Jeżeli twardy elektorat FN to nacjonaliści w stylu ojca Marine Le Pen (na którym dokonała ona – niczym Goneryla i Regana na Królu Lirze – symbolicznego i politycznego ojcobójstwa, co zresztą Adam Wielomski skwitował w innym miejscu pobłażliwie usprawiedliwiającym słówkiem: „polityka”), ale również katolicy, i to tradycyjni (wycięci już dawno z Biura Politycznego FN), a nawet niektórzy monarchiści, to Marine i przeforsowana przez nią aktualna linia tej partii są również na lewo od tego elektoratu. Ta różnica wobec PiS jest więc też żadna. Tylko obsesja antysolidarnościowa, widoczna i w tej wypowiedzi, może tłumaczyć, acz nie usprawiedliwiać, ignorowanie tego, że obecny FN jest o kilka długości na lewo od PiS, na pewno w sprawach aksjologicznych, a w ekonomicznych chyba też. Prof. Wielomski zdaje się od niejakiego czasu przywiązywać niesłychaną wagę do formowania poglądów ludzi byłej „opozycji demokratycznej” w PRL, w tym Jarosława Kaczyńskiego, przez Jana Józefa Lipskiego, którego postrzega na kształt jakiegoś Saurona, czy przynajmniej Sarumana. Pomijając fakt, że J.J. Lipski zmarł w 1991 r., więc jego oddziaływanie siłą rzeczy musiało słabnąć, to był on rzeczywiście socjalistą (i jak się później okazało – masonem), niemniej socjalistą bez rodowodu komunistycznego, wywodzącym się z niepodległościowej PPS-WRN i z przeszłością AK-owską, więc nie należy przesadzać z tym jego demonizowaniem. Kto zaś stanowi obecnie jądro politycznego sztabu Marine Le Pen? Otóż: Louis Aliot – z rodziny komunistycznej, nadto po dziadku ze strony matki pochodzenia żydowskiego; Florian Philippot – zdeklarowany i ostentacyjnie obnoszący się ze swoją dewiacją homoseksualista; Sebastien Chenu – założyciel ruchu GayLib; Bruno Clavet – homoseksualista wojujący; Gilbert Collard – były socjalista, ale niezmiennie (jak jego ojciec) mason, członek Wielkiej Loży Narodowej Francji; Michel Thooris – syjonista. Szczególnie jaskrawym przykładem demoliberalnego liftingu FN pod przywództwem Marine Le Pen jest stanięcie na gruncie republikańskiej „laickości” (laïcité). W jej deklaracji jako kandydatki w wyborach prezydenckich i zatytułowanej Mój projekt. Dla Francji i Francuzów zaakceptowana została zasada (i to z aprobatywnym powołaniem się na normy ustawy o separacji Kościołów od państwa z 1905 r.) ścisłej neutralności Republiki, która nie uznaje żadnej wspólnoty religijnej, z czego wynikają takie konsekwencje, jak: zakaz finansowania miejsc kultu i nawet aktywności kulturalnej tych wspólnot przez samorządy lokalne, zakaz eksponowania symboli religijnych w przestrzeni publicznej, wreszcie zasada „dyskryminacji pozytywnej” w zatrudnieniu oraz w otrzymywaniu stypendiów przez studentów we wszystkich instytucjach, przedsiębiorstwach i szkołach, prywatnych i publicznych. Oczywiście wiemy, z czego wynika ta opcja – jest to rozpaczliwa próba powstrzymania „konfesjonalizacji” islamistycznej, ale nie zmienia to faktu, że Marine Le Pen położyła przy okazji „krzyżyk” na Francji katolickiej. Wygląda więc na to, że jakiś poważny francuski tradycjonalista mógłby napisać książkę równie fundamentalną, co Christopher Ferrara, na analogiczny temat: Republika jedna i niepodzielna: bóg, który zawiódł. Historia jakobinizmu od Robespierre’a do Marine Le Pen.
Dążenie do wyjścia Francji z Unii Europejskiej jest rzeczywiście pozytywem – już chyba jedynym – programu Marine Le Pen. Ale jeśli jej ewentualna wygrana oznacza Frexit, to dla nas może on być korzystny jedynie pod dwoma warunkami: 1) że wywoła efekt domina w całej UE, doprowadzając poprzez kolejne „exity” do jej rozpadu; 2) że nasz rząd zrobi to samo. Jednak pierwszy warunek ma bardzo niski stopień prawdopodobieństwa, drugi zaś – jak dostrzega sam A. Wielomski – zerowy. W takim zaś wypadku Frexit tylko pogłębi obecną niekorzystną dla nas sytuację, wytworzoną przez Brexit, bo jeszcze bardziej wzmocni Niemcy. Cóż nam z tego, że Francja stanie się znów (być może) bardziej francuska, skoro Europa stanie się jeszcze bardziej niemiecka?
W kolejnym odcinku dekonstruowania swojego niegdysiejszego konserwatyzmu (że już o monarchizmie nie ma co wspominać) prof. Wielomski wyzłośliwia się przy okazji wobec legitymistów. Trzeba wprawdzie docenić, że przez chyba aż trzy lata powstrzymywał się od tego, ale teraz, jak widać, uznał, że gentlemen’s agreement w tej kwestii już go nie obowiązuje i może sobie pofolgować na temat „legitymistów w rodzaju Yvesa-Marie Adeline’a, których tak poważa prof. Bartyzel”. Pisze tedy: „Legitymiści mogą być ciekawi intelektualnie, ale nie są i nigdy nie będą jakąkolwiek siłą polityczną, a tzw. Ludwik XX nie ma żadnych praw do tronu Francji (nawet dla mnie, dla konserwatysty), o realnych szansach restauracji monarchii z nim jako królem nawet nie wspomnę. Nie mam nic przeciwko politycznym bajkom, o ile nie wpływają one negatywnie na spojrzenie na realną politykę”. Z merytorycznego punktu widzenia wypowiedź ta jest bezprzedmiotowa, ponieważ Ludwik XX nie pretenduje do urzędu prezydenta Republiki, a legitymiści zazwyczaj w ogóle nie biorą udziału w wyborach. Zastanawia natomiast samo postawienie w tym miejscu kwestii praw do tronu Ludwika XX, które autor zakwestionował, ale żadnego uzasadnienia podać nie raczył, a już prawdziwie intrygujące jest owo wtrącenie „nawet dla mnie”. Czyżby autorytet prof. Wielomskiego, który raczej nie specjalizuje się w prawie dynastycznym Królestwa Francji (a wielokrotnie dystansował się od samego rozważania tego rodzaju kwestii – „bajkowych”, jak przecież twierdzi), miałby być w tym zakresie rozstrzygający? Na jakiej podstawie mielibyśmy uznać to roszczenie?
Najciekawsze w tej odpowiedzi jest jednak to, czego w niej nie ma, bo jestem pewien, że główną zaletą Marine Le Pen w oczach prof. Wielomskiego jest jej prorosyjskość. Gdyby Marine tak nie kochała kremlowskiego katechona, to prof. Wielomski natychmiast odkryłby wszystkie jej wady i „lewomyślności”, których teraz woli nie dostrzegać.
Profesor Jacek Bartyzel