Bez kategorii
Like

O naszych i naszych-inaczej

01/03/2011
395 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
no-cover

        Kiedy w kampanii prezydenckiej Jarosław Kaczyński na swój charakterystyczny sposób zadeklarował, że dla niego tak zwany problem postkomuny stracił swój urok, rwetes, jaki się podniósł, ogarnął całość polskiej przestrzeni publicznej, poczynając od telewizji TVN24, a kończąc na Gazecie Polskiej. Opinia jaka była najczęściej prezentowana, określała zachowanie Kaczyńskiego jako żałosną próbę zdobycia głosów elektoratu lewicowego. Kiedy w dodatku jeszcze Jarosław Kaczyński powiedział coś bardziej pozytywnego na temat Edwarda Gierka, jego parszywy los, wśród elit zarówno prawicowych, jak i lewicowych, został ostatecznie zdeterminowany. I to zdeterminowany tak, że jakiekolwiek próby wyjaśniania nieporozumienia trafiały już tylko w próżnię.        Sam napisałem dwa teksty, w których w sposób jak tylko umiałem przystępny, wyjaśniałem, ze nawet nie trzeba się za bardzo wgłębiać w intencje […]

0


  

     Kiedy w kampanii prezydenckiej Jarosław Kaczyński na swój charakterystyczny sposób zadeklarował, że dla niego tak zwany problem postkomuny stracił swój urok, rwetes, jaki się podniósł, ogarnął całość polskiej przestrzeni publicznej, poczynając od telewizji TVN24, a kończąc na Gazecie Polskiej. Opinia jaka była najczęściej prezentowana, określała zachowanie Kaczyńskiego jako żałosną próbę zdobycia głosów elektoratu lewicowego. Kiedy w dodatku jeszcze Jarosław Kaczyński powiedział coś bardziej pozytywnego na temat Edwarda Gierka, jego parszywy los, wśród elit zarówno prawicowych, jak i lewicowych, został ostatecznie zdeterminowany. I to zdeterminowany tak, że jakiekolwiek próby wyjaśniania nieporozumienia trafiały już tylko w próżnię.

 

     Sam napisałem dwa teksty, w których w sposób jak tylko umiałem przystępny, wyjaśniałem, ze nawet nie trzeba się za bardzo wgłębiać w intencje Kaczyńskiego, żeby docenić powagę tej jego deklaracji. Że wystarczy by przynajmniej ta część opinii publicznej, która deklaruje swoje przywiązanie do wartości narodowych i patriotycznych, zechciała zwrócić uwagę na fakt, że to nie Leszek Miller, Józef Oleksy, a nawet Wojciech Jaruzelski zdmuchnęli ze smoleńskiego nieba nasz  samolot, lecz ktoś z całkowicie odmiennych politycznych i cywilizacyjnych rejonów. I że w tej sytuacji, trudno oczekiwać od Jarosława Kaczyńskiego – człowieka, dla którego kwestia tej zbrodni stanowi problem nieporównywalny z jakimikolwiek naszymi emocjami – by swój gniew zwracał pod adresem tak zwanej post-komuny. Wysłałem oba teksty do Gazety Polskiej, która wzięła na siebie rolę reprezentanta najbardziej urażonej części prawicowego elektoratu, z prośbą o opublikowanie choć jednego z nich, choćby na zasadzie polemiki – na nic. Jestem pewien, że owa postawa Jarosława Kaczyńskiego do dziś, w opinii wielu, stanowi co najwyżej dowód jego trudnej sytuacji psychicznej po tamtej stracie.

 

    To, jeśli idzie o nas. O prawicę. Co sobie myślą oni, nie ma najmniejszego znaczenia. Oni zawsze będą sobie myśleli to co myśleć się im każe, lub to co sami uznają za korzystne dla wiecznego planu eliminacji Jarosława Kaczyńskiego z życia politycznego. W tym również, jak najbardziej, fizycznie. A zatem, mam dziś na oku nas. Właśnie prawicę. Tę jej część, która z jakiegoś, nigdy dla mnie do końca nie wyjaśnionego powodu, uznała, że bycie prawicą właśnie stanowi złoty kluczyk do wiecznej i świętej reputacji. Że jeśli tylko zajdzie potrzeba zdefiniowania celu i sposobów, by ten cel osiągnąć, ale również policzenia sił, wystarczy rozejrzeć się kto jest nasz, kto nie, nazwać bohaterów, opisać zdrajców i będzie git. Przy zaakceptowaniu tego schematu jednak, obawiam się, że nieuchronny jest moment, kiedy i ja na przykład zostanę do tego stopnia przyparty do muru, że nie pozostanie mi nic innego, jak ogłosić – nie po raz pierwszy zresztą – że, jak kto tylko zechce, może mnie od dziś tytułować lewicą. Choćby i tą gierkowską.

 

     Piszę, że nie po raz pierwszy zresztą, bo istotnie, nie po raz pierwszy. A jak mówię, że po raz pierwszy, to zaręczam, że pierwszy raz nie nastąpił w związku z kampanijną deklaracją Jarosława Kaczyńskiego, ale znacznie wcześniej. Jakiś już czas temu, zainspirowany wyjątkową aktywnością tak zwanego konserwatywno-liberalnego skrzydła Salonu24, w którym kiedyś pisałem, najpierw napisałem, a następnie zamieściłem tu tekst, w którym zadeklarowałem swoją sympatię do wszystkiego co lewicowe. W swoim wpisie, przeprowadziłem – skromną, akurat w sam raz na złość, jaka mnie opanowala – analizę współczesnej polskiej myśli i idei polityczno-filozoficznej, starając się wykazać, że z czysto ludzkiego punktu widzenia, cała debata związana z tak zwaną przynależnością, jest funta kłaków warta. A zatem, jeśli ktoś życzy sobie ze mną dyskutować na tym poziomie, to ja się wypisuję, ponieważ wolę być prostym komunistą, niż wchodzić w jakiekolwiek więzy przyjaźni nawet z najbardziej światłym konserwatywnym liberałem, jeśli on przypadkiem jest zwykłym bucem.  I że, jeśli ktoś życzy sobie stawiać mi za wzór prawicowości to co w powszechnym rozumieniu funkcjonuje jako prawicowe, to ja od dziś trzymam z lewicą.

 

      Gdyby ktoś chciał ewentualnie ten mój stary wpis poczytać, bardzo proszę, niech poszuka go sobie na własną rękę, natomiast trzymając się kwestii bycia komunistą, muszę dziś przynajmniej części czytelników tego bloga wyjaśnić pewną rzecz. Otóż z tym komunistą, to nie była prawda. A przynajmniej nie do końca. Użyłem tej figury, z jednej strony dlatego, że byłem bardzo poirytowany i potrzebowałem znaleźć coś bardziej drastycznego, a z drugiej strony po to, by pokazać w miarę możliwości dobitnie, że kiedy patrzę na te wykwity w głowach niektórych z ludzi, którzy to się pojawiają to znikają, by się znów pojawić w okolicach mojego oka, nosa i ucha, to jestem gotów powiedzieć wszystko, byleby choć jeden z nich zechciał zniknąć raz i na dobre. A jednak wciąż, mimo tych wyjaśnień, sprawa nie jest do końca rozstrzygnięta, z tego choćby powodu, że – obserwując to wszystko co się dzisiaj dzieje wokół mnie w zasięgu działań tak zwanej prawicy – ja osobiście nie widzę żadnego powodu, żeby się wstydzić bycia akurat komuchem.

 

     Kiedy po raz pierwszy zajmowałem się problemem fikcyjności dzielenia naszej sceny politycznej według linii prawica-lewica, z naciskiem na wymiar etyczny całego przedsięwzięcia, na oku miałem przede wszystkim tak zwanych liberalnych konserwatystów, w związku z wyprowadzonym przez nich atakiem na najszerzej rozumianą Solidarność. Moją wściekłość wzbudziło odmieniane na wszelkie możliwe sposoby i wyśpiewywane na wszystkich możliwych rejestrach, zawołanie: „Nie pozwolę, żeby za moje podatki utrzymywano całą bandę nierobów!” Jeśli postanowiłem, że nadszedł odpowiedni czas, by się zdeklarować jako dumny lewicowiec, to przede wszystkim dlatego, że zostałem do tego gestu zainspirowany przez tę bandę idiotów, których zarówno społeczno-polityczna wiedza, jak i czysto ludzka wrażliwość zaczynają się i natychmiast kończą na konstatacji, że jeśli się chce zarabiać, to trzeba pracować. A jeśli ktoś nie pracuje, to znaczy że jest głupi i nieudolny. A jeśli jest głupi i nieudolny, to niech nie wyciąga swoich nieobciętych paznokci do tych, którym się udało.

 

      Jednak jak mówię, dziś i wszystko to poszło już bardzo do przodu, a i ja sam znacznie poszerzyłem swoje pole obserwacji. I w ramach tego szerokiego już bardzo obrazu zauważyłem, że mój wręcz histeryczny upór, żeby nie pisać o sprawach, lecz o ludziach ma bardzo głębokie uzasadnienie. I jeśli coś tu się kiedykolwiek ma zmienić, to tylko to, że jeszcze bardziej będę zajmował się ludźmi, a nie sprawami. A zajmując się ludźmi, sprawom będę poświęcał jak najmniej miejsca i uwagi, ponieważ – w moim najgłębszym przekonaniu – człowiek jest tylko – ale i aż – człowiekiem, i wszystko to co go otacza ma znaczenie najmniejsze. Oczywiście, nie będzie mi łatwo, choćby dlatego, że zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że tak nie można, bo każdy ma swoją godność i takie tam… ale zobaczymy. Moje intencje są bardzo jasno opisane i nie wydaje mi się, żebym był w stanie zacząć nagle pisać wbrew sobie.

 

      O co mi konkretnie chodzi? Oczywiście – jak już wspomniałem – głównie o te napomnienia, żeby nie ruszać swoich. Co to bowiem oznacza swoich? W jakiż to sposób nie-mój jest Grzegorz Napieralski? Otóż dokładnie w taki sam sposób, jak Jarosław Gowin.

 

       Całość do poczytania na blogu pod adresem www.toyah.pl

0

toyah

"Gdy tylko zobaczysz, ze znalazles sie po stronie wiekszosci, stan i pomysl przez chwile" - Samuel Langhorne Clemens"

55 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758