„Polska wzięta została w posiadanie przez biologicznych zwycięzców w wojnie, którą komunizm wydał narodowi”. PRL został zaatakowany przez swoje własne dzieci – przez dysydentów komunistycznych.
Komunistyczno-bolszewiccy degeneraci w PRL-bis z komsomol.pl — ciągla marzą o nowych komunistycznych zbrodniach i powołują się na dzieła tow. Stalina o tow. Leninie…
Legutko o postbolszewickiej mafii i genealogii III RP
Temat genealogicznych uwikłań polskich klas rządzących jest znacznie ważniejszy, niż powszechnie się sądzi. Po rozwinięciu powie nam wiele o związkach między PRL a III RP.
Często zapominamy, że zwycięstwo komunizmu u nas miało także wymiar biologiczny – wymordowano sporą część ludności i zlikwidowano całe klasy społeczne, a w ich miejsce przyszli nowi ludzie. Polska wzięta została w posiadanie przez biologicznych zwycięzców w wojnie, którą komunizm wydał narodowi. Kiedy więc w społeczeństwie peerelowskim po kilku dziesięcioleciach zaczynała się organizować opozycja, było oczywiste, że nie mogli jej przewodzić dawni AK-owcy i ich dzieci, pozostający w wyraźnej mniejszości, niezorganizowani i niedysponujący odpowiednimi narzędziami działania. Nie robili tego potomkowie sanatorów czy endeków, bo tych też wytrzebiono. PRL został zaatakowany przez swoje własne dzieci – przez dysydentów komunistycznych, a także przez wielkoprzemysłową klasę robotniczą będącą wytworem peerelowskich reform. Koniec PRL wyglądał jak koniec teatralnego moralitetu. Oto kończył się system, który sam wytworzył środki własnego unicestwienia.
Pojednanie się rodziny
Oczywiście obraz ten jest mocno uproszczony i wymagałby licznych uzupełnień – istniał potężny Kościół katolicki, który komunizmowi nigdy nie uległ, byli katolicy liczni, choć rozproszeni, istniały rozmaite, aczkolwiek niezbyt silne środowiska niepeerelowskie, istniała politycznie słaba emigracja. Była wreszcie pierwsza Solidarność, która wielu Polakom dała wrażenie odrodzenia się całej wspólnoty narodowej. Ale zasadniczą formę i treść buntowi przeciw komunizmowi nadała grupa, która nie tylko wywodziła się z peerelowskiej klasy średniej, lecz wręcz z peerelowskiej elity władzy. Fakt ten pozwala zrozumieć to, co inaczej wydaje się trudne do pojęcia, a mianowicie wielkie pojednanie więźniów z dozorcami więzienia, czyli antykomunistycznej opozycji z PZPR, które nastąpiło w momencie upadania dawnego reżimu.
Obie strony nie tylko się pojednały, ale podjęły razem działania przeciw wspólnym wrogom i w imię wspólnych celów. Jaruzelski, Kiszczak i Urban mogli wprawdzie na długie lata zamykać w więzieniu Adama Michnika, ale w nowej rzeczywistości całą czwórkę więcej połączyło, niż podzieliło. Podobnie w wypadku „Tygodnika Mazowsze” (nieformalnego poprzednika „Gazety Wyborczej”) i tygodnika „Polityka”, niegdyś ostro występujących przeciw sobie, ale później solidarnie razem współpracujących przeciw wspólnym wrogom.
Tłumaczeniem tego niezwykłego sojuszu, który propaganda III RP uczyniła niemal ewangelicznym przesłaniem miłości, jest genealogia: rodzinna, środowiskowa, światopoglądowa, intelektualna. Wiele pisano kiedyś o klasie właścicieli PRL. Ta klasa rozwijająca się pokoleniowo opanowała instytucje i utrwalała typowy dla tego środowiska sposób myślenia. Wywodzących się stamtąd opozycjonistów było niewielu, ale gdy po 1989 r. powrócili oni na łono dawnych przyjaciół i krewnych, zostali powitani z entuzjazmem, za który zresztą się odwdzięczyli.
Odtąd wspólnie występowano przeciw lustracji i dekomunizacji, przeciw zbyt ostremu potępianiu komunizmu, przeciw IPN, przeciw odchyleniom nacjonalistycznym, przeciw bohaterszczyźnie, przeciw panoszeniu się Kościoła i przeciw prawicy. Wspólnie też wielbiono wszelkie nowoczesne idiotyzmy ideologiczne. I nie było w tym wszystkim żadnego udawania. Oni naprawdę znalazłszy się znowu razem, poczuli, że jest im ze sobą dobrze, że mają wspólne tematy, wspólne poglądy, wspólne przeżycia, wspólną młodość, wspólne żony i kochanki, wspólnych znajomych i że po latach nieporozumień są wreszcie u siebie.
Groźny i anachroniczny Fieldorf
Efekty tego sojuszu mogły niekiedy wydać się szokujące. Na przykład dawni wrogowie komunizmu zaczęli energicznie ocieplać wizerunek tego ustroju. Pisali – nie był taki zły, byliśmy wtedy młodzi, komunizm obsługiwali także ludzie przyzwoici itp. Nawet łajdacy okazywali się nie tak wielkimi łajdakami. „Gazeta Wyborcza” wystąpiła więc kiedyś w obronie Heleny Wolińskiej. Pisano, że wprawdzie była ona stalinowskim prokuratorem wojskowym, lecz nie odgrywała wielkiej roli w ówczesnym wymiarze sprawiedliwości, podpisywała tylko to, co musiała, i nie wydawała wyroków śmierci, a poza tym później pomagała Solidarności. Droga życiowa Wolińskiej wywołała szczere zrozumienie strony dawnej „klasy właścicieli PRL” i ich potomków, bo ilustrowała doświadczenie bliskie środowiskom, z których się wywodzili. Było ono znacznie im bliższe niż droga Augusta Fieldorfa „Nila”, który co prawda został strasznie skrzywdzony i zasługiwał na szacunek, ale jako człowiek był odległy, anachroniczny, pomnikowy i mógł być wykorzystywany w złej sprawie przez nacjonalistów z prawicy. Nie mówiąc o tym, że Helena Wolińska była żoną Włodzimierza Brusa, czyli krewnego, przyjaciela, przyjaciela rodziców, krewnego znajomych, znajomego sąsiadów, człowieka lubianego przez innych ludzi lubianych itd.
Z tych samych powodów, dla których broniono najgorszych, ale swoich łajdaków, znienawidzono tych swoich, którzy okazali się zdrajcami, bo ze środowiskiem ostentacyjnie zerwali. Dlatego dowiedzieliśmy się, że oprócz dobrego KOR był też i KOR zły, a oprócz dobrych „komandosów” źli „komandosi”. Tymi złymi dawnymi kolegami – Antonim Macierewiczem, Piotrem Naimskim, Zbigniewem Romaszewskim, Ireną Lasotą, Antonim Zambrowskim – gardzi się dziś bardziej niż obcymi, choćby ci ostatni byli strasznymi reakcjonistami.
Klucz do zrozumienia III RP
Wściekłość, jaką wywołała ostatnia informacja o matce sędziego Tulei, jest zrozumiała. Informacja ta odsłoniła drobny fragment dużego zjawiska (będącego w dzisiejszej Polsce sporym problemem), które zbyt wielu ludzi wpływowych pragnie wyciszyć lub zdezawuować. Kwestia ciągłości PRL i III RP nie była dotychczas przedmiotem poważnych badań. A przecież ta ciągłość istnieje i to na kilku poziomach, również na tym, do którego kluczem są środowiskowe i rodzinne genealogie.
Ale kto się odważy dzisiaj takie badania przeprowadzić? Gdyby jakiemuś uczonemu taką ciągłość udało się udowodnić za pomocą środków naukowych do tego odpowiednich, to naraziłby się na straszny gniew salonu. Jaka genealogia? Co za genealogia? To tylko majaczenia chorego z nienawiści pisowskiego pseudonaukowca. Niewykluczone zresztą, że najgłośniej przeciw roli genealogii krzyczeliby ci, których wspólnotę genealogiczną byłoby wykazać najłatwiej.
Leszek Żebrowski o książce i bolszewizacji Polski przez stalinowskich oprawców w PRL oraz komunistycznym zakłamaniu potomków tych oprawców i komunistycznych politruków w PRL-bis…
Zobacz także:
Jest to odtrutka na grossowanie, stuhrowanie i pasikowanie na Polakach za zbrodnie, których nie było — lub które pokazano w oderwaniu od jakiegokolwiek kontekstu historycznego.
W wielu katowniach UB popełniano zbrodnie, a na ich dziedzińcach i przyległych terenach, np. w ogrodach, chowano zwłoki. W niektórych takich miejscach (np. w Bolesławcu, Poznaniu, Wrocławiu) już podjęliśmy działania badawcze.
Jednak GWno nie przyzna się do tego, że truchło sowieckiego bolszewizmu jest w GWnie i nie tylko cuchnie – lecz wręcz potwornie śmierdzi swoją demagogiczną propagandą, propagandą korzystającą z długo opracowywanych wzorów sowieckich…
Niezależny wędrownik po necie, czasem komentujący... -- Ekstraktem komunizmu i jego naturą, tak samo jak naturą kaądego komunisty i lewaka są: nienawiść, mord, rabunek, okrucieństwo i donos... Serendipity — the faculty or phenomenon of finding valuable or agreeable things not sought for...