Bez kategorii
Like

Dryf kontynentów

16/11/2011
708 Wyświetlenia
1 Komentarze
15 minut czytania
no-cover

Świat zmienia się na naszych oczach

0


 


Smutno, że spotykamy się po raz drugi dopiero teraz, kiedy wszystko się kończy. Bo świat się zmienia. Czuję to w smaku wody i ziemi, i powietrza.

J.R.R Tolkien



           Na naszych oczach rozgrywa się kolejny spektakl pt. „Koniec świata jaki znamy”, i choć nie jesteśmy ani pierwsi ani ostatni nie wiadomo czy mamy się cieszyć czy smucić. Rzymscy patrycjusze obserwujący nowych nie znających historii, wychowanych w odległych prowincjach panów Rzymu zadawali sobie pytanie „co dalej”, ich dzieci nie znały już innego świata, mogły go jedynie wspomnieć słuchając baśni o „złotych czasach”. Nie wiedzieli, że są ostatnimi ludźmi starożytności czy pierwszymi średniowiecza, choć wiedzieli że czasy się zmieniają.

           Świat który znamy na nowe tory historii popchnęli francuscy jakobini i żyrondyści, ich idea przemówiła po obu stronach Atlantyku, po raz pierwszy wiążąc elity i prostych ludzi przymusem odniesienia się do haseł i równocześnie dzieląc ich stosunkiem do nich. Właśnie wtedy położono podwaliny porządku który znamy, porządku którego nie naruszyła ani rewolucja przemysłowa, ani komunistyczna, ani wojny światowe. Dopiero teraz wraz z faktycznym końcem XX wieku stary świat zaczyna chylić się ku upadkowi.

           Nie ma tygodnia by nie pojawiły się kolejne diagnozy dotyczące światowego kryzysu, jego przyczyn i katastroficznej wizji skutków. Wszystkie one jednak opisywane są językiem jakim posługiwali się politycy, ekonomiści czy naukowcy w ostatnich dziesięcioleciach, czyli językiem „starego świata”. Wskazywane przyczyny kryzysu to najczęściej rozpasane życie na kredyt, zarówno ludzi jak i całych państw oraz brak kontroli nad systemem finansowym. Receptą zaś najczęściej drastyczne oszczędności („zaciskanie pasa”) i zwiększenie kontroli nad bankami („bankowcami” – bo kto ich lubi?). 

           Jako przejaw przemiany przedstawiana jest również zmiana biegunów światowej polityki. Upadek znaczenia Ameryki i transatlantyckich sojuszy jest faktem. Cios zadany11.09.2001 r. zachwiał nie tylko wieżami WTC. Akcje militarne w Afganistanie i Iraku paradoksalnie słabość tą pogłębiły. Nowe światowe i regionalne mocarstwa czekają na swoją kolej, Chiny, Turcja, Indie, Brazylia. W ogólnym zamieszaniu niewielu zdaje sobie sprawę z tego że np. W Afryce to nie stare kolonialne państwa ale właśnie Chiny grają pierwsze skrzypce. Żałosna prośba zanoszona do Pekinu o ratunek dla Europy nieprzypadkowo skończyła się uprzejmym „pomożemy jak wrócimy z wakacji.” Jednak to nie zmiana przewidziana przez wielu, lata temu („wiek Azji”) świadczy o nowych czasach, bo tak naprawdę przesunięcie się politycznego wahadła to nic nowego.            

           Jednak świat się zmienia. Zmieniają się społeczeństwa, na naszych oczach następuje nowy podział wg tak naprawdę średniowiecznych wzorów, powraca podział stanowy. Nie liczy się w jakim mieszkasz kraju na jakim kontynencie. Linia podziału przebiega poziomo. Więcej łączy ludzi poprzez ich zainteresowania, sympatie i poglądy niż poprzez pokrewieństwo narodowe. Młodzi ludzie z Argentyny szybciej znajda wspólny język z innymi młodymi z Izraela czy Irlandii niż z gospodarczą bądź polityczną arystokracją własnego kraju.

           Powtarzane jak mantra słowa, iż nic nie powstrzyma idei której czas nadszedł, brzmią w tej sprawie niepokojąco dla ludzi mojego pokolenia. Nic jednak nie poradzimy, wspólnota historii, tradycji i wartości znaczona pomnikami, cmentarzami i rytuałami przemija. Walka o ich przetrwanie jest bezcelowa a tym co winno nas motywować to nadzieja, że jak najwięcej uda się uchronić.

           Gospodarcze upodabnianie się regionów i państw, wizualnie przemawiające tymi samymi markami, znakami i kolorami jest przejawem znacznie głębszych przemian. Paradoksalnie przypomina to utopię komunizmu. Nikt nie jest w stanie wskazać właściciela, rozmycie akcjonariatu w którym każdy może czuć się równocześnie posiadaczem jak i pracownikiem najemnym daje złudne poczucie wpływu na rzeczywistość. Dopiero przebudzenie kryzysem finansowym uświadamia, że jak zawsze są ci co zawsze tracą i ci co nigdy nie tracą. Zaczątki zmian jednak już widać, można się z tym zgadzać lub nie ale są faktem. Wchodzący na rynek pracy maja zupełnie inne priorytety niż pokolenie ich rodziców a rozdźwięk ten z czasem będzie się pogłębiał. Łatwość zmiany pracy, miasta czy kraju, stosunek do pracy traktujący ją jako istotny ale tylko jeden z wielu czynników pozwalający dzwoniącemu szefowi odpowiedzieć, że już skończyłem i nigdzie nie jadę co dla przyspawanych do swoich etatów zstępnych jest poznawczym dysonansem.

           Nowe tory historii ułożą ci dla których katalizatorem a zarazem powodem frustracji są różnice w poziomie i stylu życia. Przywoływana wielokrotnie sprawcza siła nowych mediów w zdarzeniach w Libii czy Egipcie tylko to potwierdza. Stary świat oparty na powolnych i podatnych na manipulację tradycyjnych telewizyjnych i prasowych przekazach przegrywa z Twitterem, blogami i serwisami internetowymi. Posiadanie telewizji nie jest już równoznaczne z posiadaniem rządu dusz. Łatwość kontaktu oznacza również łatwość porównań, poprzednie pokolenia skazane były na oficjalny (mainstreamowy) przekaz. Nowy świat oznaczać będzie przekaz informacji nie tylko szybki (natychmiastowy) ale również od nieokreślonej liczby nadawców. Ostatnie wydarzenia z11.11.2011 w Warszawie są tu dobrym przykładem. Najpełniejsze informacje o najszerszym spektrum nie pochodziły od mainstreamu tylko od ludzi będących wewnątrz wydarzeń. Ich Iphony i Samsungi zastąpiły milionowe inwestycje TVP czy TVN. 

           Często powtarzane słowa o kryzysie finansowym tworzą atmosferę grozy, budząc lęki o możliwe skutki, bezrobocie, utrata domów, bieda, w końcu wojna. Jest się czego bać. Ale czy napewno? Czy kryzys naprawdę jest przyczyną czy może skutkiem? Może rzeczywistość niczym w Matrixie jest zupełnie inna. Podążmy za białym królikiem. Szaleństwo kredytowe, życie na koszt przyszłych pokoleń, ponad stan. I wszyscy są zaskoczeni. Może po prostu doszliśmy do szczytu piramidy, skończyły się proste rezerwy, czas na reset liczników? Jak bardzo jesteśmy zaślepieni by nie dostrzec, łatwości z jaką autorytety i specjaliści przeszli od zachwytu nad nową gospodarką i wirtualnym rynkiem derywatów i opcji do opinii o konieczności powrotu do dobrych sprawdzonych zasad.

           Patrząc trzeźwo na popisy kolejnych autorytetów można zawołać „a to żeście wymyślili!”, ni mniej ni więcej tylko powrót do cudownych lat pięćdziesiatych. Bo czym są te odkrywcze recepty? Propozycją by banki pożyczały tylko tyle ile mają, tylko tym którzy są w stanie spłacać raty. Państwa miast wydawać pieniądze prawnuków powinny zaś wydawać te które zarobiły w ostaniach latach. Wiem, że to duży skrót myślowy i uproszczenie ale nie odbiegający dramatycznie od tego co przedstawiane jest jako niezwykła, wykuta we wrzących pracą brukselskich biurowcach idea.

           Rozpada się również tradycyjna sieć powiązań ekonomicznych i finansowych, kryzys nie jest skutkiem błędów bankierów ale naturalną konsekwencją wyboru priorytetów. Wyboru dokonanego setki lat temu. Zysk i pamiętna „chciwość” Gordona Gekko tylko do tego mogła nas doprowadzić. To, że z takim trudem przychodzi nam przyznać, że była to droga błędna jest tego potwierdzeniem. Nie tak dawno bo jeszcze w latach trzydziestych, pięćdziesiątych, akcją kredytową zajmowały się często rodzinne, związane z regionem banki. Pożyczały pieniądze zebrane od mieszkańców i inwestowały w ludzi i miejsca sobie znane. Nic jak się wydaje nadzwyczajnego, a co można wspomnieć przy okazji telewizyjnego seansu „To wspaniałe życie” Franka Capry.

           A potem przyszły czasy łącznia się i globalizacji. Skutki już widać, choć jako urodzony pesymista nie mam wątpliwości, że to tylko przygrywka do dramatu którego nieszczęsnymi aktorami będą nasze dzieci i wnuki. Świat który znamy upada. Mamy niezwykłą choć chyba niezbyt oczekiwaną możliwość obserwowania początków nowego. Nie ma pewnie nikogo kto odważyłby się prognozować jaki będzie nasz świat za50 czy100 lat. Ale to już się dzieje. Nie czujecie tego w powietrzu i ziemi?

           Nasze problemy i zatargi, prawica, lewica, anarchiści i nacjonaliści to pieśń przeszłości. Nowy obraz świata przyniesie nowe podziały i nowe granice których teraz nawet się nie domyślamy. W pewnym sensie trudny czas chaosu i błądzenia ma swoje dobre strony. Jak uczy historia to co przychodzi zwykle jest lepsze od starego. Można dyskutować o wyższości gotyku nad barokiem, czy rodzinnej manufaktury nad fabryką napędzaną turbiną parową ale zmiana jest częścią naszej natury. I nic jej nie powstrzyma gdy czas nadejdzie.

           To czym jest ta zmiana i jak wpłynie na świat w którym będą żyć nasi spadkobiercy to inna historia. Dlatego warto oderwać się od bieżących wydarzeń by zobaczyć świt nowego, nawet jeśli się go lękamy.

 

 
Kilka linków:

http://www.forbes.pl/artykuly/sekcje/wydarzenia/xinhua–chiny-nie-zbawia-europy,21149,1

 http://www.politykaglobalna.pl/2010/04/czy-chiny-kolonizuja-afryke/

 http://wyborcza.biz/biznes/1,101562,3896224.html

 http://stosunkimiedzynarodowe.info/artykul,537,Chiny_w_Afryce_Nowa_kolonizacja_czy_obustronnie_korzystna_wspolpraca

 http://pl.wikipedia.org/wiki/To_wspania%C5%82e_%C5%BCycie

0

jerry.from.lublin

20 publikacje
0 komentarze
 

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758