Anegdota prawdziwa. Dedykowana Carcajou. I nie tylko.
Helena od wczesnej młodości musiała zarządzać majątkiem. Tak potoczyły sie bowiem losy jej rodziny. Mnie, naturalnie, najbardziej w opowieściach o Helenie imponowało to, że codziennie, na ukochanym koniu, w damskim siodle, wjeżdżała aż na Lubań, dokąd rozciągały sie jej lasy i doglądała wszystkiego. Znała każde drzewo . Na nowy dwór, który musiała pobudować, wybrała te gorsze modrzewie, by całość lasu była możliwie nienaruszona. Sama pokazywała drwalom, które drzewa mają ścinać. Po wojnie i tak zabrano jej wszystko…
Opiekowała się potem swoimi wnukami, była ich ukochaną babunią. Przyjaźniąc się od pieluch z wnuczką Heleny, również doznawałam jej opieki, spędzając u mojej przyjaciółki całe dnie. "Babuniu, jaka zupka dzisiaj będzie?" "Pyszna"- odpowiadała niezmiennie Helena i to weszło do słownika rodzinnego również i w moim domu.
Gdy już byłyśmy wyrośniętymi pannicami, często podróżowałyśmu z Heleną w Gorce. Między moją przyjaciółką i jej babunią była niezwykła więź, doprawdy, rzadko spotykana. Mówiła do niej "Helenko", a Helena, zaśmiewając się, odpowiadała: "A dejże spokój, Lulu!" To "dejże spokój" również weszło do naszego słownika. Nie mówiąc o "Lulu".
Podczas tych długich i przerywanych kilkoma przesiadkami podróży na południe /lata 70te/, zazwyczaj odwiedzałyśmy liczną rodzinę Heleny.
W jednym z domów siedzimy przy wielkim stole,w sporym gronie gości. Ktoś coś mówi i przedstawia się:
– …ski.
W tym momencie Helena pyta:
– A z których to …skich?
Moja przyjaciółka spurpurowiała i dyskretnie kopnęła Helenę pod stołem /byłyśmy już "egalitarnie" ukształtowane w szkołach…/, sycząc:
– Babuniu…
– Lulu, ale dlaczego mnie kopiesz?! Ja MUSZĘ WIEDZIEĆ, Z KIM MAM DO CZYNIENIA! – zareagowała Helena na cały głos.
Niby z porzadnej rodziny, a do komedyantów przystala. Ci artysci...