Ostatnimi czasy jesteśmy straszeni kolejną plagą. Mianowicie niedoborem słodkiej wody. Pojawia się coraz więcej artykułów o tej klęsce związanej z globalnym ociepleniem i nierozsądnym użytkowaniem wody. Rozumiem, Afryka w niektórych miejscach, ale straszy się nas globalnym niedoborem słodkiej wody, chociaż 3/4 powierzchni planety pokryte jest wodą, którą w razie czego, można odsolić gdyż istnieją już skuteczne metody odsalania, a w razie potrzeby można opracować nowe.
Ostatnimi czasy ponownie wpadł mi w ręce „Świat Nauki” nr 9 z roku 2008. W numerze tym prof. Peter Rogers w artykule „Globalna hydrozagadka” maluje przed nami katastroficzne wizje niedoboru wody. Gdy czytam artykuły typu „Globalna hydrozagadka” odnoszę nieodparte wrażenie, że jakaś grupa cwaniaków usiłuje wyłudzić nienależne im pieniądze od naiwnych podatników przekupując naukowców, którzy plotą androny typu: ”To właśnie dlatego urzędowe wprowadzenie wyższych cen wody – tam, gdzie to możliwe – uważam za jedno z bardziej pożądanych posunięć. Szczególnie wskazane byłoby w krajach zamożnych … , ale coraz częściej przydałoby się również w państwach rozwijających się” . Jasne, bo z biedaków i tak się nie ściągnie więcej pieniędzy. Rzut oka na mapę na stronie 44 tego numeru „Świata Nauki” uzmysławia nam, że w krajach zamożnych i średniozamożnych, jak Polska, wody wcale nie brakuje. Więc po co mamy ją oszczędzać i więcej za nią płacić? Przecież, jeśli my będziemy zużywać mniej wody, to nie wytrysną nagle nowe źródła na Saharze, tylko więcej nieużywanej wody spłynie do Bałtyku. Ta mapka tyczyła się wód powierzchniowych. W książce „Hydrogeologia ogólna” Z. Pazdro i B. Kozerskiego jest przedstawiona mapa wód podziemnych w Polsce. Okazuje się, że praktycznie pod całym obszarem naszego kraju jest słodka woda na głębokości od 50 do 600 m, które to rezerwy można wykorzystać w czasie jakiegoś kataklizmu związanego ze skażeniem wszystkich wód powierzchniowych w Polsce. Jak widać, oszczędzając wodę w Polsce nikomu nie pomożemy, z wyjątkiem spryciarzy, którzy będą ściągać z nas większe opłaty. Wyższe opłaty sprawią, że nasz przemysł stanie się mniej konkurencyjny na rynkach światowych (może komuś właśnie o to chodzi), a i przedsiębiorstwa wodociągowe będą miały problemy, gdy wszyscy zaczną oszczędzać wodę. Woda będzie stać w rurach, co spowoduje wtórne jej skażenie. Akcja z oszczędzaniem wody wygląda na podobną do globalnego ocieplenia w wyniku emisji dwutlenku węgla i wynikających z tego limitów emisji. Wpływ dwutlenku węgla na ocieplenie jest chyba niewielki, bo w dziewiętnastym wieku miały miejsce dwa gigantyczne wybuchy wulkanów w Indonezji: na Sumbale – wulkan Tambora w 1815 uchodzący za największy wybuch w czasach historycznych i Krakatau – niedaleko Jawy w 1883 roku. Jakoś po tych wybuchach, mimo emisji olbrzymich ilości dwutlenku węgla, nie zanotowano wzrostu temperatury atmosfery, a wręcz przeciwnie – rok 1816 uchodził za rok bez lata. Ale to nie przeszkadza giełdowym spryciarzom w handlu limitami CO2 i cała horda naukowców – klimatologów wspiera ich w tym procederze. Nawet jeśli dwutlenek węgla ma tak dramatyczny wpływ na klimat to i tak dla Polski ocieplenie klimatu jest czymś zbawiennym. Przecież łatwiej się żyje w klimacie tropikalnym jaki panuje np. w Indonezji niż arktycznym, na lodowcu grubości 2 kilometrów. A zaniechanie emisji dwutlenku węgla może doprowadzić do globalnego ochłodzenia i po ulicach Krakowa i Warszawy będą spacerowały białe niedźwiedzie. Nawet jeśli ocieplenie spowoduje podniesienie się poziomu mórz i oceanów to uprawy pszenicy będzie można przenieść na Grenlandię, czy Syberię, gdzie akurat ustąpią lodowce, a na tych terenach Polski, które zostaną w przyszłości zalane, można już teraz zacząć budować instalacje, które posłużą w przyszłości do np. produkcji żywności z morza. Łatwiej, przecież, buduje się na suchym lądzie niż pod wodą.
A tak na marginesie, będąc w Indonezji sfotografowałem szczątki rafy koralowej w dużej odległości od morza, z czego można wyciągnąć wniosek, że poziom morza raczej się obniża niż podwyższa. Oczywiście ktoś zaraz powie, że to wyspa Jawa się wypiętrza.
Jak widać nikt w Europie nie buduje jeszcze żadnych elektrowni pływowych, czy farm rybnych, czy innych tego typu budowli na terenach w głębi lądu, które mają się znaleźć pod wodą w ciągu niedługiego czasu w wyniku globalnego ocieplenia. Wygląda na to, że podobnie ma się sprawa z brakiem wody w Europie, a szczególnie w Polsce. Oczywiście Polska w bardzo łatwy sposób może stracić swoje zasoby wodne i trzeba będzie importować wodę z Rosji czy z Niemiec. Jak pisze portal gazlupkowy.pl: „Zanieczyszczenie wód gruntowych, powierzchniowych oraz powietrza to największe ryzyka dla ludzi i środowiska związane z wydobyciem gazu łupkowego – wynika z piątkowego raportu przygotowanego na zlecenie KE. Raport wskazuje też na luki w istniejącym prawie UE. Jak przekonują autorzy raportu, do wydobycia gazu łupkowego, w porównaniu z wydobyciem konwencjonalnego gazu ziemnego, zużywa się o wiele więcej wody oraz chemikaliów. Ponadto wydobycie to powoduje większy wyciek gazu do powietrza, stwarza ryzyko przedostania się chemikaliów do wód gruntowych i powierzchniowych oraz ich oparów do powietrza, wymaga też większej przestrzeni i więcej sprzętu, który trzeba transportować – argumentują. Dlatego wśród ryzyk dla człowieka i środowiska wymieniają też wzmożony ruch transportowy, hałas i emisje z paliw.”
Czyli grandziarze, którzy chcą zarabiać na sprzedaży wody pitnej mogą celowo zanieczyścić wody podziemne w Polsce przy okazji eksploatacji gazu łupkowego i nie będziemy mieli ani gazu, bo okaże się, że go za wiele nie ma, ani wody. Ci ludzie dysponują tak wielkimi pieniędzmi, że zrobienie takiego myku to dla nich pestka. I okaże się, że prof. Peter Rogers miał rację.
Źródło: http://innywariant.weebly.com/blog.html