W dobie telewizji, internetu i coraz bardziej sugestywnego kina, młodzież uczy się historii bardziej z ekranów niż z książek.
Oczywistym jest, że jeżeli reżyser np. osadza akcję w określonym mieście, to miasto powinno być takie, jakie jest w rzeczywistości i to całe a nie pokazane wybiórczo np. poprzez eleganckie centrum albo dla odmiany – ciemne zaułki i zrujnowane domy zamieszkałe przez tzw. „margines społeczny”. To samo dotyczy też mieszkańców miasta. Nie można traktowac ich stereotypowo np. pokazując Warszawę jako siedlisko biznesmanów a miasta na prowincji jako zasiedlone przez miłośników piwa i innych mocnych trunków z prymitywnym poczuciem humoru i gustem. Niestety odnoszę wrażenie, że Rafael Lewandowski albo nie zna tych reguł, albo o nich zapomniał.
Jego film „Kret”, poza krótką migawką na wstępie (Teatr, Zamek i Poczta) pokazuje Bielsko-Białą głównie jako miasto ciemnych zaułków i sklepów handlujących używaną odzieżą, natomiast polonię z Regionu Nord Pas de Calais jako niemal skansen ludzi oderwanych od nowoczesności.
Co z tego, że akcja i dialogi nie są pozbawione dramatyzmu, skoro pozostają w zupełnym oderwaniu od realiów zarówno minionych jak i obecnych czasów.
Dużo sensacji, ale błędów jeszcze więcej
Na to oderwanie wskazują przede wszystkim losy samego „kreta”. W rzeczywistości bowiem tak się jakoś ułożyło, że ktoś kto ponad 20 lat był tajnym współpracownikiem SB, nie musiał po przemianach ustrojowych handlować używaną odzieżą jak filmowy „kret”, bo kapusie i funkcjonariusze SB byli sowicie wynagradzani przez MSW i po 1989 roku mieli taki kapitał, że albo zakładali firmy ochroniarskie, czy agencje detektywistyczne, które do dziś świetnie prosperują, albo lądowali na placówkach dyplomatycznych, a ci najsprytniejsi dostawali posady w pionach personalnych prywatyzowanych przedsiębiorstw. Paru nawet zostało właścicielami takich sprywatyzowanych zakładów.
Innym błędem jest umieszczenie w filmie sugestii, że oficer SB, prowadzący przez wiele lat „kreta” szantażował dawnego TW jego aktami, gdyż obawiał się o swoją emeryturę.
Po 1989 roku w Polsce nie przeprowadzono prawdziwej lustracji i żadnego oficera SB nie pozbawiono emerytury. Jedyną „sankcją” było obniżenie esbeckich emerytur o zaledwie kilka złotych, z czym bardziej cwani „towarzysze” poradzili sobie masowo przechodząc na renty inwalidzkie. W efekcie dawni oficerowie
SB nadal biorą po kilka tysięcy złotych emerytury albo renty miesięcznie, nie licząc dodatkowych wynagrodzeń za „pracę” w firmach ochroniarskich lub na niektórych placówkach dyplomatycznych.
Abstrahując od tych powszechnie znanych faktów w prawdziwym życiu jest mało prawdopodobne, aby SB-ek szantażował SB-eka (czy TW), bo po kilku latach „współpracy” na ogół byli oni już serdecznie zaprzyjaźnieni a TW często znajdował się na esbeckich listach płac. A ponieważ wiele o sobie wiedzą, zazwyczaj przyjaźnią się i osłaniają wzajemnie po dziś dzień.
Osobną kategorię stanowią komunistyczni szpiedzy, którzy też nie zakończyli karier gdzieś w niebycie i biedzie. Warto pamiętać, że jeszcze 10 kwietnia 2010 roku mieliśmy w Moskwie byłego „nielegała” (kwalifikowana kategoria szpiega), który był obecny Smoleńsku w dniu katastrofy i wydawał polecania rosyjskim służbom.
To ma być obraz Polonii?
Ale elementarne błędy w pokazywaniu losów esbeków po 1989 roku to nie jedyne błędy merytoryczne, które zauważyłem w tym filmie.
Oto przedstawiono w nim polonię z Regionu Nord Pas de Calais (Francja) jako skansen emigrantów, którzy (jak na skansen to dość dziwne) prowadzą swoje zebrania posługując się językiem francuskim, a po 1989 roku pomagali rodakom kupować u Turków starą odzież.
Jest to kolejne przekłamanie, bo zebrania rodaków z Nord Pas de Calais (Zapewniam, że byłem tam nieraz i znam sporo Polaków we Francji) są prowadzone w języku polskim.
Wiem też, że jeśli o pomoc chodzi, to po 1989 roku Polacy z Lille pomagali rodakom w kształceniu a nie handlu i wielu obecnych działaczy NSZZ „Solidarność” oraz wielu obecnych samorządowców z Podbeskidzia jeździło do Francji na szkolenia i po nauki, a nie po to, aby kupować od Turków starą odzież.
Polonia francuska przez wiele lat przekazywała do Polski całe ciężarówki darów całkiem za darmo!!!
Dla Polaka z Lille byłoby czymś uwłaczającym jego honorowi, aby prowadzić rodaka z Polski do Turka po stare płaszcze. Raczej zaprosiłby go do sklepu i sam kupił mu nowy płaszcz!
Jeżeli już Polacy pomagali kupować „coś starego”, to był to używany samochód, bo na jednym, czteroletnim aucie można było wtedy w Polsce zarobić znacznie więcej niż na starych ciuchach.
O lojalkach, których jeszcze wtedy nie było i SBekach, którzy zostali przy dobrym zdrowiu.
Niestety, to jeszcze nie wszystko. W filmie „Kret” są po prostu błędy kardynalne, których przemilczeć nie wolno!
Główny bohater Zygmunt przyznaje się swojemu synowi Pawłowi, że w lipcu 1981 roku podpisał „lojalkę” w SB, gdyż z powodu jego działalności w NSZZ „Solidarność” odmówiono mu przeniesienia śmiertelnie chorej żony do szpitala, w którym miałaby szansę wyzdrowieć.
Wszystko bardzo sensacyjnie, gdyby nie parę faktów.
Po pierwsze – W lipcu 1981 roku nie było jeszcze klasycznych „lojalek”.„Lojalki” wprowadzono dopiero w stanie wojennym! Reżyser, gdyby tylko chciał, to mógł to łatwo sprawdzić chociażby w IPN (chociaż pisze o tym nawet ulubione źródło wiedzy Komorowskiego, czyli Wikipedia).
Po drugie – w lipcu 1981 r. SB nie była jeszcze na tyle silna, nie miała jeszcze aż tak wielkiego wpływu na decyzje ordynatorów szpitali czy nawet dyrektorów klinik. Ponadto w lipcu 1981 roku działała legalnie i bardzo prężnie NSZZ „Solidarność” i próba skrzywdzenia chorej żony Przewodniczącego „Solidarności” w jednej z kopalń, mogłaby skończyć się to strajkiem nie tylko na tej kopalni, ale zatrzymaniem pracy w całym regionie.
Reżyser pewnie nie wie (ale w takim razie mógł zapytać tych, co wiedzą), że lekarze w Bielsku-Białej stanowili jedną z grup najbardziej odpornych na inwigilację. Podobnie, jak w wyżej wymienionym przypadku istniały spore szanse, że gdyby latem 1981 roku jakiś SB-ek przyszedł do lekarza z sugestią, że ma odmówić leczenia pacjentki, bo ta jest żoną działacza związkowego, to zostałby po prostu wyrzucony za drzwi, a pacjentce przydzielono by dodatkową pielęgniarkę, aby nikt nie powołany nie wszedł do sali na której leży i nie zrobił jej krzywdy.
Zresztą jako mieszkaniec tego miasta wiem dobrze, że nawet w stanie wojennym lekarze z Bielska-Białej trzymali się z daleka od SB, natomiast brali udział w sprowadzaniu całych transportów lekarstw m.in. z Francji. Rozprowadzali je potem narażając się na więzienie m.in. wśród rodzin internowanych.
Wpadka za wpadką
Ale i to nie koniec „potknięć” reżysera.
Oto w pewnym momencie filmu syn Zygmunta spotyka się z obecnym Przewodniczącym „S” na kopalni, który mu wyjaśnia, że niemal każdy aktywny działacz związkowy miał teczkę, jednak istotne jest to, co ona zawiera.
Takie postawienie sprawy jest SB-ecką socjotechniką zrównującą ofiarę z katem, bo w filmie „Kret” nie dopowiedziano,
że co innego oznaczała teczka tajnego współpracownika,
a co innego akta śledcze sporządzane przez SB przeciwko działaczowi opozycji.
Zresztą scenarzysta i reżyser nawet nie raczyli pokazać widzom jak wygląda prawdziwa teczka TW. Dla jego wiadomości – taka teczka zawierała pieczęć „tajne” albo „ściśle tajne”. To co pokazano widzom to były papierowe teczki bez znacznika TW i bez pieczęci urzędowych, a zatem bez wartości historycznej.
Najistotniejszym w tym wszystkim jest jednak ta zasadnicza różnica między aktami ofiary represji na którą zbierano donosy, a teczką TW, który te donosy składał.
Opowiadanie dyrdymał, że ktoś donosił na SB, bo musiał, jest niewiele warte.
Nawet jeśli zdarzały się takie przypadki, to miały one marginalne znaczenie.
Ci TW nie tylko przekazywali informacje o nikłym znaczeniu ale i opowiadali o tym na prawo i lewo.
Zdecydowana większość przypadków to TW donoszący z ochotą, za pieniądze i trzymający ten fakt przez cała lata w najściślejszej tajemnicy.
W filmie tym jest jeszcze jedno przekłamanie – zabójstwo oficera SB.
Nie odnotowano nigdzie po 1989 roku chociażby jednego przypadku zamordowania w Polsce byłego funkcjonariusza SB.
Oni sobie dostatnio żyją, a w tym czasie umierają po kolei schorowani działacze „Solidarności”, którzy zostali sponiewierani przez MO, ZOMO, SB i WSI !
Byli związkowcy „Solidarności” cierpią często niedostatek, a „krety” mają się dobrze, bo tkwią w starych układach i nawet po ich zdemaskowaniu co najwyżej wyjeżdżają do innego województwa albo za granicę, gdzie ich nikt nie zna albo nie pamięta ich postępków.
Co gorsza – po zlikwidowaniu statusu pokrzywdzonego, nawet nie bardzo wolno „kreta” nazwać kapusiem, bo nikt w tym kraju nie wprowadził po 1989 roku do kodeksu karnego paragrafu karania za donosicielstwo dla TW i SB.
Rajmund Pollak
Artykuł ten, odważył się wydrukować tygodnik „Warszawska gazeta” w nr 33 (218) z 19-25 sierpnia 2011 roku
Slowa sa piekne, ale licza sie czyny, które ida za slowami. Mysl jest bronia, ale mysl niewypowiedziana, tylko zludzeniem. Warto posiadac odwage cywilna do wypowiadania opinii przeciwnych stereotypom i warto plynac pod prad jak pstragi