Nawet nie wyobrażacie sobie, ile adrenaliny zapewni Wam… wędkowanie.
Że co? Że usypia? Nie ma mowy!
Najpierw bowiem trzeba zarzucić wędkę na odpowiednią odległość do zbiornika wodnego. I tu już okazuje się, że czynność przysparza osobnikowi zasadzającemu się na ryby sporo wrażeń.
No to rzut do tyłu wędką (a raczej przede wszystkim tym, co na niej dynda – żyłką i spławikiem, i robalem) i… cichutki poślizg, rrryp!!! Na galotach wdzięcznie rozmazane błotko, a jak mamy odrobinkę szczęścia to jeszcze przyozdobione kilkoma smętnie zwisającymi nadjeziornymi trawkami. I kredens posiniaczony. Nad jeziorem zaś, miast rechotu żab, unosi się zgodny chór basowo rechoczących innych wędkarzy.
Ale to mało.
Poślizg to domena najmniejszych pechowców. Ci, co są szczęśliwymi posiadaczami większej ilości pecha, zdzierają pracowicie za sobą darń. A tak. No to znów rzut żyłką przymocowaną do sprzętu, do tyłu i wędkarz szczęśliwiec pozostaje z metrem kwadratowym darni na haczyku. A robale? Noo… Nie wiadomo gdzie. Na haczyku dynda spora ilość trawy i ziemi. W gorszych przypadkach delikwent, który źle się zamachnął pozostaje bez połowy policzka. No co… wiatr zwiał haczyk deko w bok. Proszę bardzo, nie dość, że mnóstwo adrenaliny, to jak w dobrym filmie grozy jest i akcja z krwią, i szarpaną raną, i mięsem. i co tylko chcecie. Potem, jak już szczęśliwie, bez połowy tyłka i policzka, nasz wędkowiec, umieści wreszcie spławik w wodzie… następuje chwila ciszy. To oczywiście tylko cisza przed burzą…
CDN…
Na podstawie własnych doświadczeń- autorka.
Matka-Polka-galopka. Na marginesie - matematyk, księgowa. Staram się nie politykować, nie mam do tego predyspozycji, wolę ... obserwować, wyciągać wnioski, przyglądać się i opisywać. Poczucia humoru nigdy za dużo, nawet sam Pan Bóg je posiada, więc czemu nie człowiek?
2 komentarz