Moja odpowiedź na tytułowe pytanie jest pozytywna. Sondaże nie są potrzebne ani samodzielnie myślącym wyborcom, ani rzetelnym i obiektywnym mediom, ani partiom i politykom startującym w wyborach, o ile mają oni (partie i politycy) wysokie i ugruntowane poparcie społeczne. Sondaże potrzebne są zasobnym finansowo partiom nie mającym wysokiego i stabilnego poparcia, sprzedajnym i nieobiektywnym mediom oraz… oczywiście pracowniom demoskopijnym. Sondaż wykazujący skalę poparcia dla określonej partii politycznej lub konkretnego kandydata pokazuje pojedynczemu wyborcy, czy myśli podobnie jak większość, czy jest w mniejszości. Ale sondaż również wpływa na świadomość wyborcy i zmienia podjętą przez niego wcześniej decyzję.
Sondaż pokazujący pozycję partii w rankingu, wykazujący lub sugerujący, że partia lub komitet przekracza, lub nie, próg wyborczy, „wchodzi” (lub nie), wygrywa (przegrywa) wybory, w najlepszym razie odzwierciedla faktyczne poparcie społeczne dla danej partii czy polityka. W wariancie mniej optymistycznym „sondaż” jest błędny lub fałszywy, czyli nie odzwierciedla faktycznego poparcia, a w konsekwencji wprowadza opinię publiczną w błąd oraz wpływa na ostateczny wynik wyborów. Wynik wyborów staje się inny, niż byłby bez wiedzy zaczerpniętej z sondażu.
Z taką sytuacją, czyli z błędnymi lub kłamliwymi sondażami, mieliśmy w ostatnich latach do czynienia wielokrotnie. Zazwyczaj były to badania wykonane na zlecenie partii lub zasobnego zleceniodawcy (gazeta, telewizja), a ich wydźwięk był zbieżny z oczekiwaniami zamawiającego. Co by się jednak złego stało, gdyby żadne sondaże nie były publikowane na kilka tygodni przed terminem wyborów? Czego byłyby pozbawione partie i komitety, media opisujące świat polityki i ci najważniejsi – obywatele dokonujący ważnego wyboru?
Moim zdaniem NICZEGO nie byliby pozbawieni. Wręcz przeciwnie.
Niektórzy publicyści i liczni obywatele słusznie zauważają, że nie ma w Polsce rzetelnej debaty w kluczowych sprawach nurtujących społeczeństwo, że podrzucane są „tematy zastępcze”, że miast rozliczania polityków, niektóre media lansuje określoną opcję polityczną lub konkretną partię. Sondaże, zarówno obiektywne i rzetelne, jak i te wątpliwe jakościowo i jawnie kłamliwe, nie ułatwiają rozwikłania dylematów wyborców, bowiem nie badają najważniejszego, czyli jakości programów i skuteczności ich realizacji poszczególnych graczy na politycznej scenie. Moim zdaniem sondaże przedwyborcze nie dają wyborcom nic, poza pokazaniem tym wyborcom, czy należą do większości, czy do mniejszości.
Puśćmy wodze fantazji i wyobraźmy sobie, że dziś, w chwili ważnych wyborów politycznych, w okresie tzw. „ciszy wyborczej” oraz w okresie poprzedzającym dzień dzisiejszy, nie wykonywano i nie publikowano żadnych badań i sondaży pokazujących poparcie dla poszczególnych partii, komitetów i polityków. Co byśmy analizowali, nad czym spekulowali, jakich wyborów byśmy dokonywali, a w rezultacie na jakiego polityka czy partię oddali swój cenny głos?
Obecnie, wiedząc, że partia Y „wchodzi”, a partia Z „nie przekracza progu”, znaczna część z nas, na podstawie tej wiedzy lub takiego przeświadczenia, podejmie decyzję o oddaniu głosu, a nie mając tej wiedzy kryteria byłyby często całkowicie odmienne. I inne byłyby oczekiwania od partii, komitetów i polityków, gdybyśmy podejmowali decyzję na podstawie własnych odczuć i intuicji, własnej wiedzy i doświadczenia, a tą wiedzę i te doświadczenia czerpali z własnej, niczym nie zmąconej, oceny partii czy polityka. W rezultacie te partie i ci politycy musieliby uruchomić całkowicie odmienny arsenał środków, by pozyskać nasz cenny głos. Prawdziwe oraz fałszywe sondaże nie miałyby wtedy wpływu na nasz wybór, bo by ich po prostu nie publikowano. Wtedy wyborca, konfrontowałby się z tym, co oferuje mu partia czy polityk. Więcej – konfrontowałby swoje oczekiwania nie z tym, co obiecuje mu kandydat, ale z tym, co do tej pory dla niego i całej wspólnoty zrobił.
Koniec końców wyborca stałby przy urnie wyborczej z kartką papieru zawierającą nazwiska kandydatów w ręku i nie zadawał sobie pytania „czy on ma szansę”, ale „czy ja chcę, by on został wybrany”.
Oczywiście jest to utopia. Nikt w Polsce dobrowolnie nie zgodzi się na zaprzestanie publikowania przedwyborczych sondaży – ani zasobne partie, ani media, ani żyjące z wykonywania rzetelnych (oraz kłamliwych) sondaży pracownie demoskopijne. Bogaci i zaprzyjaźnieni z mediami nie będą ryzykować utraty popularności, a ubodzy i nie posiadający wsparcia mediów nie przebiją się ze swoim postulatem.
Zostanie tak, jak jest: Ordynacja wyborcza, sposób finansowania partii politycznych i nierzetelne media, zamiast odzwierciedlać preferencje wyborcze, preferują niektóre partie i polityków. Sondaże zaś, zamiast odzwierciedlać poglądy i prezentować preferencje wyborców, kształtują te poglądy i preferencje. A partie i kandydaci pozostają bez programu, bez wizji potrzebnych zmian, ale za to z przynależną im jak coś nadanego przez Boga, popularnością odzwierciedloną w sondażu.
Mąż Agnieszki, ojciec Jana i Joanny, mgr politologii, wiceprzewodniczący Prawicy Rzeczypospolitej na Mazowszu, radny Sejmiku Mazowieckiego, autor kilku scenariuszy filmów dokumentalnych i fabularnych, miłośnik ogrodów botanicznych.
4 komentarz