Wiem, że ten wpis wygląda jak laurka, ale co tam. Mam ochotę go napisać, bo uważam, że miejsce, w którym spędziłam prawie miesiąc jest jasną gwiazdą na przygasłym firmamencie naszej służby zdrowia.
Ostatni dzień leżę w warszawskim szpitalu na Wołoskiej na wspaniale prowadzonym oddziale kardiochirurgii. Dlaczego taki wspaniały? Przede wszystkim bardzo czysty. Podłogi aż błyszczą, salowe (tu z nich nie zrezygnowano) codziennie myją wszystko i dokładnie wszędzie wycierają kurze. Cały personel sympatyczny i nastawiony na pomoc pacjentowi. Na wypowiedź jednej z pań, że to ciężki i niewdzięczny zawód. Pielęgniarka zaprotestowała – „Wdzięczny, bo tak dobrze patrzeć jak zdrowiejecie.”
Lekarze, świetni kardiochirurdzy, jeśli tylko nie trwają, czasem całodzienne, operacje, chętnie odpowiadają na nieskończone pytania chorych i odwiedzających.
Najbardziej, jednak niesamowitą osobą jest kierownik oddziału prof. Kazimierz Suwalski. On poza porannym obchodem odwiedza pacjentów kilka razy dziennie. Zawsze uśmiechnięty pomaga dojść do zdrowia. Ma również czas dla rodzin. Sam podaje swój numer telefonu, by dać się „zamęczać” pytaniami o stan chorego. Wie wszystko o każdej leżącej u niego osobie i dba, by wychodzący od niego pacjenci byli w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. Codziennie opuszcza szpital późnym popołudniem.
Dodatkowo miałam szczęście, że trafiłam do pokoju, w którym cały czas panuje rodzinna atmosfera, dlatego pewnie wracanie do zdrowia było łatwiejsze.
Również tą drogą chcę podziękować cudownym ludziom z tego szpitala. Począwszy od rejestratorów, specjalistów wykonujących badania, roześmianych rehabilitantów i personel poprzednich dwóch oddziałów kardiologicznych, na których znalazłam się w trakcie przygotowań do operacji, a skończywszy na całym personelu tego oddziału (nie wymieniam nikogo, by uniknąć bolesnych pominięć) i na koleżankach z pokoju.
Dzięki Wam wszystkim wracam do zdrowia i do domu!