Nie od dziś wiadomo, że wywiady wszystkich państw mają często w dziennikarzach sprzymierzeńców w uzyskiwaniu, czy docieraniu do istotnych informacji, osób. Oczywista rzeczą jest, że każdy mający szerokie kontakty w mediach, czy polityce, wpływający na decyzje jest celem ze strony służb obcych państw. I to nie ulega wątpliwości, tak jest po prostu. Jednak w Polsce skala zjawiska dominacji służb nad mediami, kreowania przez nie świata medialnego, sterowania informacją, czy tworzenia jej na doraźne potrzeby polityczne jest ogromna. Nie trzeba tutaj żadnej tajemnej wiedzy, aby dostrzec to niepokojące, bardzo groźne zjawisko. Wiadomo agentów werbuje się w różnych środowiskach, głównie w mediach i polityce, by mieć możliwość uzyskania interesującej informacji, ale także wpływania na kształt poszczególnych decyzji. Fakt ogromnego wpływu służb obcego […]
Nie od dziś wiadomo, że wywiady wszystkich państw mają często w dziennikarzach sprzymierzeńców w uzyskiwaniu, czy docieraniu do istotnych informacji, osób. Oczywista rzeczą jest, że każdy mający szerokie kontakty w mediach, czy polityce, wpływający na decyzje jest celem ze strony służb obcych państw. I to nie ulega wątpliwości, tak jest po prostu. Jednak w Polsce skala zjawiska dominacji służb nad mediami, kreowania przez nie świata medialnego, sterowania informacją, czy tworzenia jej na doraźne potrzeby polityczne jest ogromna. Nie trzeba tutaj żadnej tajemnej wiedzy, aby dostrzec to niepokojące, bardzo groźne zjawisko. Wiadomo agentów werbuje się w różnych środowiskach, głównie w mediach i polityce, by mieć możliwość uzyskania interesującej informacji, ale także wpływania na kształt poszczególnych decyzji.
Fakt ogromnego wpływu służb obcego państwa na polskie media jest widoczny od dawna, a szczególnie się obnażył po 10 kwietnia, kiedy to media w Polsce stały się swoistym pudłem rezonansowym rosyjskich dezinformacji, kłamstw, fałszywych wersji i matactw, powielanych bez względu na ujawniane fakty tej wersji przeczące. Fakty psujące załganą rosyjską narrację katastrofy solidarnie się przemilcza, nie cytuje, nie dyskutuje, zgodnie z zasadą: jak coś nie zaistnieje w mediach, to nie zaistniało w ogóle.
Od pierwszych godzin 10 kwietnia media w Polsce lansowały bez zająknięcia, bez jakiejkolwiek próby weryfikacji z niezależnych źródeł rosyjską wersję o 4 podejściach, naciskach generała, prezydenta, pilotach lądujących wbrew zasadom, którzy w dodatku nie znali rosyjskiego. Oprócz tego zaczęto błyskawicznie głosić bajki o przebiegu wypadku, wierząc znowu bez mrugnięcia okiem ruskiej opowieści o niosącej śmierć legendarnej brzózce, która miał stać się przyczyną zniknięcia w 70% samolotu. Oczywiście bajka z brzózką została wypuszczona celowo przez tych, którym zależało na uprzedzeniu ewentualnych pytań, skąd tak duże zniszczenia, dlaczego wszyscy zginęli.
Na takie pytania od razu dziennikarskie głowy miały odpowiedź, uprzednio wtłoczoną przez ruskich przyjaciół: no, ale brzoza, beczka…i wszystko miało być jasne. Żaden z dziennikarzy, z właścicieli mediów nie zadał sobie trudu zasięgnięcia opinii u fachowców – inżynierów konstruktorów, inżynierów lotnictwa, fizyków, czy mechaników. Eksploatowano jakiegoś jednego Hypkiego, a posiłkowano się kiepską animacją i zdjęciami Amielina, który to zjawił się na miejscu dopiero 13 kwietnia nie wiadomo skąd i dlaczego, ale mniejsza z tym.
Kiedy jednak żmudne analizy blogerów(El Ohido Siluro, Arturb, FYM), fachowe obliczenia, czy wreszcie zwykłe logiczne myślenie wykluczyły możliwość takiego scenariusza, nagle sprawa brzozy zniknęła z przestrzeni medialnej. A co spowodowało impuls do zniknięcia hipotezy z brzozą i beczką? Słowa pana Morozowa na konferencji MAK w Moskwie, kiedy to powiedział, że nawet jakby tej brzozy nie było samolot i tak by się rozbił. Zresztą animacja MAKowska nawet nie uwzględniła tego uderzenia w brzozę i beczki. Koniec. Media nabrały wody w usta w tej sprawie, po 12 stycznia 2011 już nigdzie nie usłyszmy o bajce z brzozą.
Moskwa locuta, causa finita!
Tak działają media w Polsce, przykładów jest więcej. Po ujawnieniu stenogramów w czerwcu zeszłego roku wszystkie media elektroniczne, gazety rzuciły się do bezkrytycznej analizy przedstawionych materiałów. Każdym słowem, które mogło uprawdopodabniać ruską wersję naciskową cytowano z lubością, dorabiając czasem swoją interpretację. Pojawiały się „debeściaki” oraz „jak nie wyląduje mnie zabije” i wiele innych wrzutek mających na celu upodlenie polskich oficerów i zwalenie na nich winy za śmierć delegacji.
Nikt z dziennikarzy mainstreamu nie zdobył się na odwagę, czy po prostu zwykłą dziennikarską rzetelność, aby przeanalizować, krytycznie spojrzeć na ruskie materiały. Nikogo nie zainteresowało dlaczego piloci będąc na wysokości rejsowej, o godzinie 8.06 wypowiadają nagle słowa: „nie no ziemię widać, może nie będzie tragedii”. Czy to możliwe, że nie wiedząc jeszcze o mgle w Smoleńsku, lecąc de facto w chmurach, poszukiwali ziemi, zastanawiając się czy zdołają wylądować?
Żaden dziennikarz nie zadał sobie pytania, dlaczego w samolocie w ciągu 8 minut przybyło 2 tony paliwa – z 11 ton o 8.10 do 13 ton o 8.18? Nikomu nie zapaliła się czerwona lampka, gdy ruscy puścili bajkę o cieńszej taśmie w czarnych skrzynkach, dzięki czemu nagranie się niestandardowo wydłużyło o 9 minut. Przyjmowano wszystko bez cienia wątpliwości, bo tak chciała Moskwa.
Podobnie rzecz się miała z Polskimi Uwagami do raportu MAK, które tak naprawdę obnażyły w sposób niezwykle bolesny fikcję polsko-rosyjskiej współpracy. Brak odpowiedzi, nie przekazanie Polsce kluczowych dowodów w sprawie, jak choćby sekcje zwłok, zdjęcia miejsca katastrofy, ekspertyzy wraku, najdobitniej świadczyły, ze Polska została sprowadzona do poziomu podłogi.
Jak na polskie uwagi zareagowały media? Ano nijak, nie pojawiła się ani jedna medialna analiza polskich uwag do raportu, choć informacje w nich zawarte wręcz szokują, jak choćby opis pozorowanej de facto akcji ratunkowej(jedna karetka po 17 minutach!). Media nadal kontynuowały nagonkę na generała Błasika, z lubością cytując słowa MAKowskich ekspertów o promilach we krwi, o naciskach, o lądowaniu we mgle. Nie powstał ani jeden program, z którego opinia publiczna mogłaby się dowiedzieć o matactwach, fałszerstwach i niczym nie popartych hipotezach zawartych w raporcie MAK, co zostało wypunktowane w polskich uwagach do raportu.
A jak jest w chwili obecnej? Oto wczoraj na komisji parlamentarnej został przesłuchany montażysta TVP Sławomir Wiśniewski, pierwszy naoczny świadek ze Smoleńska, kluczowy świadek, dysponujący materiałem filmowym. Nie było ani jednej transmisji telewizyjnej tego wydarzenia, w TVNie nawet nie zająknęli się o tym fakcie. Oczywiście, kiedy konferencję organizowali ruscy eksperci od szympansów, czas antenowy był zarezerwowany, a pasek żółty aż robił się czerwony chwilami.
Ale to był głos z Moskwy, głos ruskich ekspertów, którego należy słuchać z uwagą.
Po przesłuchaniu Wiśniewskiego, konkluzjach posła Macierewicza widz mógł odnieść wrażenie, słuszne zresztą, że tragedia 10 kwietnia miała zupełnie inny przebieg, niż to podała Anodina.
I cóż się dzieje w mediach, jak reagują na to realne zagrożenie moskiewskich interesów, podważenie narracji rosyjskiej?
Stosują sprawdzoną, mile widzianą w Moskwie metodę: uderzamy w Błasika i pilotów.
Dowodem w sprawie ma być wątpliwej jakości nagranie z kamery przemysłowej, która uchwycić miała gestykulujących przed wejściem do samolotu Błasika i Protasiuka. Miało pójść o pogodę, odmowę lotu. Skąd to wiedzą? Ano gestykulacja, mowa ciała. Teraz idą jeszcze dalej, w myśl zasady divide et impera, próbują podzielić rodziny pilotów i generała. Podłość niesłychana.
Widać, która koszula bliższa ciału.