– Mamuuu…siaaaa!!!! – radosna furia zwana ośmioletnim Rozrubą eksplodowała wprost do nadwerężonej już deko trąbki Eustachiusza naszej wędkowiec.
– No cześć kochany… Słuchaj…A co to pani wychowawczyni mówi mi na twój temat… – adeptka wędkarstwa z delikatnością szydełkującego hipopotama przywitała syna.
– Oooo! Kochana moja, najmilsza i najsłodsiejsza, a jak tam nasz piesek? Czy jest zdrowy, czy zjada wszystkie obiadki i czy aby nie cierpi jakoś bardzo? – ćwierkał radosny głosik ośmioletniego cwaniaczka.
– Rozrubo… Pytałam o coś – betonowy głos wędkowiec, zbrojony najlepszą stalą pedagogiczną, zwiastował, że kobieta wydobyła cały asortyment rodzicielstwa i właśnie podjęła walkę z… no właśnie…nie wiadomo czy z nagłą głuchotą dziecka, czy też bardziej z w zastraszającym tempie postępującą amnezją wieku dziecięcego czy też może jeszcze z nadnaturalnych rozmiarów, troską o domowe zwierzęta.
– Eeep… No wiesz mamo. A Szymon mnie uudeerzyyyył i pani nie ukarała go zaaa tooo – zaśpiewał do telefonu Rozruba równocześnie psując matczyne, jeszcze przed momentem szczelnie zwarte szyki bojowe edukacyjneo- wychowawcze.
– Oooo! Rzeczywiście.. To jest, no …To jest totalnie niepedagogiczne!- wędkowiec dokonała chwilowego odwrotu szeregów psychologicznych.
– O nie Rozrubo! Co tyż to łopowiadosz tej swojej matce!!?? Ukarałam gło! Wywaliłam do mycia! – usłyszała wędkowiec wrzask pani wychowawczyni dobiegajkący z drugiego planu telefonicznego.
-Mamciu… Zdaje się, że to też nie jest zbyt pedagogiczne… – wyszeptał Rozruba.
– Ale co dokładnie? – wędkowiec automatycznie zniżyła i ściszyła swoją głośność.
– No… Takie gadanie bzdur za czyimiś plecami… Ty to słyszałaś, prawda? I mycie, to chyba nie kara?
– No jasna sprawa jak słońce na niebie, Rozrubo! A to już jestem spokojna o ciebie, zdaje się, wszystko pod kontrolą- łącznie z poziomem ryków i beczenia…. – wędkowiec odłożyła pedagogiczny oręż na bardziej sprzyjające czasy.
– No jasna sprawa mamcia! – odparował Rozruba i szybko zmienił temat rozmowy, bezwiednie wkraczając na jeszcze bardziej grząski grunt – A co tam sobie porabiasz mamusia?
– Eeee…Nooo..Ale, kto? Że ja?
– No ty , mamcia, ty? Przecież nie tata – Rozruba okazał się identycznym , szydełkującym hipopotamem, jak jego ukochana rodzicielka.
-Hmmm… Właśnie patrzę, jak twój fantastyczny tatuś siłuje się z kołowrotkiem wędki i za wszelką cenę chce wieloryba wyciągnąć z e stawu.
– Żartujesz sobie… Ty? I tata? I w ogóle to gdzie jesteś?Wieloryby?
– No…Taaak. Żartuję. Jesteśmy niedaleko Krakowa nad stawem i łowimy ryby. Ja też łowię.
– Jooo!!!! Aaale będzie…Jak ja to Tuńce powiem, to jej buciory spadną i dodatkowo fikną koziołka!
– A tak przy okazji, to masz tam pod ręką siostrę?
– Nie, jest z grupą w muszli…klozetowej…
– Rozrubo…klozetowej?!
– No…Koncertu słuchają. I co tam tata wyciągnął?
– Chyba koncertowej… Tonę wodorostów, będzie więc zielona breja na kolację…
– Nie biadol mamcia. Rybę kupisz w każdym przydrożnym sklepie.
– A to nie słup jest przydrożny? Albo gospoda?
– Sklep też, jest na drodze do szkoły, pracy i na przystanek. Dobra, mamcia, tyle edukacji. Spadam, bo idziemy na salę gier. To cześć. Zadzwoń jutro…
„Boże mój drogi” – pomyślała wędkowiec – ” Zaiste wychowanie dzieci przez rodziców i odwrotnie jest jak… szydełkowanie hipopotamów…karkołomne, acz niekoniecznie musi być niemożliwe…”
CDN…
Żródło: Osobiste doświadczenia autorki.
Matka-Polka-galopka. Na marginesie - matematyk, księgowa. Staram się nie politykować, nie mam do tego predyspozycji, wolę ... obserwować, wyciągać wnioski, przyglądać się i opisywać. Poczucia humoru nigdy za dużo, nawet sam Pan Bóg je posiada, więc czemu nie człowiek?