– Ale ty wchodzisz pierwszy i od razu lecisz do łazienki! – Wędkowiec odezwała się do byłego męża, niepewnym głosikiem, stojąc u drzwi swojego mikroskopijnego mieszkanka i na razie tylko celując wielkim kluczem w kierunku zamka.
– Ależ oczywiście, przecież obiecałem – ex popatrzył z ukosa na byłą małżonkę – No otwierajże już te podwoje…Przecież pająk nie stanie w nich nagle, nie przywita się z tobą kulturalnie a następnie nie wciągnie cię przez słomkę. Tak dobrze na tym świecie, to jeszcze nie ma!
– Łatwo ci mówić! – zdenerwowała się Wędkowiec – A jeśli przez dobę zdążył przegrupować szyki bojowe i zrezygnował z pozycji brodzikowej na rzecz zaskakującej pozycji przydrzwiowej? Przecież ja tu na widok tego potwora z własnej skóry wyskoczę i będę do końca życia straszyć cię krwawym mięsem i bielą mych kości!
– Daj te klucze! – warknął były mąż – I jak ty w ogóle chcesz mieszkać na wsi?! Tam to dopiero natura nad wyraz wybujała i pcha się do domów czym się da: oknem, kominem, piwnicą i drzwią!
– Drzwiami. – Wędkowiec odruchowo poprawiła eksa – Jakoś sobie poradzę. Siateczki na okna założę. Może się rozpędzę i na komin też. Tu już mi się nie opłaca… – gadała do pleców byłego małżonka, który właśnie oświetlał maleńki przedpokoik i zmierzał w stronę łazienki.
– Hmm – wymruczał wkładając głowę przez lekko uchylone zasuwy brodzika – No niezły okaz. Wygląda imponująco… Ale przy takich powierzchniach wszystko optycznie rzecz ujmując ma gabaryty hipopotama.
– Zrób coś. Sklep mu mordę, nóżkę wyrwij, no nie wiem co, byle mnie już nie straszył. – wyszeptała Wędkowiec, zachowawczo nie przekraczając demarkacyjnej linii progu mieszkania.
Po chwili zza zamkniętych drzwi wc , dobiegły straszliwe odgłosy: „Plask, plask, plask! Bumbum! Bububm! Bum!”
– Żyjesz? – zapytała Wędkowiec przerażonym tonem bordową szufelkę, która właśnie wychynęła z mikro-łazienki. Na szczęście na jej końcu przyczepiony był eks małżonek, w dodatku posiadał w całości usta, które nawet się uśmiechały i mówiły…
– Taaak! – wyprężył dumnie pierś – Teraz mów mi „bohaterze” albowiem stoczyłem bój ze straszliwym ośmio…nożnym smokiem!- wypalił.
– Ale…Co to tak głośno tam było? – zapytała z powątpiewaniem Wędkowiec i przyglądając się byłemu z wielkim zainteresowaniem.
– A no widzisz, w pewnej chwili pająk wyrwał mi łopatkę z dłoni i dotłukł mi nią po łbie. Walka jak widać była niezwykle zacięta! Ale nie ze mną te numery… – eks mąż szeroko się uśmiechał i nawet błysnął zawadiacko granatem źrenicy.
– Nie wiedziałam, że masz… akrylowy czerep…Tak to przynajmniej brzmiało…- wycedziła Wędkowiec, przerywając byłemu przednią zabawę i miażdżąc spojrzeniem czubek jego głowy – No chyba, że to jednak była mistyfikacja i waliłeś łopatką w brodzik i pająka… Swoją drogą bądź łaskaw zutylizować gdzieś truchło tego potwora. -artykułowała coraz bardziej lodowatym tonem.
Wędkowiec z wielkim zdziwieniem skonstatowała fakt, że były małżonek, miast wsypać pajęczego trupa do stojącego obok sedesu i spuścić wodę po tym problemie, jeszcze bardziej wyciągnął szufelkę do przodu i skierował ją i własną osobę w stronę linii demarkacyjnej.
– Odsuń się kobieto, bo to ogłuszenie nie będzie działało w nieskończoność. On zaraz się ocknie i da drapaka. Lepiej niech to zrobi na zewnątrz mieszkania.
-AAaaaAAA!!! Ty gnębicielu arachnofobek! Wieprzku!!! – wrzasnęła Wędkowiec , równocześnie jednym susem przeskakując kilka schodów i ewakuując się w bezpieczne rejony wnęki obok skrzynek pocztowych. – Jeszcze raz okażesz się takim kmiotem, a duchowi twemu dam w pysk i pójdę…sobie!!! – zagroziła.
– Dobre…No… To ci cwaniara! I jakie to zachowawcze… – uśmiechnął się były mąż – Powiadam ci, moja kochana, że pajączek to też natura. A ty jesteś zwariowana na punkcie tej tam przyrody… Parapet po obu stronach załadowany doniczkami. Wylewają się z mieszkania oknem! A w tych donicach zielsko na zielsku i zielskiem pogania – kwiatki, zioła, drzewka, krzaczki z … pajączkami, owadami i innymi cholernymi przędziorkami!!! – były dostał słowotoku.
– Wypraszam sobie! – zimno przerwała Wędkowiec. Przędziorów nie ma. Moje rośliny to okazy zdrowia. Reszty przyrody nie widać w tym gąszczu, a póki na oczy mi się nie pokazuje, to wszystko jest pod kontrolą. Aaale! – dodała śpiewnym głosem – Nie pokazywałam ci mojego najnowszego dokonania! Popatrz przez okno! – tu Wędkowiec dumnie wyprężyła pierś.
– O ludzie a cóż to za … ekchm zagony?! – szepnął eks – Przecież to środek miasta!
– Przedstawiam ci moją gorczycę. Piękna… Nieprawdaż?! Ma już 8 tygodni.
– Tjaaa… No istne drzewa po prostu. Zaraz ptactwo w nich zamieszka i będzie tu ćwierkać ludziom w okna… – ironizował, przyglądając się ciekawie około dwudziestocentymetrowej wysokości, sympatycznym, gęsto rosnącym badylkom uzbrojonym w prześliczne świeżo- zielone listeczki – Swoją drogą, w sklepie nie ma gorczycy? Jakiś kryzys, czy co?
– Słowacki jednak miał rację…
– O ile mi wiadomo, gościa już dawno nie ma na tym ziemskim padole… – przerwał były małżonek – Ponadto nic nie mógł o mnie mówić, bo mnie nie znał. Przypominam – urodziłem się w innym wieku, jakbyś nie zauważyła! Wróć do rzeczywistości, literaturę odłóż na półkę!
– Ale cytat z niego to ci się podobał?! Słowacki ponadczasowy jest…nieuku jeden! I gorczyca, nieuku, jest na poplon! – denerwowała się Wędkowiec, po raz pierwszy od dwunastu lat znajomości z eksem rzucając w niego epitetami.
– Na poplon? – powtórzył były małżonek – A jakież ty tu miałaś plony?! Bo nie zauważyłem…
– Jeszcze żadne. Miały być. Miałam sadzić wiosenne kwiaty: narcyzy, szafirki i tulipany. Ale gleba tutaj to jakieś nieporozumienie, rosną na niej kamienie… I to w dużych ilościach – prawie szpadel straciłam przy kopaniu tych dwudziestu metrów kwadratowych. Najpierw więc, skopałam, odkamieniłam i posiałam zielony nawóz – czyli poplon. Miałam go teraz przeorać pięknie i głęboko, jak podrośnie, no ale wyszło inaczej.
– Przeorać…. W centrum wielkiego miasta… O ludzie. I co teraz? Zostanie zgrzebna gorczyca we wrześniu, a wiosennych kwiatów ani na lekarstwo. – podsumował były małżonek.
– Przeorać znaczy też skopać. Nie chciałam się powtarzać… Ale przecież literaturę i stylistykę, to w przedszkolu pan odłożył na półkę i do dziś tam leżą… Nic, a co ma być. Mam nadzieję, że dobry Bóg szybko wyprawi mnie na wieś. Tam spokojnie będę mogła zużytkować swoją wiedzę rolniczą i …co tylko zakupione cebulki wiosennych roślin.
– Uhm… – Eks popatrzył na Wędkowiec uważnie i jakoś tak … miękko – I jeszcze przytulić pchające się do ciebie pająki.
– No cóż… Może na glebie trafi się jakiś bohater, co będzie gromił każdego ośmionożnego potwora…A w najgorszym wypadku, w zamian za gorczycę, jabłonie , zagony kapusty, kwiatowo-ziołowy ogród i własne kury, mogę dzierżyć codzienną wizytę nawet i pięciu pająków…
„I jednego ich pogromcę też” – dodała w myślach.
Żródło: Osobiste doświadczenia autorki.
Matka-Polka-galopka. Na marginesie - matematyk, księgowa. Staram się nie politykować, nie mam do tego predyspozycji, wolę ... obserwować, wyciągać wnioski, przyglądać się i opisywać. Poczucia humoru nigdy za dużo, nawet sam Pan Bóg je posiada, więc czemu nie człowiek?
Jeden komentarz