznych dobrodziejstw Unii Europejskiej. Podłączeni do kroplówki zwracamy z niepokojem głowę w tę stronę, gdzie na OIOM-ie leży Grecja. Też pod kroplówką wyraża życzenie Unii, o podtrzymywaniu tego państwa (jak i jej całej) przy życiu, również mamienia swoich społeczeństw, że wszystko jest w porządku, chociaż gołym okiem widać, że Grecja to trup, którego nawet zwiększona dawka kroplówki (kasy, czyli długu) nie wskrzesi.
Jak się przyjrzeć informacjom ekonomicznym napływającym z kraju i ze świata, co i rusz mamy do czynienia z zapowiedziami wprowadzania projektów, które już w perspektywie krótkookresowej mają poprawić naszą egzystencję, osobisty wzrost zamożności, bezpieczeństwo gospodarcze i finansowe państwa i ogólną ekonomiczną stabilizację na przyzwoitym poziomie. Ostatnie takie projekty, jakie sobie przypominamy, to w skali lokalnej Inwestycje Polskie, a w europejskiej Fundusz Inwestycji Strategicznych. Teraz znów słyszymy o jakiejś Unii Kapitałowej (póki co w intencji, czyli w powijakach). Nie możemy zapomnieć o tych mechanizmach, które już zostały wdrożone i są „podporą gospodarek”. Są to aktywnie działające na zasadzie „zabieram – przekazuję – sobie też zostawiam” (można czytać „redystrybucji”) wszystkie obecne od czasu akcesji i przed fundusze unijne a także kapitał dostarczany (raczej drukowany) z Banku Światowego, MFW i Banków Centralnych.
Po namyśle, w trakcie którego coś nas uderza po głowie i doznajemy iluminacji (niczym pomysłowy Dobromir) nachodzi nas taka refleksja. Tyle wielkich i skłonnych do pomocy instytucji, taka armia urzędników, dostatek kapitału pracują na nasz dobrobyt a my… wciąż biedni i niepewni co jutro przyniesie. I co gorsza końca tej biedy i niepewności nie widać a i zza ekonomicznych kulis pojawiają się głosy, że i gorzej jeszcze może być. Co jest więc nie tak? Dlaczego gigantyczny strumień pieniędzy w trakcie przepływu traci się w meandrach ekonomicznych realiów a do nas dociera już tylko w postaci kropelki utrzymującej nas zaledwie przy życiu?
Może chodzi o to, że w modelu unijnego finansowania aktywności gospodarczej „zabieram-przekazuję-sobie też zostawiam” komponent „sobie też zostawiam” rozrósł się ponad miarę? Niestety nie tylko. Chociaż armia urzędników unijnych i tych krajowych to setki tysięcy a i pewnie miliony, to przecież, gdyby tylko chodziło o jej wyżywienie na pewno nam zostawałoby coś więcej. Szkopuł w tym, że komponent „przekazuję” nie trzyma korzystnego dla nas obywateli parytetu. W jego skład wchodzą interesy zarówno nasze, obywateli, jak i globalnych korporacji (rozumiemy tu również silne i głośne grupy interesów pozostające na garnuszku państw) z armią ich lobbystów. Tzw. wolny rynek w modelu europejskim i również światowym, to manipulowanie zza kulis dosłownie wszystkimi procesami gospodarczymi. Z jednej strony odbywa się to poprzez agendy państw (narażonych na szantaż tychże grup interesów), z drugiej przez podmioty rynku, które wolność i konkurencję pojmują w sposób swoisty. Wolność do czynienia monopolu, narzucania arbitralnych reguł i dojenia społeczeństw na potęgę w imię wzrostu zysków i osobistych astronomicznych premii demiurgów tegoż rynku.
Za przykład (jeden a są ich tysiące) niech posłużą chociażby: manipulowanie stawkami oprocentowania na rynkach międzybankowych, spreadami, zmowy cenowe, faworyzujące określone sektory gospodarek przywileje, czy również wciskanie nam ryzykownego kitu finansowego w bezczelny sposób na zasadzie sprzedane-prowizja zainkasowana. Do tego dochodzą brudne sprawki takich instytucji, jak Bank Światowy, MFW które zdają się być zakamuflowaną forpocztą wszystkich tych mogących ekonomicznie uzależniać całe kraje, społeczeństwa i zniewalać je do poddaństwa.
Tutaj za przykład niech posłużą Grecy. Osobiście nam ich nie żal, bo mają cieplej, ładniej, i żyli przez dekady lepiej, ale przecież ktoś po stronie instytucji i korporacji finansowych na brudne reguły finansowania gospodarki greckiej się zgadzał, fałszerstwa wskaźników akceptował w imię „dynamiki rozwoju”. Ktoś po stronie politycznej chował głowę w piasek. „Modernizował kraj” (np. kosztowne kontrakty zbrojeniowe), utrwalał swoja pozycje polityczną korumpując kolejne grupy społeczne rujnującymi finanse przywilejami.
Interes całości nie istniał i nie istnieje nigdzie na świecie. Chociaż jest ciągle obecny w postulowanych teoriach ekonomicznych a grono np. zwolenników wolności gospodarczej i liberalizmu ciągle podkreśla, że jesteśmy tylko na jednym z etapów tego procesu, jakim jest ostateczne wyzwolenie człowieka z ekonomicznej niewoli, strachu o jutro i osobistej biedy i zagrożeń zewnętrznych. Oby tak było, chociaż frustracja z faktu, że nasze pokolenia na ten bajkowy finał się nie załapią pozostaje.
Jak na razie widać jasno, że wszystkie wspomniane „Unie”, w pogardzie mają nasze interesy, chociaż na co dzień jesteśmy przytłaczani propagandą dbałości o nie. Wszystkie one bez wyjątku służą interesom ludzi, firm, instytucji głęboko ukrytych przed naszymi oczami. Przez cały ten zmasowany propagandowy atak na nasze zmysły i umysły nie jesteśmy już w stanie dostrzec „jądra ciemności”, gubimy się w chaosie informacji, nasze myślenie zostało zafałszowane a procesy poznawcze skierowane na manowce.
Poza tym, zarówno historia dalsza, jak i bliższa dowodzą, że wszystkie wielkie projekty społeczne i ekonomiczne kończą się w najlepszym wypadku kryzysem państwa, w najgorszym totalitaryzmem i wojną. Obecnie świat podzielony jest wg dwojakiego modelu społeczno-ekonomicznego w skali makro, czyli co najmniej jednego kraju (rozumianego, jako obszar administracyjny okolony granicą). W pierwszym modelu karty rozdaje głównie aparat urzędniczy i to on ustala reguły gry. Ten odnosi się chociażby do Unii Europejskiej i Chin. W drugim modelu dominującym graczem zakulisowym wynoszącym swoje interesy ponad interesy reszty są korporacje. To model amerykański. Pierwszy zmierza do socjalizmu, drugi do korpokracji. Z obu bardziej „uczciwy” jest ten drugi, bo nie ukrywa, że trwa globalna ekonomiczna walka o wpływy i kasę. Pierwszy grzęźnie w nierozwiązywalnych póki co problemach typu zamordystyczny etatyzm i przeregulowanie wszystkich aspektów funkcjonowania dużych industrialnych społeczności (np. problem globalnego ocieplenia). Oba skazane są jednak na porażkę, chociaż niewykluczone, że jeszcze jakiś czas się z nimi pomęczymy. Oby ich rozpad nie wyznaczał kresu ludzkiej cywilizacji.
Gra ekonomiczna i społeczna to ciągle gra licznych i rozbieżnych interesów różnych grup. I najlepiej szukać konsensusu jeśli chodzi o płaszczyznę społeczną (przynajmniej na razie, bo może w toku tysięcy następnych lat „ewolucji” wykształci się gen człowieka akulturowego, który będzie i na Antarktyce i Antypodach widział świat tak samo, odczuwał tak samo i nawet wyglądał podobnie ) w ramach państw o podobnych korzeniach kulturowych i tożsamościowych.
Jeśli chodzi o ekonomię to niestety sprawa jest bardziej skomplikowana, bo ilość rozlanego w tej sprawie mleka jest dużo większa , niż w tej pierwszej. Globalizacja nie była, nie jest i nie będzie (jeśli będzie) jakimś procesem samoistnym, jak to wmawiają nam wątpliwej proweniencji autorytety. Nie jest wynikiem „rozwinięcia” cywilizacyjnego. Bez wątpienia to „rozwinięcie” jest efektem sterowanego, zgodnie z przyjętą wizją nielicznych i najsilniejszych, procesu rosnącej dominacji pewnej części populacji nad pozostałą i liczniejszą jej częścią. I tak ujęta globalizacja ujawnia całą naturę człowieka, która daleko nie odbiegła od natury naszych praprzodków.
Jeśli tak, to najbezpieczniej z naszego punktu widzenia jest znajdować się na terytorium o rozproszonych ośrodkach wpływu i władzy. Wzajemnie się balansujących i jednocześnie nie mogących totalnie sobie nas podporządkować, co zagwarantuje nam maksimum wolności będącej podstawą naszej aktywności i normalności psychospołecznej. Czy to jest w ogóle możliwe, kiedy obserwuje się przeistaczanie naszych małych ojczyzn w jakieś Megametropolis z panoptycznymi zamiarami? Odhumanizowane miejsca w których nastąpi zagłada naszych tożsamości, atrofia niezależności, uwiąd wolnej myśli i rozwinie się dyktatura zmonopolizowanego pieniądza i władzy. Jakieś obrzydliwe miejsca, które wzbudzając w nas przemożną niechęć jednocześnie doprowadzą do upodlenia się i wzajemnej pogardy skutkującej alienacją i wrogością do innych przedstawicieli gatunku. To realny scenariusz w czasach, kiedy technika już niedługo pozwoli nam nie wychodzić z domów, w nich zaspokajać wszystkie nasze potrzeby a monopol nad nią sprawowany przez megakorporacje określi świat naszych zachowań i wartości.
Z pozdrowieniami Liber
rysownik, satyryk. Z wykształcenia socjolog. Ciągle zachowuje nadzieję