BIZNES
Like

Anatomia ekonomiczna narodowych klęsk powodziowych

22/11/2013
1733 Wyświetlenia
1 Komentarze
85 minut czytania
Anatomia ekonomiczna narodowych klęsk powodziowych
Do grudnia 2011 roku należało opracować wstępną ocenę ryzyka powodziowego dla danego kraju i wskazać te obszary, dla których istnieje „znaczące” ryzyko wystąpienia powodzi.
Do grudnia 2013 roku należy sporządzić w każdym państwie członkowskim mapy zagrożenia powodziowego i mapy ryzyka powodziowego.
0


Po wielkiej powodzi w 1997 roku ruszyły „wielkie” programy odbudowy kraju. Działania ratownicze i usuwanie skutków tamtej powodzi w 1997 roku kosztowało nas wszystkich ponad 12 mld złotych.

 

Wydawało się, iż wszyscy, głównie rządzący, wzięli sobie do serca to, co już w XVI wieku pisał Jan Kochanowski: Cieszy mię ten rym: Polak mądr po szkodzie. W maju i czerwcu 2010 roku przyszły jednak kolejne wielkie powodzie, które jak się wstępnie szacuje, będą nas kosztowały więcej bo ponad 20 mld złotych. Niepoliczalny jest jednak ogrom ludzkich nieszczęść. Utrata całego dobytku, nierzadko dorobku kilku pokoleń, utrata dachu nad głową, miejsc pracy, bytu setek tysięcy rodzin. W szczególnie dramatycznej sytuacji są ci, którzy nie zdążyli jeszcze spłacić kredytów zaciągniętych na odbudowę po powodzi w roku 1997, czy mniejszej z 2001 roku, a dziś znowu wszystko stracili. Wyszły także na jaw tragiczne losy zapomnianych przez władze ofiar powodzi z 1997 roku, które po dziś dzień, od 13 lat koczują w drewniano-tekturowych kontenerach mających służyć im (według zapewnień ówczesnych władz) jedynie tymczasowo, przez kilka miesięcy. Szybko zostali zapomniani choć był pełnomocnik Rządu do spraw usuwania skutków powodziowych z roku 1997 i 2001. Powódź minęła rząd jakby umył ręce, zmieniały się partie rządzące składy rządowe, a problem całkowicie nie został rozwiązany, bo w dużej części został przerzucony na gminy, samorządy i na samopomoc lokalną zubożałej ludności poszkodowanej i nie poszkodowanej. Ludności głównie rolniczej o niskich dochodach rocznych, z silną migracją młodzieży do ośrodków miejskich i o silnej emigracji tułaczo-zarobkowej, gdyż utrzymanie ludności rolniczej pogarsza się ze względów ekonomicznych, nie mogących sprzedać swoich produktów rolnych, których ceny są tak niskie że nie zwracają kosztu nakładu własnej pracy nie mówiąc o pracy najemnej, a ich gminy mają niskie dochody, nie mogąc realizować wielu niezbędnych zadań lokalnych.

Nawet w takich warunkach egzystencjonalnych tej części społeczeństwa, władze nie chcą umorzyć rolnikom i ludności małomiasteczkowej resztek kredytowych i to tym którzy w roku 1990 i 1991 pobrali pożyczki/kredyty z Funduszu Restrukturyzacji Rolnictwa, a nie mogą tych resztek spłacić z różnych względów ponieważ popadli w nędzę czy biedę, choć dotychczas ci dłużnicy spłacili w tytułach odsetkowo-kosztowych nawet pięciokrotność uzyskanego kapitału pożyczkowego, Kwota tych resztówek kapitału w raz z odsetkami wynosi zaledwie 15 mln złotych, w uzasadnieniu odmowy zawsze słychać wyjaśnienie, że budżet nie ma środków aby te zobowiązania biedocie umorzyć, choć ma obfite środki budżetowe na różnego rodzaju zatajane subwencje dla firm zagranicznych czy na zbędne wydatki na ekspertyzy prywatyzacyjne dla firm zagranicznych, jakby nie było krajowych firm czy krajowych ekspertów. Może teraz ulegnie to wreszcie zmianie.
Po dziewięciu latach od chwili wstąpienia do Unii Europejskiej w dalszym ciągu nie wprowadzono w Polsce szeregu przepisów wynikających z prawa unijnego. W szczególności dotyczy to dyrektywy nr 2007/60/WE w sprawie oceny ryzyka powodziowego i zarządzania nim, zwanej „dyrektywą powodziową”, której postanowienia powinny zostać wprowadzone do prawa polskiego do dnia 26 listopada 2009 roku. Termin ten jednak już upłynął, a prace ustawodawcze tkwiły w miejscu wskutek wzajemnie sprzecznych ze sobą interesów różnych resortów opiniujących projekty zmian ustaw, koniecznych do wdrożenia tej dyrektywy. Celem dyrektywy powodziowej jest zmniejszenie ryzyka wystąpienia powodzi, oraz zmniejszenie zagrożeń i strat powodowanych powodziami dla życia i zdrowia ludzi, środowiska, gospodarki i dziedzictwa kulturowego. Aby tego dokonać, władze państw członkowskich UE zobowiązane są w odpowiedni sposób „zarządzać ryzykiem” występowania powodzi. Mają tego dokonać w trzech etapach:
Do grudnia 2011 roku należy opracować wstępną ocenę ryzyka powodziowego dla danego kraju i wskazać te obszary, dla których istnieje „znaczące” ryzyko wystąpienia powodzi.
Do grudnia 2013 roku należy sporządzić w każdym państwie członkowskim mapy zagrożenia powodziowego i mapy ryzyka powodziowego.
Do grudnia 2015 roku, na podstawie tych map i ocen państwa członkowskie muszą sporządzić odpowiednie „plany zarządzania ryzykiem powodziowym”, obejmujące m.in. działania na rzecz zapobiegania oraz ochronę przed powodzią.
Do wykonania tych dyrektyw czasu pozostało niewiele, a wciąż nie wykonano w Polsce najważniejszej i podstawowej rzeczy: numerycznych modeli terenu – trójwymiarowych map ukształtowania terenu na tyle dokładnych, aby na ich podstawie móc analizować głębokość i zasięg rozlewu ewentualnych powodzi. Bez takich numerycznych modeli terenu nie można opracować wymaganych dyrektywą map zagrożenia i ryzyka powodziowego. Z kolei bez takich map samorządy nie mogą uchwalić racjonalnych planów zagospodarowania przestrzennego (m.in. dla wyłączenia ryzykownych obszarów spod budownictwa mieszkalnego), nie można opracować sensownych planów ewakuacji ludności, firmy ubezpieczeniowe nie mogą wyliczyć rozsądnych składek ubezpieczeniowych.
Koszt przygotowania wszystkich dokumentów planistycznych wymaganych dyrektywą powodziową oszacowano na ok. 500 mln. zł w rozłożeniu na lata 2011-2015. Jednak podczas rozpoczętych prac nad nowelizacją ustawy Prawo wodne oraz niektórych innych ustaw, ministerstwo finansów wielokrotnie wskazywało, że nie ma żadnej możliwości finansowania wdrożenia postanowień dyrektywy powodziowej z budżetu państwa. Żeby choć część niezbędnych prac sfinansować z funduszy unijnych, Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej wespół z Głównym Urzędem Geodezji i Kartografii, Instytutem Meteorologii i Gospodarki Wodnej oraz kilkoma innymi instytucjami zgłosił dwa projekty o wartości 240 mln zł każdy, do realizacji w ramach tzw. siódmej /7/ osi priorytetowej Programu Operacyjnego „Innowacyjna Gospodarka”. Niestety, jeszcze w marcu 2010 roku nie było żadnych gwarancji zabezpieczenia w budżecie polskiej części finansowania obu tych projektów.
Teraz, po 13 latach widać, że sprawdziły się nie ówczesne zapewnienia, iż „taka powódź zdarza się raz na 1000 lat”, ale druga część Pieśni mistrza z Czarnolasu:
lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie, / nową przypowieść Polak sobie kupi, /
że i przed szkodą i po szkodzie głupi.
W czym zatem tkwił błąd? W naiwnej wierze w statystyczne modele, z których wynikało, że drugi raz taka powódź za naszego życia „nie może się zdarzyć”, i z przekonania, że „jakoś to będzie”? Kolejne rządy, posłowie i radni kolejnych kadencji chętnie fotografowali się na uroczystym otwieraniu nowych boisk, dróg, budynków. Ale nie pokazywali się na otwieraniu nowych wałów przeciwpowodziowych czy zbiorników retencyjnych. Ich budowy szły opornie, po cichu, jakby wstydliwie. Przyroda bezlitośnie pokazała politykom i całemu społeczeństwu, że bez odpowiednich budowli hydrotechnicznych wszystkie te nowe boiska, drogi czy budynki mogą być użytkowane tylko do czasu najbliższej powodzi.
W roku 1997 powódź objęła głównie tereny dorzecza Odry. W roku 2001 i 2010 większe spustoszenie wystąpiło w dorzeczu Wisły. Ale są i takie tereny, które były zalane i w roku 1997 i obecnie. Są też obszary zalewane niemal co roku. Dlatego też należy przyjąć do wiadomości, że na terenie Polski takie powodzie jednak mogą co kilka lat wystąpić. A w latach pomiędzy wielkimi powodziami należy być przygotowanym, ze względu na strefę klimatyczną w której położona jest Polska, na powodzie o mniejszym zasięgu, oraz na inne katastroficzne zjawiska przyrodnicze jak gradobicie, susze, wichury czy obfite opady śniegu i długotrwałe mrozy.
Musimy po prostu nauczyć się żyć w ciągłym zagrożeniu ze strony sił natury i podejmować różne działania profilaktyczne, nastawione na pomniejszanie strat indywidualnych obywateli i całej gospodarki państwa. W opracowaniu tym staramy się wskazać nieco inne, od dotychczasowego, spojrzenie na możliwości takiej profilaktyki.
1. Bezalternatywność wałów przeciwpowodziowych
Utopią (nomen omen) są kategoryczne twierdzenia, wypowiadane nierzadko przez naukowo utytułowane osoby, o konieczności wysiedlenia ludzi z terenów zalewowych. Zasięg fali powodziowej w 1997 i 2010 roku dobitnie pokazał, że te „tereny zalewowe” to niemal 1/4 powierzchni naszego kraju, a przecież nie wszystkie rzeki wtedy wylały. Niepoważne jest mówienie o tym, że wały przeciwpowodziowe są niepotrzebne, bo spiętrzają nurt rzeki i przez to zwiększają niebezpieczeństwo powodzi. Większa część terytorium naszego państwa to dawne pradoliny rzeczne i gdyby nie było zabezpieczeń przeciwpowodziowych, to wody opadowe płynęłyby całą szerokością kraju od gór do Bałtyku. Nie ma dziś takiej możliwości, aby przesiedlić ludność miast i wsi, bo nie ma dokąd. Pozostaje nam tylko bronić się przed powodzią. Przeciwnikom budowy wałów przeciwpowodziowych należy pokazać, że właśnie te wały uratowały w bieżącym roku wiele miejscowości, przede wszystkim miast: Kraków, Warszawę, Opole i także Wrocław (z wyjątkiem osiedla Kozanów), bo tam wały są najwyższe i najsolidniejsze. Prawdą jest, iż gleba, zwłaszcza torfowa, zachowuje się jak gąbka i może magazynować znaczne ilości wody. Ale takie właściwości posiada gąbka (i gleba) sucha, mokra już więcej wody nie przyjmie. A zarówno powódź w 1997 jak i w 2010 roku była skutkiem nawalnych deszczy poprzedzonych mniej intensywnymi opadami, które nawodniły glebę. Wbrew pewnym opiniom, możliwości utrzymania wody opadowej przez nasze bagna i torfowiska, nawet przy znaczącym zwiększeniu ich powierzchni, są czysto iluzoryczne.
Nie ma zatem przed nami innej drogi niż budowa nowych i modernizacja dotychczasowych wałów przeciwpowodziowych. Zbiorniki retencyjne, o których piszemy dalej, są innym rodzajem działań profilaktycznych, ale jedynie uzupełnieniem wałów a nie ich alternatywą. Przypadki przelania się wody górą, ponad koroną wału były sporadyczne. I z reguły nie dochodziło tam do wielkich podtopień, gdyż ponad wałem przelewa się tylko górna część fali powodziowej – ta, która przekracza wysokość wału. Katastrofalne, wielkopowierzchniowe powodzie były skutkiem bądź uszkodzenia fragmentów wałów, bądź braku wałów – zwłaszcza w ujściach rzek stanowiących dopływy Wisły lub Odry, gdzie wysoki poziom wody w głównej rzece zablokował wodę w jej dopływie powodując tak zwaną cofkę. Oznacza to, że oprócz poprawy i modernizacji wałów zbudowanych wzdłuż głównych rzek, należy także zbudować obwałowania dla przyujściowych odcinków małych rzek. System wałów podłużnych położonych wzdłuż brzegów rzek, musi być jednak uzupełniony wałami poprzecznymi, które odchodząc w bok od rzeki rozdzielają tereny nadrzeczne na mniejsze rejony. W ten sposób w przypadku przerwania głównego wału (a taką ewentualność zawsze należy brać pod uwagę) zalaniu ulegnie tylko rejon pomiędzy wałami.
Dziś przerwanie wału nadrzecznego powoduje, że woda dążąc do wyrównania poziomu po obu stronach wału wdziera się na kilka i kilkanaście kilometrów wzdłuż rzeki i w bok od rzeki, nierzadko zatapiając całe gminy. Szczególnie jaskrawy przykład zupełnego niezrozumienia roli wałów poprzecznych widać w Warszawie. Prawobrzeżne dzielnice tego miasta bronione są wyłącznie przez wał usypany wzdłuż brzegu Wisły. Wał jest wysoki i szeroki, częściowo wykorzystany pod ulice. Jednak duże osiedla mieszkaniowe jak Saska Kępa i Gocław leżą w zagłębieniu terenu, kilka metrów poniżej poziomu fali powodziowej. Jakiekolwiek przerwanie wału czy to w obrębie Warszawy, czy też przed miastem, spowoduje w przeciągu kilkunastu, kilkudziesięciu minut zalanie tego terenu, zamieszkałego przez blisko 100 tysięcy osób, do wysokości drugiego piętra. Pomiędzy Saską Kępą a Gocławiem istniał dawniej Wał Gocławski, i nawet Niemcy podczas okupacji zarządzali jego modernizację. Podczas budowy osiedla Gocław, w latach 80-tych XX wieku znaczne odcinki tego wału zostały po prostu rozebrane. Brakuje słów na określenie bezmyślności ówczesnych decydentów. Gdyby ten wał został obecnie odtworzony choćby w nieco innym przebiegu, to ograniczyłby ewentualną powódź i powodowane przez nią straty ratując od zalania drugie osiedle.
Podczas zabudowy tej części Warszawy nie wykorzystano również możliwości profilaktyki przeciwpowodziowej, jaką dawała budowa mostów Ks. Józefa Poniatowskiego, Łazienkowskiego i Siekierkowskiego. Gdyby ulice dochodzące do tych mostów zbudowane zostały na podwyższających je nasypach nie tylko na przyczółkach mostowych, ale na całej szerokości osiedli Saska Kępa i Gocław, to stanowiłyby one właśnie takie poprzeczne wały przeciwpowodziowe chroniące te dzielnice od strony północnej i południowej. W obecnym stanie nie zapewniają one nawet drogi ewakuacji, gdyż tak jak cała powierzchnia tych osiedli znalazłyby się pod wodą. A mieszkańcy mogą ratować się jedynie ucieczką na wyższe kondygnacje i dachy. Ewentualnie wykorzystać kajaki pobliskich klubów sportowych, o ile nie zostałyby one zabrane wcześniej nurtem Wisły.
2. Poldery i zbiorniki retencyjne
W systemie profilaktyki przeciwpowodziowej stanowią uzupełnienie wałów. Ich zadaniem jest przyjęcie i czasowe zmagazynowanie części wód powodziowych tak, aby zmniejszyć wysokość fali powodziowej i jej niszczycielskiej energii. Mimo podobnej funkcji różnią się znacznie sposobem jej realizacji. Zbiorniki retencyjne powstają zwykle poprzez przegrodzenie dolin rzecznych, cały czas przepływa przez nie woda. Dzięki zaporom pozwalają na spiętrzenie poziomu wody. Głęboki zbiornik pozwala przyjąć bardzo duże, w stosunku do swojej powierzchni, ilości wody. Jednak nadmiar dopływającej wody musi być z takiego zbiornika stale upuszczany w dół rzeki, dlatego też pojedyncze zbiorniki, a nawet całe ich kaskady nie są w stanie zatrzymać całej fali powodziowej a tylko część jej wód. Wiele z takich zbiorników wykorzystywanych jest także do produkcji energii elektrycznej (elektrownie wodne zbudowane na zaporach), jako ujęcia wody pitnej a także do działalności gospodarczych w ramach szeroko pojętej turystyki.
 Poldery to tereny położone przy rzekach, z reguły wykorzystywane rolniczo, zalewane tylko podczas wysokich stanów wody na rzekach – w sposób naturalny lub poprzez otwarcie śluz. Magazynują one wtedy stosunkowo mało wody na dużej powierzchni z uwagi na niewielką głębokość zalewania. Poldery mogą jednak przetrzymywać tę wodę znacznie dłużej niż zbiorniki retencyjne, oczywiście kosztem użytków rolnych, które zostają zalane. Rozważając wyznaczanie i budowę nowych polderów należy pamiętać o tym, by odpływ wody z nich po przejściu fali powodziowej był równie łatwy, co ich napełnianie. Wykorzystanie w charakterze polderów dawnych starorzeczy i obszarów depresyjnych może powodować wielomiesięczne utrzymywanie się na nich zastoisk wody, której w inny sposób niż poprzez samoistne odparowanie lub sztuczne odpompowywanie nie będzie jak stamtąd usunąć.
Problemy z usunięciem wody, która pozostała na zalanych terenach po przejściu fali powodziowej i powrotu rzeki do jej zwykłego koryta zmuszały nawet do wysadzania materiałami wybuchowymi fragmentów głównych wałów powodziowych, czyniąc te okolice całkowicie bezbronnymi w przypadku kolejnych opadów powodujących nowe wezbranie rzeki. Takie wymogi techniczne, jak również fakt dokonania już znacznej zabudowy mieszkalnej i gospodarczej takich rolniczo atrakcyjnych terenów sprawia, że terenów na których realnie można planować utworzenie nowych polderów nie jest dużo.
 Zastanawiać się przy tym można nad dwoma głównymi ścieżkami postępowania: albo dokonać wywłaszczenia gruntów na rzecz Skarbu Państwa, a następnie grunty wydzierżawiać pod dalsze rolnicze ich wykorzystanie (ale umowy powinny być tak skonstruowane, że dzierżawca jest świadomy użytkowania terenu zagrożonego zalaniem i zrzeka się dochodzenia roszczeń odszkodowawczych od właściciela gruntu), albo bez wykupu pozostawiać polder jego dotychczasowym właścicielom, którym ze specjalnego funduszu byłyby wypłacane odszkodowania za utracone plony wtedy, kiedy decyzją odpowiedniego organu administracji na polder ten zostanie skierowana woda w celu ochrony innych terenów.
Rozważyć należy, czy do takich celowych, okresowych podtopień przejmujących wody powodziowe nie przeznaczyć raczej obszarów zalesionych niż rolniczych. Rzetelny (a nie ideologiczny) rachunek kosztów i strat ludzkich, gospodarczych i przyrodniczych a także możliwości samolikwidowania zalewisk poprzez odparowywanie wody przez drzewa i krzewy mógłby uzasadniać takie lokalizacje. Tym bardziej, że ekosystemy leśne cechuje dość znaczna możliwość samoistnego dostosowania się składu gatunkowego zbiorowisk roślinnych i zwierząt do zwiększonego poziomu wilgotności, a siedliska łęgów i olsów, borów i lasów bagiennych mają obecnie niewielki udział powierzchniowy wśród innych siedliskowych typów lasów. Wszelkie zwiększenie powierzchni lasów podmokłych byłoby zatem z korzyścią dla różnorodności przyrodniczej.
3. Lepsze wykorzystanie istniejących zbiorników
Ilość wody opadowej, jaka spowodowała powodzie w 1997, 2001 i 2010 roku niezaprzeczalnie wskazuje na konieczność budowy nowych zbiorników retencyjnych oraz polderów – terenów przeznaczonych do celowego zalania. Ale nawet te już istniejące zbiorniki nie są wykorzystywane w należytym stopniu i we właściwy sposób. W roku 2010 znów, podobnie jak 13 lat wcześniej, pojawiają się opinie, że w zbiornikach retencyjnych było zbyt wiele wody, i była ona spuszczana z nich w ostatniej chwili, zalewając tereny w dole rzeki zanim jeszcze dotarła tam fala powodziowa. Gospodarowanie poziomem wody na zbiornikach odbywa się w sposób planowy, w oparciu o ustalone instrukcje, ale właśnie tym instrukcjom należy się teraz bacznie przyjrzeć i, być może, poprawić. Z powodzi 1997 i 2010 roku należy wyprowadzić wniosek, że wszelkie aspekty funkcjonowania tych zbiorników muszą być podporządkowane jednemu celowi – przyjęciu jak największej ilości wody z fali powodziowej i przetrzymaniu jej przez możliwie długi czas, obniżając w ten sposób wysokość tej fali.
W tym celu w zbiornikach tych, w okresach deszczy powinny być utrzymywane minimalne poziomy wody. Właściwie, to każdy większy opad deszczu w polskich, czeskich lub słowackich górach powinien być sygnałem do profilaktycznego opróżniania tych zbiorników. Im szybciej rozpoczyna się opróżnianie, tym wolniej (w mniejszych ilościach) może być zrzucana woda by nie podtapiać terenów leżących za zbiornikiem. Dlatego też należy jak najbardziej skrócić drogę służbową i czas podejmowania decyzji o opróżnianiu zbiorników w celu przygotowania ich na nadejście ewentualnej fali powodziowej. Niestety, jak dotąd funkcjonowanie wielu zbiorników retencyjnych podporządkowane jest działalności komercyjnej elektrowni wodnych, ujęć wody pitnej czy turystyce. Firmy, nierzadko z obcym – nie polskim kapitałem zarabiające na takim wykorzystaniu zbiorników naciskają, aby utrzymywać na nich wysokie poziomy wody. Tym samym rzeczywista ilość wody powodziowej, jakie zbiorniki te mogą przyjąć jest znacznie mniejsza niż wynikałaby z możliwości technicznych, z projektu danego zbiornika. A dokonywanie zrzutów awaryjnych, w ostatniej chwili gdy tereny powyżej zbiornika już toną w powodzi powoduje wyprzedzające tę powódź zalanie terenów położonych poniżej zbiornika.
4. Rozproszenie kompetencji
Oceniając z perspektywy czasu reformę administracyjną naszego państwa nie można oprzeć się wrażeniu, że wiele kompetencji przekazywano poszczególnym szczeblom administracji samorządowej bez głębszego przemyślenia, a raczej tylko po to, aby postawionymi im zadaniami uzasadnić potrzebę istnienia danego szczebla. Taka radosna twórczość urzędnicza w sprawach związanych z zabezpieczenia przeciwpowodziowym teraz znów zemściła się okrutnie. W zakresie wydawania zezwoleń budowlanych, budowy i utrzymania wałów, urządzeń melioracji, retencji wodnej, zabezpieczenia ludności, a wreszcie kierowania akcją ratowniczą – w dramatyczny sposób przeplatają się ze sobą kompetencje władz gmin, powiatów, marszałków sejmików wojewódzkich, wojewodów, zarządów melioracji i urządzeń wodnych, regionalnych zarządów gospodarki wodnej, urzędów morskich, urzędów żeglugi śródlądowej, ministrów: środowiska, rolnictwa i rozwoju wsi, infrastruktury oraz spraw wewnętrznych i administracji.
Efektem nieprecyzyjnego i nie w pełni usankcjonowanego prawnie podziału kompetencji w zarządzaniu powodzią pomiędzy różne organy władzy rządowej i samorządowej jest brak spójnego systemu współdziałania oraz przekazywania i udostępniania informacji dotyczących ochrony przeciwpowodziowej, a co za tym idzie brak jednolitej polityki w tym zakresie.Z tego powodu inwestycje przeciwpowodziowe albo tkwią zatrzymane w niekończących się uzgodnieniach albo budowane są bez uzgodnień, a późniejsza odpowiedzialność za nieprawidłowe działanie urządzeń lub błędy projektowe ginie w urzędniczych przepychankach pomiędzy organami. Powróćmy do klasycznego już przypadku Kozanowa: wedle projektu rozbudowa tego wrocławskiego osiedla mieszkaniowego po powodzi, która spustoszyła ten teren w roku 1997, miała odbywać się razem z budową wału przeciwpowodziowego – powstało tylko nowe osiedle, a efekty takiej nonszalancji urzędników ukazała tegoroczna powódź.
5. Chroniczne niedofinansowanie
Zapewnienie ochrony przeciwpowodziowej wymaga dużych wydatków, a na poziom zabezpieczenia przed skutkami powodzi wpływa m.in. stan istniejących urządzeń regulacyjnych związanych z bieżącym utrzymaniem rzek. Szacuje się, że środki finansowe przeznaczane corocznie przez budżet państwa na utrzymanie majątku Skarbu Państwa związanego z gospodarką wodną (w tym utrzymanie wód i urządzeń wodnych), pokrywają jedynie około 20% bieżących potrzeb. Przyjmuje się, że dla prawidłowego utrzymania obiektów hydrotechnicznych należy rocznie przeznaczać na bieżącą konserwację środki stanowiące 2-3% wartości samego obiektu.
Wartość obiektów hydrotechnicznych będących własnością Skarbu Państwa i jednocześnie w administracji regionalnych zarządów gospodarki wodnej, służących bezpośrednio celom wynikającym z przepisów ustawy Prawo wodne wynosi ponad 23,6 mld złotych. A zatem na prawidłowe utrzymanie w dobrym stanie technicznym tych obiektów konieczne jest coroczne wydatkowanie środków w wysokości 470-700 mln złotych. Tymczasem w budżecie państwa rokrocznie przeznacza się na ten cel środki w wysokości około 70 mln złotych, i w kwocie tej zmieścić się muszą również inne prace polegające na utrzymaniu wód (uzupełnianie wyrw w brzegach, odmulanie i koszenie koryta cieków, umacnianie brzegów), których wykonanie (lub niewykonanie z braku środków) również ma bezpośredni wpływ na ochronę przed powodzią. Podstawą poprawy stanu technicznego urządzeń ochrony przeciwpowodziowej powinno być zapewnienie prawidłowego, zadaniowego finansowania utrzymania (bieżącej konserwacji) takich obiektów. Przypomnijmy w tym miejscu, że koszty akcji ratowniczej i usuwania skutków powodzi w roku 1997 kosztowały budżet państwa około 12 mld złotych, a wyzszą kwotę około 20 mld złotych trzeba będzie wydać po powodzi tegorocznej. Jak z tego wynika, zapewnienie corocznego finansowanie bieżącego utrzymania obiektów przeciwpowodziowych na koniecznym poziomie (i zmniejszenie przez to ryzyka i skutków ewentualnych powodzi) byłoby w sumie kilkukrotnie tańsze dla budżetu państwa niż kwoty przeznaczane co kilka, kilkanaście lat na walkę z ogromnymi powodziami.
Takim tanim i europejskim Źródłem pokrywania tych wydatków dla zapobiegania przyszłym katastrofom powodziowym są kredyty długoterminowe, 15 i 20 letnie z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, którego Polska jest członkiem założycielem i z którego na te właśnie cele korzystają kredytowo inne stare państwa członkowskie UE, jak np. Niemcy, Francja Austria czy nawet Wielka Brytania. Z niezrozumiałych względów Polska z tych kredytów i na te cele gospodarcze dotychczas prawie nie korzysta, choć powszechnie emituje i sprzedaje obligacje państwowe na różnych narodowych rynkach finansowych i to po bardzo wysokim ich oprocentowaniu, które przeważnie są nabywane przez międzynarodowych spekulantów finansowych. Może teraz dla tej odbudowy skorzystamy z tego źródła finansowego, przyspieszymy i natychmiast przystąpimy do odbudowy tych przerażających w skutkach ekonomicznych stanów gospodarczych i zatroszczymy się o tę dotkniętą tą klęską część naszego zubożałego społeczeństwa.
6. Protesty hamujące inwestycje przeciwpowodziowe
Jednym z głównych źródeł protestów są właściciele gruntów, którzy nie zgadają się na ich wykup pod budowę wałów czy zbiorników retencyjnych. Jest to jednak typowy przykład sytuacji, gdy dobro jednostek musi ulec wobec potrzeb dobra ogólnego. Zapewnienie godnego odszkodowania za grunty przejmowane pod inwestycje przeciwpowodziowe pozwala zwykle na uzyskanie zgody osób wywłaszczanych. Występuje przy tym jednak szereg problemów z wyceną i należną wartością odszkodowania. Za cenę 50-letniego domu, z którego należy wysiedlić jego właścicieli nie uda się im wybudować nowego domu, a odtwarzanie w nowym miejscu ich starego domu według stanu i wartości, jaki obecnie przedstawia – nie jest możliwe. Tym ludziom trzeba jednak zapewnić dach nad głową i godziwe warunki życia, dlatego też wydaje się uzasadnione, aby godzić się na to, że nowy dom jako mienie zamienne, może przedstawiać większą wartość niż wywłaszczony stary.
Inne, równie ważne źródło protestów stanowią wszelakie organizacje „ekologiczne”. Niestety, ich podejście do sprawy jest zwykle jednostronne (choć niekiedy powodowane dobrymi intencjami). Protestując „dla zasady” i blokując wszelkie działania czy to związane z regulacją brzegów, czy to z budową lub remontem wałów, czy też z usuwaniem drzew rosnących na wałach i pomiędzy wałami nie dostrzegają albo i nie chcą dostrzegać jednej prostej rzeczy: podczas powodzi zalane zostają ogromne obszary kraju, pod wodą giną „chronione” przez nich gatunki roślin i zwierząt w nieporównanie większych ilościach niż te, które mogłyby spowodować prace na oprotestowanej inwestycji. Fala powodziowa niszczy stanowiska chronionych roślin i zwierząt, zabija pisklęta ptaków gniazdujących w trawach i krzakach, i niższych drzewach. Ptaki gniazdujące na wysokich drzewach wystających ponad rozlewiska padają z braku pożywienia. Powódź niszczy miejsca tarłowe i całe populacje ryb, których odtwarzanie musi zaczynać się na nowo i z udziałem człowieka.
Najwyższy już czas, aby inwestycje przeciwpowodziowe przestać traktować jako zagrożenie dla środowiska przyrodniczego, ale zacząć traktować je właśnie jako ratunek dla przyrody tych terenów, które będą chronione przed zalaniem. Gatunkom związanymi z rzekami i terenami nabrzeżnymi, którym budowle hydrotechniczne przekształcają środowisko życia można pomóc nie poprzez rezygnację z budowli przeciwpowodziowych, ale poprzez odtwarzanie takich siedlisk w innych miejscach, poprzez prowadzenie ich rozrodu w sztucznych warunkach, i inne możliwe już dziś sposoby. Większość gatunków wykazuje na tyle dużą plastyczność, że sama potrafi z czasem dostosować się do nowych warunków życia. A tereny podmokłe utracone przy budowie obiektów hydrotechnicznych odtwarzać można dla potrzebujących tego gatunków w ujętych wałami starorzeczach rzek, zapewniając tam dopływ wody w okresach suszy i chroniąc przed całkowitym zalaniem w okresach powodzi. Ekologia to nie nauka o protestowaniu i nierobieniu niczego. To nauka odkrywająca wzajemne powiązania gatunków i miejsc ich występowania, nauka pozwalające na szukanie takich rozwiązań technicznych, które choć do pewnego stopnia odtwarzać pozwalają warunki naturalne.
7. Bobry, karczowniki, piżmaki i inne gryzonie
Te sympatyczne skądinąd zwierzęta coraz częściej osiedlają się w wałach przeciwpowodziowych, wygrzebują w nich nory. Uszkadzając wały zwiększają niebezpieczeństwo ich przerwania. Są to fakty stwierdzone, i jako takie nie powinny podlegać dyskusji. Należy się zastanowić jak temu zaradzić, i podjąć działania. O ile powodowane przez te zwierzęta szkody mają charakter lokalnych podtopień, ograniczonych do niewielki powierzchni, można jeszcze to tolerować, wypłacając poszkodowanym słuszną rekompensatę. Jednak w przypadku wałów przeciwpowodziowych na głównych polskich rzekach i przy ujściach ich dopływów, żadne głosy sprzeciwu wobec jakichkolwiek działań ograniczających szkodliwą działalność tych zwierząt nie wydają się być racjonalne.
Ogrom zniszczeń powodowanych przerwaniem wału, jaki niektórzy odczuli na własnej skórze a inni mogli zobaczyć dzięki przekazom telewizyjnym dotyczył nie tylko ludzi. W wodzie i szlamie jaki ona naniosła tonęły tysiące zwierząt gospodarskich i dzikich. Ginęły (niektóre być może bezpowrotnie) siedliska rzadkich gatunków. Działania na rzecz zapobiegania powodzi są więc działaniami na rzecz ochrony przyrody. I właśnie w taki sposób należy patrzeć na podejmowanie działań zmierzających do eliminacji dużych gryzoni z wałów przeciwpowodziowych, które nie są naturalnym miejscem ich bytowania. To, że takie gatunki osiedlają się w wałach świadczy o ich wysokich zdolnościach przystosowawczych do zmian w środowisku i tym samym o braku zagrożenia dla przetrwania tych gatunków, gdyż tak jak do wałów przeciwpowodziowych mogą też przystosować się do innych terenów.
Spośród tych trzech wymienionych „winowajców”, piżmak jest zaliczany do gatunków łownych, a więc określono prawnie zasady gospodarowania jego populacją. Ponadto, jest to gatunek obcy, amerykański, który osiedlił się tu i rozmnożył po ucieczce z hodowli, i w związku z tym nawet jego prawie całkowita eliminacja wyszłaby tylko na korzyść naszym rodzimym gatunkom. Karczowniki ziemnowodne, z uwagi na swoje niewielkie rozmiary ciała powodują również najmniejsze szkody. Największym problemem dla ochrony wałów przeciwpowodziowych jest zatem bóbr. W drugiej połowie XX wieku odnotowywano niską liczebność bobra w Polsce i objęto go przepisami ochronnymi. Obecnie, nie tyle nawet dzięki podejmowanym wtedy akcjom wyłapywania pojedynczych osobników i zasiedlania nimi innych terenów, co z powodu wrodzonych zdolności przystosowawczych i rozrodczych tego gatunku, jest już spotykany w zasadzie w całym kraju. I to nie tylko na śródleśnych rzeczkach i bagienkach. Zajmuje śródpolne rowy melioracyjne, a z braku innych drzew do budowy tam i żeremi ścina sady drzew owocowych.
 Podobnie jak wały przeciwpowodziowe podkopuje też i zasiedla groble stawów rybnych. Również doprowadzając czasami do ich przerwania i niekontrolowanej ucieczki wody wraz z rybami. W żadnym razie utrudnianie bobrom życia na wałach nie jest w stanie zagrozić przetrwaniu tego gatunku w Polsce. Najmniej racjonalny jest argument, że „nie wolno nic robić, bo gatunek ten znajduje się na liście i podlega krajowym i unijnym przepisom o ochronie”. Wszelkie przepisy są tworzone w określonej sytuacji, i w określonym celu. I nie są dane raz na zawsze. Jeśli zmienia się sytuacja, to odpowiednio do niej należy zmieniać także przepisy.
Każdy gatunek ma do spełnienia jakąś rolę w ekosystemie. I zanik jednego gatunku może mieć pociągnąć za sobą zniknięcie innych. Jeżeli jednak wzrost liczebności jakiegoś gatunku, jego ekspansja terytorialna – zajmowanie nowych terenów, powoduje szkody, staje się wręcz zagrożeniem dla innych gatunków, to w imię tych zagrożonych gatunków, w imię stabilności ekosystemu należy podejmować działania na rzecz sztucznej regulacji liczebności tego gatunku-szkodnika. Nie wywołuje na ogół większych kontrowersji zwalczanie owadów-szkodników. Skąd zatem bierze się taka zaciekłość u przeciwników podjęcia działań na rzecz gospodarowania populacją bobra w okolicach wałów i innych urządzeń przeciwpowodziowych. Czy są to wyznawcy teorii, że „wszystkie zwierzęta są równie, ale niektóre równiejsze”?
Charakterystycznym jest, iż przeciwnicy regulowania populacji bobrów powołują się na „przepisy unijne” jako źródło zakazów podejmowania jakichkolwiek działań na rzecz ograniczenia szkód wyrządzanych przez bobry i przemilczają oni dalszą, ale istotną część tych przepisów. Oto w słynnych dyrektywach „ptasiej” i „siedliskowej” zawarte są prawie jednakowo brzmiące postanowienia umożliwiające państwom członkowskim na odstępstwa od zakazów odnoszących się do gatunków chronionych, jeżeli „nie ma innego zadowalającego rozwiązania”, i następuje to „w interesie zdrowia i bezpieczeństwa publicznego lub z innych powodów o charakterze zasadniczym wynikających z nadrzędnego interesu publicznego, w tym z powodów o charakterze społecznym lub gospodarczym oraz powodów związanych z korzystnymi skutkami o podstawowym znaczeniu dla środowiska”, lub „w celu zapobiegania poważnym szkodom w odniesieniu do upraw rolnych, inwentarza żywego, lasów, gospodarki rybnej i wód”, albo „w celu ochrony dzikiej flory i fauny oraz siedlisk przyrodniczych”.
Jak wynika z powyższego, wszystkie te warunki jak raz odnoszą się do inwestycji przeciwpowodziowych, które chronią wszak przed zalaniem nie tylko ludzi (nadrzędny interes publiczny) oraz ich gospodarstwa rolne i rybackie, ale także siedliska dzikich roślin i zwierząt. Ograniczanie populacji bobra na wałach przeciwpowodziowych pozostaje zatem w zgodności z przepisami unijnymi, tym bardziej, że występuje on w Polsce, w jeszcze większej liczbie, także w innym miejscach. Aby takim działaniom redukcyjnym przydać dodatkowy sens warto przypomnieć, że bóbr był dawniej gatunkiem łownym – był użytkowany dla skór i, częściowo, jadalny. Być może nadszedł czas, aby do tego powrócić i polubić bobry zarówno na talerzu, jak i na kołnierzu. W ten sposób choć częściowo „odkupiłyby” powodowane przez siebie straty.
Oczywiście, fizyczne zmniejszanie liczby gryzoni zamieszkujących wały przeciwpowodziowe, poprzez ich odłów lub odstrzał, może i powinno być wspomagane poprzez inne metody zniechęcania ich do podkopywania wałów. Propozycje usuwania z okolic wałów drzew i krzewów stanowiących przysmak i pokarm tych zwierząt należy uznać za racjonalny także z hydrologicznego punktu widzenia (ułatwienie przepływu wody i tego, co ona w czasie wezbrań z sobą niesie), a protestujący przeciw wycince powinni zrozumieć, że jest ona prowadzona w interesie zdrowia i bezpieczeństwa publicznegooraz w celu ochrony innych gatunków i siedlisk przyrodniczych, chronionych przed zalaniem, i jest to postępowanie całkowicie zgodnie z unijnymi przepisami, co wykazaliśmy powyżej.
Zastępcze miejsca bytowania dla ptaków i innych gatunków można i należy tworzyć poza wałem, wykorzystując dawne zakola i starorzecza regulowanych dziś rzek. Natomiast to właśnie brak ochrony przeciwpowodziowej i dopuszczenie w ten sposób do niszczenia i utraty zalewanych siedlisk i populacji roślin i zwierząt byłoby naruszeniem litery i ducha prawa europejskiego. Propozycje zabezpieczania wałów drucianymi siatkami wydają się cokolwiek wątpliwe pod względem kosztów i skuteczności. W środowisku wilgotnej gleby nawet ocynkowany drut stalowy, dodatkowo zatopiony w tworzywie sztucznym, nie będzie gwarantował długoletniej odporności na zęby gryzoni. Zaś okresowa kontrola stanu siatek i ich ewentualna wymiana wiązałaby się z kosztownymi pracami ziemnymi, częściową rozbiórką i odbudową wałów. Niemniej jednak, im więcej sposobów zabezpieczania wałów przed szkodnikami będzie jednocześnie stosowanych, tym większa będzie skuteczność takich zabiegów.
8. Wojsko w służbie nadzwyczajnych zagrożeń.
 
W 2010 roku, jak zawsze w trudnej sytuacji społeczeństwo (i rządzący krajem) liczyli na pomoc wojska. I pomoc ta przyszła. Ale możliwości obecnego Wojska Polskiego, poddanego procesowi „profesjonalizacji” są inne niż dawniej. Nie ma już 300-400 tysięcznej armii, która na hasło „Ratunek” mobilizowała dodatkowo jeszcze kilkadziesiąt tysięcy rezerwistów i wystawiała dowolnie liczne siły do prac fizycznych. Obecna armia to około 100 tysięcy zawodowych żołnierzy, z których w walce z żywiołem skutecznie użyć można zaledwie kilka tysięcy. To są specjaliści ze specjalistycznym sprzętem, jak mówili przed kamerami dowódcy wojskowi, ale tego sprzętu też jest dziś o wiele mniej niż dawniej. W bieżącym roku do akcji ratowniczej użyto trzydziestu kilku (podawano liczby od 37 do 33, najprawdopodobniej niektóre w trakcie działań operacyjnych doznały awarii) gąsienicowych amfibii PTS-M. Pływający Transporter Samobieżny – Modernizowany, został skonstruowany w Związku Radzieckim, z przeznaczeniem do forsowania Łaby, Renu i desantu na duńskich plażach.
W zmienionej sytuacji gospodarczo-politycznej, w XXI wieku, PTS-M pozostaje nadal podstawowym środkiem technicznym do walki z powodzią. Mocne silniki i śruby pozwalają na manewrowanie w rozlewiskach i w nurcie rzek. Dzięki gąsienicom może poruszać się po rozmiękłym, podtopionym podłożu. Potrafi podjechać na skarpy wałów przeciwpowodziowych. Może przewieźć samochód ciężarowy z ładunkiem lub kilkudziesięciu ludzi z dobytkiem. Co najważniejsze, umożliwia ratowanie zwierząt gospodarskich. Podczas powodzi jest po prostu niezastąpiony. Dwa PTS-y podarowane przez wojsko użytkuje też Polska Akademia Nauk w swojej stacji badawczej na Spitsbergenie. W ciężkich, arktycznych mrozach pokonują pola śniegowo-lodowe, przewożą także zaopatrzenie stacji ze statków na ląd, poprzez kry lodowe zatoki Hornsundu.
Niestety, użytkowane przez Wojsko Polskie egzemplarze PTS-ów mają już po około 30-40 lat i z roku na rok coraz mniej z nich udaje się utrzymać w sprawności. Opracowanie projektu i budowa pojazdów, które składają się z silnika, śruby, gąsienic i stalowego kadłuba z pewnością jest możliwe siłami polskich inżynierów i techników. Mogłyby to robić nasze zakłady zbrojeniowe, jak huta Łabędy, czy Huta Stalowa Wola. W budowie kadłubów dla takich pojazdów mogliby uczestniczyć doświadczeni spawacze ze zlikwidowanych polskich stoczni. Jeśliby jednak zaprojektowanie od nowa i budowa takich pojazdów w naszym kraju oznaczała zbyt wysokie koszty produkcji, to należy zakupić na razie pewną partię PTS-ów z likwidowanych właśnie nadwyżek armii rosyjskiej. Ich cena nie przekracza ceny samochodu ciężarowego. Byłyby to pojazdy kilkunastoletnie, ale zakonserwowane i nie użytkowane. Już w Polsce można byłoby doposażyć je w nowoczesne środki łączności i nawigacji.
W przeszłości, jeszcze w latach 1990-tych, Wojsko Polskie posiadało formacje zdolne do niesienia pomocy ludności na wypadek klęsk żywiołowych czy katastrof naturalnych. Były to różne pułki kolejowe, drogowe i mostowe o łącznej liczebności około 11 000 żołnierzy. Wyposażone w środki przeprawowe, sprzęt inżynieryjny oraz zapasy prefabrykowanych elementów konstrukcyjnych, mogły w krótkim czasie odbudowywać zniszczone mosty i naprawiać uszkodzone drogi, tymczasowe przeprawy pontonowe. Oddziały te były rozlokowane na terenie całego kraju, np. pułki kolejowe w Tarnowskich Górach i Przemyślu oraz w Inowrocławiu, pułki drogowe – w Nisku, Tarnobrzegu, Modlinie. Pułki mostowe – w Grudziądzu i Płocku. Ten pułk z Płocka zbudował słynny Most Syreny na Wiśle w Warszawie. Istnieją jeszcze ośrodki przechowywania tego sprzętu, np. w Nowym Dworze Mazowieckim. Istnieje jeszcze sprzęt pływający z tamtego okresu, który mógłby być wykorzystany w trakcie ostatniej powodzi, ale nie mają środków do jego przewożenia. Sprzęt ten musi być zawsze używany, konserwowany, utrzymany w pełnej techniczne sprawności i musi być prowadzony przez wysokokwalifikowanych specjalistów, jako że działa w nadzwyczajnych warunkach. A sprzęt ten był w dużej części produkowany w kraju. Były szeroko rozbudowane porty rzeczne, w których utrzymywano barki transportowe i różnego rodzaju środki przeprawowe, w tym również pontony.
Występowały jednostki przeprawowe, wojskowo-cywilne, które miały pontony i mogły przewozić ludność i ich dobytek w ramach obrony cywilnej kraju. Obrona Cywilna niby pozostała, ale do końca nie wiadomo obecnie czym dysponuje, jaki organ rządowy koreluje i nadzoruje jej działania, co robi, czym dysponuje, czy obejmuje poza zakładem przemysłowym teren gminy, powiatu, województwa i jakie są jej zadania w okresie kryzysowym czy katastrof naturalnych, jaka wystąpiła w bieżącym roku.
Do ratowania powodzian, umacniania wałów i patrolowaniu rozlewisk użyto 12 śmigłowców wojskowych, kilka policyjnych i straży granicznej – to zaledwie po jednym lub po dwa śmigłowce na województwo! A powódź objęła 14 z 16 województw. Tu sytuacja jest jeszcze gorsza niż z PTS-ami. Techniczne zużycie wojskowych śmigłowców, przedłużające się oczekiwanie na naprawy, niskie przydziały paliwa skutkujące małą liczbą lotów treningowych i słabym wyszkoleniem załóg były już w 2009 roku przedmiotem kontroli ze strony Rzecznika Praw Obywatelskich. Doraźny zakup kilku używanych śmigłowców Mi-8 podjęty ostatnio przez MON na potrzeby kontyngentu wojskowego w Afganistanie nie rozwiązuje w żaden sposób tego problemu. Potrzeba śmigłowców nowych, które zastąpią te już zużyte i będą mogły być wykorzystywane przez następne 20-30 lat.
Szczególnie dramatyczna jest sytuacja w lotnictwie Marynarki Wojennej, która nominalnie dysponuje obecnie jednym śmigłowcem Mi-14PS i siedmioma PZL W-3RM Anakonda przeznaczonymi do zadań ratowniczych. Z powodu wysokiego stopnia zużycia i przedłużających się remontów, na co dzień sprawne są 2-3 śmigłowce, a na całe 530 km polskiego wybrzeża dyżur pełni dosłownie jeden śmigłowiec ratowniczy SAR. A to właśnie te śmigłowce są najlepiej przystosowane do ratowania ludzi w czasie powodzi. Nowych śmigłowców nie kupuje się od ręki, nie czekają one w salonach sprzedaży. Od złożenia zamówienia u producenta do przekazania ich nabywcy trzeba czekać 2-3 lata, jak widać na przykładzie obecnie realizowanych sukcesywnie dostaw nowych śmigłowców dla Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
 Każdy nowy śmigłowiec musi przejść wiele testów, a załogi i obsługa techniczna muszą się na nim wyszkolić, co zabiera kolejny rok. Dlatego też sprawą niezwykle pilną jest wybór i podpisanie umowy na zakup nowych śmigłowców, w szczególności śmigłowców ratowniczo-transportowych, które służyłyby nie tylko do celów wojskowych, ale przede wszystkim do niesienia pomocy społeczeństwu w czasie pokoju.
Niestety, Polskie Zakłady Lotnicze mające ogromne tradycje w konstruowaniu i produkcji sprzętu latającego zostały w ostatnim dwudziestoleciu rozczłonkowane i rozprzedane różnym zagranicznym firmom. Nie ma w tej chwili możliwości technicznych budowy tak potrzebnych śmigłowców w całości w Polsce. Przy wyborze dostawcy-producenta niezwykle ważne jest, aby wykonać rzetelną i całościową analizę kosztów i późniejszej eksploatacji (włączając w to i szkolenia pilotów i koszty napraw i części zamiennych i inne koszty eksploatacyjne) wynikające także z zależności importowej.
Nie należy przy tym kierować się sympatiami geopolitycznymi, ale rachunkiem ekonomicznym. Śmigłowce rosyjskie rodziny Mi-8/Mi-17/Mi-171 choć mniej nowoczesne, to są znacznie tańsze a również wyposażone w wiele zachodnich podzespołów, i w całościowym rozrachunku (biorącym pod uwagę to, że są znane i użytkowane w Polsce od lat, co gwarantuje mniejsze koszty przeszkolenia załóg i techników obsługi naziemnej, że istnieją wyspecjalizowane w nich warsztaty remontowe na terenie Polski i w pobliskiej Litwie) również mogłyby być dobrą, może najlepszą ofertą. Tym bardziej, ze nawet wojska amerykańskie czy brytyjskie korzystają obecnie z pomocy takich śmigłowców w Afganistanie i w innych rejonach działań.
W ramach reformy wojska polskiego nastąpiła i trwa nadal drastyczna likwidacja jednostek sapersko-inżynieryjnych. A przecież to właśnie takie pododdziały są najbardziej potrzebne podczas klęsk żywiołowych, przy ratowaniu ludzi, ich dobytku oraz infrastruktury technicznej. Zapewnienie transportu opisanymi wcześniej PTS-ami, doraźna naprawa wałów przeciwpowodziowych lub, w razie potrzeby, ich wysadzanie. Odkażanie zalanych terenów przez pododdziały rozpoznania chemicznego, odbudowa małych, lokalnych dróg i mostów, które nierzadko są jedyną drogą prowadzącą do odciętych miejscowości. Dziś, w walce z powodzią, w najtrudniejszych chwilach brało udział około 5 tysięcy żołnierzy. Mniej więcej tyle samo, co więźniów zakładów karnych, którzy ochotniczo zgodzili się pomagać w obronie wałów przeciwpowodziowych.
Większość zadań, w tym najprostsze prace fizyczne przy układaniu worków z piaskiem, wykonuje obecnie Państwowa i Ochotnicza Straż Pożarna. Także służby podległe MSWiA, policja i straż graniczna zapewniają więcej funkcjonariuszy do zabezpieczenia terenu i ewakuacji zagrożonej ludności niż MON. W tym czasie ponad 3 tysiące polskich żołnierzy przebywa na misjach zagranicznych. A przecież powódź nie trwa 1 dzień. Nikt nie jest w stanie pracować 2-3 tygodnie po 24 godziny na dobę. Potrzebne są zmiany, potrzebne są posiłki.
Do polityków skierować należy zatem pytanie, czy Wojsko Polskie ma wyłącznie zaprowadzać porządek w odległych egzotycznych zakątkach świata, czy też ma przede wszystkim nieść pomoc polskiemu społeczeństwu tu, na miejscu – w kraju. Nasze lotnictwo i marynarka wojenna praktycznie nie posiadają obecnie żadnej siły uderzeniowej. I wobec ogromu wydatków koniecznych na odbudowę zniszczonego powodziami kraju oraz wobec dramatycznie powiększającego się zadłużenia zagranicznego (które obecnie i za rok 2009 wynosi ogółem aż 280 mld dolarów amerykańskich), nie będzie w najbliższych latach pieniędzy na nowe samoloty i okręty. Czy nie powinno się zatem zmienić zakresu naszych zobowiązań sojuszniczych w ramach NATO, które powszechnie szacowane są na około 100 mln dolarów rocznie?
Polską specjalnością mogłyby się stać właśnie wojska inżynieryjne, które w czasie pokoju używane byłyby do ratowania ludności podczas katastrof żywiołowych, do usuwania szkód i szybkiej odbudowy zniszczeń – zwłaszcza małych lokalnych mostów, które często są jedyną drogą dojazdową dla mieszkańców. Były przecież kolejowe wojska inżynieryjne, dysponujące właśnie sprzętem przeciw katastrofom i nawet zapasowymi mostami składanymi, które w każdym przypadku zagrożenia klęskowego tym właśnie celom służyły. W razie potrzeby mogłyby nieść pomoc innym krajom. Obecna sytuacja, gdy to Polska musi prosić sąsiadów o podarowanie pomp do osuszania zalanych terenów jest doprawdy wstydliwa i żenująca dla ponad 1000-letniej Rzeczypospolitej.
9. Worek z piaskiem jak za Piasta.
Przy budowie prowizorycznych zapór i podwyższaniu wałów z powodzeniem stosuje się połączenie tradycyjnych worków z piaskiem w różny, pomysłowy i skuteczny sposób uzupełniając je płachtami i rękawami foliowymi. Jednak rzucanie worków z piaskiem w wyrwaną przez wodę dziurę w wale przeciwpowodziowym jest, jak mogliśmy się o tym przekonać, w większości przypadków pracą syzyfową, gdyż prąd wody porywa małe worki. Należy opracować (znów zadanie między innymi dla studentów i wykładowców szkół technicznych) technologie łączenia pojedynczych worków w większe pakiety. Być może, mogłyby to być na przykład klatki ze stalowego drutu (nie musi być cynkowany ani w żaden inny sposób zabezpieczany przed korozją – ma wytrzymać tylko kilka dni naporu fali powodziowej.
 Być może jeszcze lepiej byłoby rzucać w utworzone przez wodę wyrwy w wałach takie gwiazdobloki, jakich używa się na falochronach i do umacniania morskiego brzegu. Zrzucane ze śmigłowca w wyrwę wału gwazdobloki dawałyby odpowiedni opór dla worków z piaskiem To betonowe, zbrojone żelaznymi prętami elementy o rozcapierzonych ramionach, które po narzuceniu na siebie wzajemnie się klinują i wytrzymują w ten sposób napór wody. Fakt, że najbliższe miejscu powodzi gwiazdobloki znajdują się zapewne na składnicach materiałowych urzędów morskich, ale w nagłej potrzebie ich przewiezienie w głąb Polski transportem kolejowym lub drogowym nie powinno zająć więcej niż kilkanaście godzin. W każdym województwie zagrożonym powodzią można i powinno się zmagazynować pewną ilość gwiazdobloków.
10. Obywatelu, licz na siebie, a nie na partie
W relacjach telewizyjnych z zalanych terenów zaskakuje całkowita bezradność mieszkańców, którzy ratunek przed wielką wodą widzą wyłącznie w „państwowym” wale przy brzegu rzeki, wizytowanym w czasie powodzi przez państwowych dostojników, zamiast pomyśleć wcześniej jak samemu chronić swoją zagrodę. A przecież widok zalanych domów nasuwa szereg pomysłów, w jaki sposób każdy mógłby indywidualnie, lub do spółki z sąsiadami chronić swój dom. Szczególnie na tych terenach, gdzie poziom wody nie przekraczał wysokości 1-2 metrów:
– mając działkę o zmiennej wysokości terenu, należałoby budować dom w najwyższym punkcie, choćby był on wtedy bardziej oddalony od drogi.
– jeśli teren działki jest równy, to może istnieje możliwość nawiezienia gruntu i podwyższenia miejsca budowy.
– należy zrezygnować z budowy podpiwniczenia, w szczególności zagłębionych poniżej poziomu gruntu garaży samochodowych, kotłowni itp.
– należy budować „wysoki parter”, to jest pierwsza użytkowa kondygnacja powinna być na ile to możliwe wyniesiona ponad poziom terenu.
– pomieszczenia z dużymi i kosztownymi urządzeniami, jak kuchenki, lodówki czy pralki (a więc kuchnie i łazienki) urządzać raczej na piętrze niż na parterze, gdzie powinny być tylko sprzęt i meble o małej wartości lub łatwe do szybkiego przeniesienia na wyższe kondygnacje.
– te same zalecenia odnoszą się do budynków gospodarczych dla żywego inwentarza i maszyn rolniczych.
         ażurowe ogrodzenie posesji wykonane z tradycyjnych sztachet czy siatki należy zastąpić wałem ziemnym. Taki prywatny wał przeciwpowodziowy z ubitej ziemi przekładanej płachtami folii, gęstymi plastykowymi siatkami czy innymi elementami wzmacniającymi (tu pole do popisu dla studentów i wykładowców uczelni technicznych, wykonanie prac magisterskich może zaowocować zgłoszeniami patentowymi), na końcu obsiany trawą wcale nie musi znacząco ustępować estetyką dotychczasowemu ogrodzeniu. A jest w stanie powstrzymać wodę powodziową jeśli nie całkowicie, to choćby przez kilka (a z pomocą pompy kilkanaście) godzin dając mieszkańcom więcej czasu na ratowanie dobytku. Oczywiście, w wale tym musiałaby być przerwa na bramę wjazdową, ale łatwiej i szybciej załatać w razie potrzeby workami z piaskiem tę 3-metrową przerwę niż układać worki wokół całego domu.
         Ten „prywatny wał przeciwpowodziowy” może otaczać nie tylko pojedyncze podwórko ale i więcej posesji, zwłaszcza osiedla w zabudowie szeregowej. I wcale nie musi mieć gorszej estetyki niż żywopłot. Takich osiedlowych wałów zabrakło właśnie na wrocławskim Kozanowie. Budowa „prywatnych wałów przeciwpowodziowych” mogłaby być dotowana na przykład z funduszy prewencyjnych zakładów ubezpieczeniowych lub ze środków unijnych na rozwój gospodarstw.
– na terenach zalewowych zakłady energetyczne powinny powrócić do stawiania stacji transformatorowych na słupach. Zastąpienie transformatorów słupowych naziemnymi skrzyniami spowodowało zniszczenie tych transformatorów, które znalazły się pod wodą. Nowe nie znaczy więc lepsze. Trzeba wracać do dawnych lecz sprawdzonych rozwiązań, przy czym pamiętać też należy, by słupy te były odporne na opady śniegu, a nie łamały się jak zapałki, jak miało to miejsce zimą 2010 roku. Być może najlepszym rozwiązaniem dla tych terenów byłby powrót do budowy wież transformatorowych, jakie budowano już przed II wojną światową, i jakie ostały się jeszcze gdzie niegdzie, wytrzymując i śniegi i powodzie.
Z pewnością pomysłów może być więcej, i można wybierać optymalne dla konkretnej lokalizacji. Im więcej zostanie zastosowanych jednocześnie, tym większe szanse na uniknięcie strat powodziowych lub choćby na zmniejszenie ich rozmiaru.
Niestety, nie wszyscy mogą sobie pomóc. Podczas tegorocznej powodzi, a dokładniej pisząc – w wyniku ulewnych deszczy, które tę powódź wywołały, wystąpiło jeszcze jedno katastrofalne zjawisko – osuwiska ziemi. Podmyta deszczami ziemia osuwa się ze zboczy gór zabierając ze sobą stojące tam domy. Paradoksalnie to większy dramat niż zalanie, gdyż w tym przypadku nie ma właściwie możliwości powstrzymania osuwających się zboczy. A więc nie ma możliwości ani uratowania ani odbudowy domu. Być może w niektórych przypadkach poprzez zadrzewienie czy zalesienie góry, albo zabudowę tarasową z murkami oporowymi można byłoby uzyskać większą stabilność gruntu. Ale i tak nie da to 100 procentowej pewności, że przy którejś kolejnej ulewie zbocze znów nie ruszy. Najprawdopodobniej wiele lessowych i gliniastych wzniesień w południowej Polsce będzie trzeba na trwałe wyłączyć spod możliwości jakiejkolwiek zabudowy.
11. Fundusz klęskowy
Od niemal dziesięciu lat toczy się okazjonalna dyskusja o utworzeniu specjalnego funduszu klęskowego, różni eksperci ekonomiczni, w tym także, związani z Polskim Stronnictwem Ludowym zabiegają o ustanowienie specjalnego funduszu klęskowego. Taki, niezależny od corocznie uchwalanego budżetu fundusz miałby gromadzić środki na usuwanie skutków klęsk żywiołowych. Temat ten powracał przy każdym, kolejnym obniżaniu stóp podatkowych w podatku dochodowym od osób fizycznych i firm. Wskazywano, żeby pochopnie nie rezygnować z pewnej kwoty podatków, kiedy obniżono w Polsce stopę podatku dochodowego od firm z 27% do 19%, tj. aż o 8%, i która stała się wówczas najniższą stopą podatku dochodowego w Europie i przeciwko jej obniżeniu protestował nawet ówczesny kanclerz Niemiec.
Eksperci proponowali, aby oprócz 19% podatku kierowanego do budżetu centralnego ustanowić jeszcze 4% podatek dla firm, i 1% dla osób fizycznych, na fundusz klęskowy. Gdyby to wówczas wprowadzono, większość zabezpieczeń w najbardziej zagrożonych klęskami terenach mogłaby być już wykonana. Byłyby opracowane plany odbudowy, rozbudowy i budowy nowych regulacyjnych zabezpieczeń głównych rzek i ich dopływów. Za każdym razem przeważały jednak głosy tych polityków, którzy chcieli prostego obniżenia podatków. Wyśmiewano te propozycje wskazując, że jest to populizm, że z funduszu takiego korzystałby głównie wiejski elektorat rolny, w większości zwolniony jako rolnictwo od płacenia podatku dochodowego, a składki na ten fundusz płaciliby głównie mieszkańcy miast, którzy rzadko doświadczani są klęskami żywiołowymi. Poniekąd to prawda. I problem dwoistości systemu podatkowego od osób fizycznych w Polsce musi być w końcu rozwiązany poprzez stopniowe jego ujednolicanie. Jednak ostatnie powodzie nakazywałyby spojrzeć na ten problem od nieco innej strony. Oto wyraźnie widać było, że przerwanie wałów i zalanie wielkich obszarów wsi spowodowało istotne obniżenie fali powodziowej przechodzącej przez miasta.
Można by zatem powiedzieć, że mieszkańcy miast ocalili swój dobytek kosztem mieszkańców wsi,rolnictwa. Ponadto zalewane i niszczone były nie tylko domy i obiekty użyteczności publicznej, z których korzystają wyłącznie mieszkańcy zalanych terenów (jak szkoły czy wodociągi), ale także drogi i mosty, z których korzystali wcześniej także ci, którzy na co dzień mieszkają w innych regionach naszego kraju. Zalewanie pól i pastwisk, utrata inwentarza żywego i budynków gospodarczych powodują zauważalne obniżenie się stopy życiowej i zamożności ludności zamieszkującej tereny objęte klęskami żywiołowymi, wzrost biedy i niedostatku. Następuje wzrost cen produktów rolnych, a to w istotny sposób odbija się na poziomie życia także na tych terenach, gdzie powódź nie wystąpiła, to jeszcze wtedy, kiedy występuje zjawisko niedożywienia u dzieci wiejskich i małomiasteczkowych w liczbie szacowanej na około 100 tysięcy rocznie. Konieczność poczynienia przesunięć środków budżetowych na likwidowanie skutków klęsk żywiołowych również w wielu przypadkach dotyka tych, którzy od samej powodzi bezpośrednio nie ucierpieli.
W obecnej, katastrofalnej sytuacji należałoby do tych kwestii powrócić i nałożyć choćby symboliczny, 2% podatek dla podmiotów gospodarczych, w szczególności należących do firm zagranicznych, transferujących swoje zyski dewizowo na zagranicę i dodatkowo korzystających z długoterminowych zwolnień z płacenia podatku dochodowego w Polsce. Istnieją bowiem uzasadnione przesłanki, aby w imię solidaryzmu społecznego zgodzić się na ponoszenie pewnych obciążeń finansowych na rzecz obszarów dotkniętych klęskami żywiołowymi. W coraz częściej niestety występujących sytuacjach, gdy zalaniu ulega znaczny obszar powiatu, nawet całe gminy, koszty prowadzenia akcji ratowniczych, usuwania zniszczeń i odbudowy infrastruktury przekraczają możliwości lokalnych samorządów. Tym bardziej, że na zalanych terenach z powodu zniszczeń wielu miejsc pracy drastycznie zmniejszają się wpływy podatkowe.
Wszelkie działania profilaktyczne, a przede wszystkim budowa wałów przeciwpowodziowych w pobliżu granic jednostek samorządowych muszą być odpowiednio koordynowane na wyższym szczeblu. W innym bowiem razie nawet ta gmina, czy powiat, w której przeprowadzone kosztowne inwestycje może zostać zalana przez falę powodziową napływającą z terenu sąsiedniego powiatu czy gminy, gdzie inwestycji takich nie prowadzono. Rozwiązaniem wynikającym z konieczności podjęcia szybkich i skoordynowanych, ogólnokrajowych działań przeciwpowodziowych byłby więc ściślejszy niż dotąd nadzór nad takimi działaniami ze strony wyspecjalizowanego organu administracji państwowej, dysponującego na to środkami finansowymi czy to w postaci odrębnego funduszu, czy to w postaci ustawowo zapewnionej, corocznej odrębnej rezerwy w budżecie centralnym.
Należy sobie otwarcie powiedzieć, że wprowadzenie powszechnych i obowiązkowych ubezpieczeń od klęsk żywiołowych nie będzie realne do wyegzekwowania i nie przyniesie zabezpieczenie finansowego ludności. Już teraz firmy ubezpieczeniowe, które przecież w swojej działalności muszą kierować się oceną ryzyka i wypracowywać dla siebie zysk, a nie straty, albo odmawiają zawierania umów ubezpieczeniowych na terenach często nawiedzanych przez powódź, albo naliczają tak wysokie stawki, że skutecznie zniechęcają nimi do wykupienia polisy. Ponadto pamiętać należy o tym, że za wartość ubezpieczeniową kilkunasto, czy kilkudziesięcioletniego domu objętego tzw. „szkodą całkowitą” nie uda się zbudować powodzianom nowego domu. W takiej czy innej formie, zawsze to na instytucjach władzy publicznej ciążyć będzie odpowiedzialność za zapewnienie pomocy ofiarom klęsk żywiołowych.
12. Rekapitulacja
Poziom wody w rzekach opada, woda zaczyna powoli schodzić z zalanych terenów, ludzie wracają do swoich domów lub tego, co z nich zostało. Wszyscy musimy odpowiedzieć sobie ma jedno, zasadnicze pytanie: co dalej? Jak przezwyciężyć niedolę powodzian?
Należy stanowczo stwierdzić, że nie stać nas jako państwo, jako firmy i jako osoby fizyczne na cykliczne, co kilka-kilkanaście lat powtarzającą się konieczność odbudowy domów, zakładów pracy, szkół, szpitali, innych budynków użyteczności publicznej, dróg, mostów, torów kolejowych, sieci kanalizacyjnej i energetycznej. Mniejsze wydatki poniesiemy na zapobieganie szkodom niż na usuwanie.
Prace ustawodawcze powinny zapewnić, że sprawy regulacji rzek, zabudowy przeciwpowodziowej, bieżącej gospodarki wodnej na zbiornikach retencyjnych i polderach, a także perspektywiczne planowanie zagospodarowania terenów zalewowych znajdą w rękach jednego organu – gospodarza tych terenów, podlegającego rządowi. W ostateczności to właśnie zawsze na rząd spada odpowiedzialność za koordynowanie akcji ratowniczych i zapewnienie środków finansowych na zwalczanie skutków powodzi. To rząd przygotowuje budżet, powinien więc przejąć też odpowiedzialność za profilaktykę, za inwestycje przeciwdziałające powodziom.
Drogi prowadzące na mosty należy budować w podwyższeniu, na nasypach stanowiących groble – poprzeczne do rzeki wały. Tak, aby w przypadku rozszczelnienia wałów głównych ograniczały zalany teren zapewniając jednocześnie drogę ewakuacji ludności, drogę dowozu żywności i sprzętu ratowniczego.
Na obszarach zagrożonych powodziami należy w budownictwie tak indywidualnym, jak i zbiorowych oraz w budynkach i budowlach użyteczności publicznej stosować i promować takie rozwiązania techniczne i konstrukcyjne, które chronić będą te obiekty przed zalaniem lub przynajmniej zmniejszać będą rozmiar szkód powodowanych przez wodę.
Należy zahamować dalsze rozformowywanie pododdziałów sapersko-inżynieryjnych Wojska Polskiego, uznając je za istotny element obrony kraju i ludności przed klęskami żywiołowymi.
Poprzez stworzenie specjalnego funduszu lub corocznej obowiązkowej rezerwy budżetowej należy zabezpieczyć środki finansowe do szybkiej likwidacji skutków klęsk żywiołowych, traktując to jako priorytetowe zadanie w zakresie ochrony zdrowia i życia obywateli.
Zarówno zaniedbania i opieszałość urzędnicza w zakresie budowy obiektów i urządzeń przeciwpowodziowych, jak również protesty powstrzymujące ich budowy powinny być karane z całą surowością prawa wynikającą z artykułów Kodeksu karnego jako przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu powszechnemua także jako przestępstwa przeciwko środowisku. Budowa obiektów przeciwpowodziowych powinna bowiem być postrzegana nie tylko jako ochrona komfortu życia ludzi, ale jako ochrona całych ekosystemów, w tym jako ochrona siedlisk roślin i zwierząt, które w przeciwnym wypadku zostałyby utracone (nierzadko bezpowrotnie) w wyniku zalania wodą powodziową.
dr Ryszard Ślązak
 mgr inż. Jacek Pytkowski
0

Ryszard Ślązak

19 publikacje
0 komentarze
 

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758