Pierwszy raz widziałem Warszawę z takiego ujęcia. Ujęcie nad brzegami zaczaiło się chmurnym kocurem. Byłem szczeliną jego oka.
Jak sięgnąć dachowe połacie. Bezludnie schludny ład łat. Impresja szarego morza po nawrocie lodołamacza przyszłość. Lub wilczura, który spiętrzył wykładzinę z nudów.
Na pasku wlokła się informacja. Relacja z demonstracji – kto by pomyślał – niewidzialnych kominiarzy. O, nawet wiatr nie zajmuje się dawno rozwianymi snami domów. Na środku spokoju pulsował kawałek zranionej watki. Kłębka? Nici z domysłów.
Kot bezszelestnie zeskoczył. Do brzucha katedry. Urzędujący hrabia jak rozgotowany karp skubał powietrze. Słowo. Posłowie. Cicho. Wiadomo – kot.
widokówka z 10.IV.2011