Poseł Ryszard Kalisz ogłosił wejście w kolejny etap rozprawy z opozycją, zwłaszcza z PiS. Teraz wątkiem głównym „dyskusji” medialnej będzie delegalizacja Prawa i Sprawiedliwości.
Lead właściwie mówi wszystko. Lewactwu pozostała ucieczka do przodu – skoro nie można przekonać opinii publicznej do zapomnienia o zbrodni o świcie, skoro nie daje rezultatu ciężka praca zbiorowego szczurołapa z medialną fujarką i naród nie zamierza zapomnieć o ofierze 96 sprawiedliwych.
Wybory za pasem, a notowania – te prawdziwe, których nie ujawnia się w ramach propagandy medialnej, ale skrzętnie skrywa nawet przed szeregowymi działaczami partii, by ich nie płoszyć – lecą na pysk. Do tego rywale z własnego obozu depcą po palcach i wdrapują się na plecy – a przecież poseł Kałysz (mam nadzieję, że niedługo będzie się o nim pisać "Ryszard K.") już nie jest tak skoczny, jak niegdyś. Więc żeby o nim nie zapomniano, by młodzi, ambitni, wykształceni z wielkich miast nie wdeptali go, niewdzięczni, w piach historii, poseł Kałysz drze ryj w mediach, jakby mu się dupa paliła.
Delegalizacja opozycji – to będzie hit tej kampanii. Skoro nie można wygrać na ustalonych zasadach, a i zmiana zasad nie daje gwarancji zwycięstwa, to trzeba sięgnąć do sprawdzonych metod i przeciwnika zlikwidować – proste i eleganckie rozwiązanie, przyzna każdy miłośnik polityki totalnej.
Sęk jednak w tym, że w ten sposób poseł Kałysz, szukając popularności osobistej, przenosi praktyczny dyskurs polityczny gdzieś w rejony Morza Śródziemnego, wręcz na jego południowe wybrzeże. Nie jestem pewien, czy naprawdę naszej władzy, w sumie dość niepewnie siedzącej w siodle kobyły historii, zależy, by aż tak zmienić teatr działań. Kobyła ta bowiem to bydlę niepokorne, niespokojne i nad wyraz złośliwe. Niejeden już się o tym przekonał i nasi wodzowie, jako historycy w końcu, powinni przecież o tym pamiętać.
Mnie osobiście nawet to cieszy, bo pokazuje oderwanie od rzeczywistości i strach elit obozu władzy przed ludem, i choć z pewnością niesie z sobą zagrożenie dla wielu osobistych karier życiowych, a może nawet indywidualnych istnień, to otwiera jednak drogę do ostatecznego rozprawienia się z robactwem toczącym naszą Ojczyznę. Dalibóg – nie pragnę tego, wolałbym choćby i przez dziesięć pokoleń mozolnie walczyć na scenie wyznaczanej przez reguły współczesnej demokracji, niż narażać Polskę na bolesne wstrząsy, jak w wiekach poprzednich. Skoro jednak przeciwnik sam spycha nas na tę arenę – to nie pozostaje nic innego, niż podjąć rękawicę. Nie możemy pozwolić dać się zarżnąć na ołtarzu przyjaźni niemiecko-rosyjskiej czy też paść łupem bezczelnej żydomasonerii.
Dlatego proponuję zacząć poważne omawianie postulatu ścigania działaczy politycznych nawołujących do niszczenia demokracji w Polsce, na czele z posłem Ryszardem Kaliszem, a także rozwiązania organizacji politycznych i społecznych, których działalność godzi w interesy narodu i państwa polskiego – w pierwszym rzędzie SLD. Potem wypadałoby przejść do omawiania praktycznych aspektów dekomunizacji i deubekizacji. I tak dalej.