Jest nadzieja, że kres rządów Tuska zbliża się wielkimi krokami. Po wielu latach pokątnych dealów i zakulisowych rozmów, wreszcie ktoś nagrał ekipę kłamców, wywlekając na wierzch brudy.
Donald Tusk do spółki z wiernymi mu agentami PO, delegowanymi do dezinformacji w mass mediach dwoi się i troi, by przedstawić aferę taśmową jako „próbę zamachu stanu”. I to mówi ten sam polityk, który na określanie mianem zamachu stanu przejęcia funkcji Prezydenta RP przez Bronisława „w bulu i nadzieji” Komorowskiego herbu „kaszaloty” na podstawie śmierci Lecha Kaczyńskiego bez ważnego prawnie dokumentu to potwierdzającego reagował uśmiechem politowania. Wyraźne naruszenie prawa przez ówczesnego Marszałka Sejmu w celu przejęcia władzy i położenia łapy na aneksie do raportu o WSI nie było zamachem stanu, natomiast fakt opublikowania kompromitujących polityków PO taśm już jak najbardziej jest zamachem stanu?
Ktoś jeszcze widzi tu debilizm?
Zresztą skąd taki szaraczek jak ja ma wiedzieć, o co biega, skoro nawet sam Tusk nie może się zdecydować czy była próba zamachu stanu, czy może nie było żadnej afery i nic się w sumie nie stało? Bo na konferencji Tusk nie mógł się najwidoczniej zdecydować, która wersja obowiązuje jako jedynie słuszna.
Sprawa jest zastanawiająca zwłaszcza jeśli ją postawić w świetle komentarza Łażącego Łazarza, co do którego już się przyzwyczaiłem, że co dla mnie jest sufitem – dla niego jest podłogą. Być może zezwolenie na zadłużanie się budżetu państwa w NBP samo w sobie takie głupie nie jest. Sednem afery jednak jest to, że po pierwsze Marek Belka dyktował Sienkiewiczowi, kogo Tusk ma wywalić z rządu, a to jest mieszanie się NBP do polityki, czego zabrania Konstytucja. Po drugie Marek Belka domagał się możliwości „objeżdżania Rady Polityki Pieniężnej”. Czyli de facto domagał się pozycji księcia udzielnego, trzymającego bezdyskusyjnie łapę na całości finansów w Polsce. I to bez zwiększenia w żaden sposób realnych możliwości pociągnięcia go do odpowiedzialności za jego decyzje. Po trzecie zezwolenie na zadłużenie się budżetu państwa w NBP rodzi ryzyko zgadania się premiera z prezesem NBP i finansowania deficytu z dodrukowywanych przez NBP pieniędzy, ze skutkiem powszechnie wiadomym.
Nie jestem w sumie przeciwnikiem zwiększenia władzy prezesa NBP i zlikwidowania Rady Polityki Pieniężnej, ale musi to się wiązać z drastycznym zwiększeniem możliwości pociągnięcia go do odpowiedzialności za jego decyzje. A Belka proponował sytuację w której de facto to on podejmuje decyzje, ale nie wiadomo kto odpowiada za ich konsekwencje, bo Belka zwali na RPP, a RPP na Belkę i jesteśmy w krzakach.
Tusk mógł się wykpić relatywnie niewielkim kosztem. Zdymisjonować Sienkiewicza, po cichu znaleźć tego kto nagrał taśmy i ewentualnie nasłać na niego „seryjnego samobójcę”. Byłoby trochę gadania, ale sprawa zapewne rozeszłaby się po kościach. Tusk jednak zapewne wie na temat kompromitujących taśm o wiele więcej, niż mówi. Wie, co może się na nagraniach znajdować i na kogo. Ktoś już zauważył, że dymisja Sienkiewicza oznaczałaby też dymisję każdego innego ministra na którego zostaną odpalone taśmy. Tusk więc postanowił najbezczelniej w świecie rżnąć głupa. Na jego nieszczęście na konferencji znalazł się Samuel Pereira z Gazety Polskiej, który skutecznie zrobił z Tuska durnia na oczach wszystkich Polaków.
Wyrażenie „dawać pieniądze pod stołem” jest całkiem jednoznaczne. Tusk dosłownie chwyta się brzytwy udając, że są tu jakiekolwiek wątpliwości. Nikt racjonalnie myślący nie uwierzy, że mogło tu chodzić o cokolwiek innego niż finansowanie w sposób nielegalny lub półlegalny. Podobnie najzupełniej jednoznaczny jest kontekst rozmowy Sienkiewicza z Belką. Zresztą znaczenie taśm hańby jasno i wyraźnie opisał już główny ekonomista SKOK, Janusz Szewczak.
Cała afera taśmowa w sumie nie dlatego jest ważna, że wyszły tu na jaw jakieś rzeczy nowe i nikomu nieznane. Z istnienia półlegalnej sieci „krewnych i znajomych królika” większość społeczeństwa zdaje sobie sprawę już od dawna. PiS mówi o tym od samego początku. Część jednak ludzi była skłonna odstawić te twierdzenia na półkę z bajkami, bo nie było na nie dowodów. Teraz dowody się znalazły i to tak jednoznaczne, że sprzymierzeńcy Tuska wykruszają się w zastraszającym tempie. Dyskutować o teoriach, nawet o tych mających nie wiem jak solidne podstawy, to jednak całkiem co innego niż usłyszeć szefa MSW przyznającego w rozmowie z Prezesem NBP, że „mamy pogłębiającą się dupę na poziomie budżetu państwa”, a sztandarowy program inwestycyjny rządu Tuska to „chuj, dupa i kamieni kupa”. Także nagrania z Sikorskim nie wnoszą w sumie nic nowego. Ale podejrzewać szefa MSZ o sprzyjanie Francji i Niemcom to trochę co innego niż usłyszeć Sikorskiego mówiącego o sojuszu militarnym Polski z USA w kategoriach „robienia laski Amerykanom”. Graś już zapłacił za swój udział w aferze taśmowej stanowiskiem, choć w sumie nie ma znaczenia, jakie imię i nazwisko będzie miała papuga powtarzająca publicznie kłamliwą propagandę rządu Tuska.
Nie kryję, że sprawia mi przyjemność rzucenie w twarz rozmaitym typom i typkom oskarżającym Kaczyńskiego o spiskowe teorie znanego powiedzenia, że spiskowe teorie dziejów nader często okazują się spiskową praktyką dziejów. „Król jest nagi” – jak powiedział już na wizji poseł Biedroń z rozmarzoną miną. Próba udawania, że absolutnie wszystkie ugrupowania ubijają takie deale pod stołem, równie wulgarnie się przy tym wyrażając niczego nie zmieni, bo fakt pozostaje faktem, że nie wszystkich złapano na gorącym uczynku, tylko polityków związanych z rządem Tuska. Zresztą nawet jeśli tak jest, to nikt nie będzie takim samobójcą w innych ugrupowaniach by publicznie powiedzieć, że on sam tak robił wiele razy.
Politycy generalnie woleliby nie być jednak postrzegani w kategoriach dwóch żuli żrących kawior w drogiej restauracji za publiczne pieniądze i grających w partię szachów personalnych gęsto przy tym sypiąc „kurwami”, „chujami” i innymi mało parlamentarnymi określeniami. „Upierdolony stół” chodzi za Kamilem Durczokiem do dzisiaj, podobnie zresztą jak „barany wezmą pilot i przełączą” za Tomaszem Lisem. Palikot starał się zerwać z wizerunkiem chama z gumowym kutasem w łapie od kiedy odszedł z PO i nie widać, żeby miał na tym polu jakiekolwiek realne sukcesy. Sienkiewicz więc też raczej nie pozbędzie się już jednoznacznych skojarzeń odnośnie swojej osoby. A nie wiadomo, jakie jeszcze niespodzianki kryją taśmy hańby, bo parę nieopublikowanych rozmów jednak zostało do odpalenia.
W każdym razie taśmy chyba coś jednak na chwilę ruszyły w skostniałej polskiej polityce. Wniosek PiS o konstruktywne wotum nieufności poparł Jarosław Gowin oraz Solidarna Polska. Zastanawiał się nad tym SLD. Twój Ruch twardo zapowiedział, że oczekuje skrócenia kadencji Sejmu. Żeby było zabawniej niedawne przegrane przez PO głosowanie nad uchyleniem immunitetu Mariusza Kamińskiego dawało szanse na rozsadzenie teraz PO od wewnątrz. PSL milczało, a Piechociński niczego nie wykluczał.
Kompletnym zaskoczeniem dla mnie osobiście była akcja ABW, Policji i Prokuratury w redakcji „Wprost”. Wydaje się niemal pewne, że ktoś poważnie spanikował. Było jasne, że dziennikarze powołają się na tajemnicę dziennikarską. Jeśli ktoś więc na coś liczył, to raczej na to, że ABW wejdzie, da Latkowskiemu w ryj, zabierze mu laptop i utajni absolutnie wszystkie nagrania jako dowody w toczącym się śledztwie, „a potem niech nas sądzi kto chce, Papież, czy Cesarz Rzymski”. W skrócie, chodziło o założenie dziennikarzom kagańca tajemnicy śledztwa. „Wprost” nie mogłoby już nic opublikować bez popadania w jawny i bezdyskusyjny konflikt z prawem. A prokuratura rzecz jasna nie zamierzałaby śledztwa kończyć w żadnym przewidywalnym czasie, bo nie o to chodzi. Sprawa zostałaby skutecznie zamieciona pod dywan. Środowisko dziennikarskie jednak wykazało się podziwu godną solidarnością. Dziennikarze przeciwstawnych na co dzień redakcji stanęli ramię w ramię. Z liczących się gazet chyba tylko „Polityka” i „Newsweek” od początku jednoznacznie opowiedziały się po stronie rządu Tuska w tym konflikcie. Działania służb skrytykowały też: Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, Naczelna Rada Adwokacka, a nawet Helsińska Fundacja Praw Człowieka i OBWE. Jest grubo, nie ma co do tego wątpliwości. Platforma próbowała jeszcze uruchamiać swoje dyżurne autorytety, ale w chórze powszechnego potępienia wygląda to wyjątkowo żałośnie.
Czy redakcja „Wprost” faktycznie jest taka krystalicznie czysta, w to można wątpić. W sposób oczywisty rozgrywają całą sprawę tak, by zainteresowanie ich tygodnikiem wzrosło. Można też mieć wątpliwości co do szczerości intencji ochrony tajemnicy dziennikarskiej skoro już wcześniej redakcja ujawniła całość nagrania, włącznie z odgłosami zakładania dyktafonu czy też czegoś podobnego w przewidzianym dla niego miejscu. Całe zagadnienie związane z ewentualnymi metodami, jakich ABW, Policja i Prokuratura mogłyby użyć do zidentyfikowania autora nagrania obszernie omówił Niebezpiecznik. Nie zmienia to jednak faktu, że redaktorzy „Wprost” na pewno zdawali sobie sprawę z konsekwencji położenia przez skorumpowaną prokuraturę brudnych łap na całości nagrań i mieli prawo odmówić wydania nagrań służbom zasłaniając się tajemnicą dziennikarską. Podjęli też działania czyniące wysiłki prokuratury zmierzające do ustalenia tożsamości autora praktycznie bezcelowymi, bo na dzień dzisiejszy najbardziej prawdopodobne jest, że żadnych oryginalnych nośników w ogóle nie było, pliki były zapewne wyczyszczone z tagów ID3 i wrzucone na odpowiednie serwisy w Necie (i to zapewne przez TORa), a do redakcji docierał wyłącznie mail z linkiem. Nie wierzę, że nikt w ABW, Policji i Prokuraturze nie zdawał sobie doskonale sprawy z tego, że tak to mogło być rozegrane. Tak jak pisałem, za najbardziej prawdopodobne uważam, że mieli zamiar po prostu wejść, dać Latkowskiemu w ryja, zapierdolić mu laptopa i wyjść sobie jakby nigdy nic, utajniając nagrania „dla dobra toczącego się śledztwa”. Stawiali na wątłą szansę, że redakcja ma wszystkie nagrania na fizycznym nośniku bo tylko w takim przypadku mogliby cokolwiek zwojować. Potem redaktorzy „Wprost” mogliby sobie robić rabanu ile wlezie, ale nie mogliby już nic opublikować. Prokuratora powtarzałaby, że śledztwo jest w toku i koniec tematu. „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?” A tu niespodzianka, cała zabawa na nic, a do tego „Wprost” zdołało wmanewrować ABW, Policję i Prokuraturę w próbę siłowego pogwałcenia chronionej prawem tajemnicy dziennikarskiej.
Wbrew słowom Seremeta i Tuska, to nie był żaden konflikt interesów, no chyba, że pod tym określeniem rozumiemy to, że za duże z agentów ABW kutasy. Autor nagrań i redaktorzy „Wprost” przewidzieli akcję ABW i byli przygotowani. Służby Tuska wpadły w zastawioną na nie pułapkę.
Całej sprawie towarzyszy od początku element, który już widzieliśmy przy okazji Smoleńska i późniejszego śledztwa w tej sprawie. Tym elementem jest absolutnie niewiarygodny poziom niekompetencji służb państwowych.
Oto Minister Spraw Wewnętrznych spotyka się z Prezesem NBP by omówić sprzeczny z Konstytucją deal i zostaje nagrany. Tak po prostu. A głowę daję, że nie nagrano ich żadnym profesjonalnym podsłuchem, więc najpewniej wystarczyło sprawdzić, czy pod stolikiem nikt nie umocował dyktafonu czy czegoś w ten deseń. Nie wspomnę już, że spotkaniom takich ludzi z zasady powinna towarzyszyć dyskretna ochrona ze strony ABW i BOR, bo ostatecznie od tego te służby są. A mimo tego ktoś, ot tak, nagrał najważniejsze osoby w państwie prowadzące prywatną rozmowę. Żeby było ciekawiej to nie jest jednostkowy przypadek. Już są nagrania z byłym rzecznikiem rządu Pawłem Grasiem czy ze sławetnym guru twitterowej dyplomacji Radosławem Sikorskim. Wyobraźmy sobie z jaką łatwością mogły takie rzeczy nagrywać tajne wywiady innych państw i robić z takich nagrań potem wiadomo jaki użytek.
Podobny poziom niekompetencji to cała akcja ABW, Policji i Prokuratury. Z zachowania służb w redakcji „Wprost” wynika, że sytuacja kompletnie zaskoczyła tych ludzi. Nie mieli na taką okoliczność żadnego planu. Nie wiedzieli, co robić. Jedyne co im przyszło do głowy to dzwonić do szefostwa po instrukcje, bo oni sami, biedni głupcy, pogubili się w sytuacji. Tak jakby było cokolwiek zaskakującego w tym, że dziennikarz skorzystał ze swojego prawa do ochrony źródeł. Żeby było jeszcze śmieszniej, ludzie z ABW ewidentnie nawet nie są zaopatrzeni w odpowiednio zabezpieczone walizki, skoro tę zostawioną przez ABW redaktorzy „Wprost” bez problemu otwarli. Pomijam już samo zostawienie teczki służbowej przy wycofywaniu się, bo tu już ręce i spodnie opadają. A najgorzej świadczy o ABW fakt, że ludzie wysłani do redakcji „Wprost” nie zdawali sobie sprawy z tego, że oryginalnych nośników nagrań może w ogóle nie być, bo przecież w dzisiejszych czasach przesłać nagrania mailem albo wrzucić na jakiś serwis i przesłać link to żaden problem. Nie przewidziano też, że autor czy też autorzy nagrań mogli po prostu nie przesłać do redakcji wszystkich nagrań od razu, choćby właśnie po to, żeby uniknąć położenia na nich łapy przez prokuraturę. Skutkiem tego wszystkiego ABW, Policja i Prokuratura koncertowo się podstawiły mediom do lania w dupę.
Zła wiadomość jest taka, że koniec końców nie zmieniło się trwale nic a nic. „Gazeta Wyborcza” po początkowym wsparciu „Wprost” przez jednego redaktora zrobiła zwrot o 180º i poparła narrację rządu Tuska. Podobnie postąpił TVN, co spowodowało także zwrot Moniki Olejnik. Prawdopodobnie sygnałem do tego był standardowy pokaz skurwysyństwa w wykonaniu partii politycznych. PSL radośnie nastawiło dupę Tuskowi i pozwoliło się publicznie wydymać, co drastycznie zmniejszyło szanse powodzenia jakichkolwiek akcji mających obalić obecny rząd. Twój Ruch obstaje przy skróceniu kadencji Sejmu. Kaczyński zaś uparł się jak dziecko na całkowicie niewykonalną bez poparcia Twojego Ruchu próbę uchwalenia wotum nieufności. Standard. Znowu nikt nie jest winien, każdy sobie rzepkę skrobie, a Tusk na tym zyskuje.
Skutek jest taki, że choć po publikacji pierwszych taśm hańby zastanawiałem się nad poparciem PiS w przyszłorocznych wyborach, to za karę jednak nie dostaną mojego głosu. Zwyczajnie nie będę głosował, bo nikt z tej bandy debili w Sejmie na mój głos nie zasługuje, skoro nawet w tak poważnej sprawie wolą się kłócić niż zrobić coś konkretnego.
Zresztą nie okłamujmy się, z takim poziomem debilizmu w PiS i tak nie ma na co liczyć. PiS nie osiągnie samodzielnej większości, to już pewne. Małe są też szanse na wejście do Sejmu Ruchu Narodowego albo Solidarnej Polski, które mogłyby wejść z PiSem w koalicję. Skutek jest taki, że PO wejdzie z koalicję z SLD i Twoim Ruchem i Tusk będzie rządził nadal.
Jest tylko jedna droga do obalenia rządu Tuska. Musimy po prostu nie liczyć na polityków, tylko pofatygować się do premiera osobiście i mu zwyczajnie wpierdolić. Inaczej się nie da.
Zresztą przy okazji będzie to miało ten skutek, że może jeden z drugim polityk sobie uświadomi, że tłum pod budynkiem Sejmu może nie tylko tam stać i utrudniać wejście, ale w skrajnej sytuacji może też zniszczyć ogrodzenie, wyrwać drzwi, wejść do środka i wpieprzyć posłom. I żadna ochrona tu nie pomoże. Policja i wojsko nie użyją ostrej amunicji do spacyfikowania manifestacji, bo wtedy po powrocie do domów sami dostaliby porządny wpierdol od sąsiadów.
Też mi się nie podoba taka sytuacja, ale co innego nam pozostaje? Skoro nawet ujawnienie takich kompromitujących rozmów rozeszło się po kościach, to naprawdę bez wzięcia sprawy w nasze własne ręce nie mamy na co liczyć.
Katolik, doświadczony internauta, fan mangi i anime. Notki są na licencji http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/deed.pl
3 komentarz