W szkole Łukaszka doszło na dużej przerwie do bardzo dziwnego zdarzenia.
Nagle na korytarzu pojawił się jakiś duży, zamaskowany facet ubrany cały w moro. Miał też kask i kamizelkę kuloodporną. Wmieszał się między zdziwionych uczniów. pokrążył tak parę minut, a potem wyjął z kieszeni zapałki. Wtedy pojawił się pan woźny, który powalił go i obezwładnił.
– Proszę do klas, nie ma na co patrzeć – próbował ratować sytuację ksiądz katecheta, ale nikt go nie słuchał.
Na następnej przerwie gruchnęła straszna wieść. Otóż ów zamaskowany mężczyzna był zamachowcem, który chciał spalić szkołę. "Jedną zapałką!" krzyczał, kiedy go oddawano w ręce policji. Pan dyrektor w trybie pilnym zadzwonił do rodziców uczniów z klasy gimnazjalnej pierwszej a i poprosił ich o natychmiastowe przybycie. Rodzice oczywiście wykręcali się nieudolnie, że na przykład są w pracy i nie mogą przyjechać teraz do szkoły. Ale kiedy pan dyrektor informował, że syn lub córka mogą być zamieszani w zamach terrorystyczny, to zawsze okazywało się, że rodzic jednak może przyjechać.
O wyznaczonej godzinie pan dyrektor w towarzystwie pani pedagog i pani wicedyrektor wszedł do szkolnej auli. W środku znajdowali się już wrzący z nerwów rodzice uczniów pierwszej a. Wszyscy, jak stwierdził z zadowoleniem pan dyrektor. Ale zaraz stwierdził z niezadowoleniem, że uczniowie też są.
– Dzisiaj miało miejsce straszne wydarzenie – zaczął pan dyrektor. – Nasze wykwalifikowane służby śledcze, czyli pan woźny, ujęły przestępcę, który chciał spalić szkołę! Znaleziono przy nim sześć pudełek zapałek zwykłych, pudełko zapałek sztormowych, zapalniczkę, cmentarną zapalarkę do zniczy, cztery tafelki podpałki do grilla, pięciokilogramowy worek brykietu do rozpalania w kominku, dwa kanistry benzyny po dwadzieścia pięć litrów każdy oraz krzesiwo.
– On to wszystko miał przy sobie? – spytał któryś z rodziców.
– Oczywiście! – potwierdził niewzruszenie pan dyrektor. – Co gorsza, zamachowiec oznajmił, że chciał się dopuścić tego ohydnego czynu pod wpływem słów uczniów tej klasy! Spotka was okrutna i zasłużona kara!
– Nie! – zaprotestowali uczniowie.
– Tak! A kto mówił we wrześniu żeby "spalić tę budę"? – spytał pan dyrektor. – O, Hiobowski, zgłaszasz się? No tak, tak myślałem, że to byłeś ty.
– To nie byłem ja – odparł Łukaszek. – I nikt nie mówił we wrześnie, żeby spalić. Mówiliśmy, żeby tę budę zburzyć i powiększyć salę gimnastyczną. Bo tylko piłka nożna na wuefie jest fajna w szkole, a cała reszta…
I tu nie dokończył, bo na sali wybuchło straszne zamieszanie. Pan dyrektor oddał pani pedagog kartkę z tym co znaleziono przy zamachowcu i zrobił jakąś cierpką uwagę. Ale pani wicedyrektor wręczyła mu drugą kartkę i pan dyrektor przeczytawszy ją pojaśniał. – Z ostatniej chwili! – rzucił do mikrofonu. – Przy zatrzymanym znaleziono też: młotowiertarkę, komplet wierteł do betonu, młotek ciesielski, dwa śrubokręty, worek gipsu, szpachtułkę, nóż do papieru, kołki rozporowe fi sześć sztuk siedem, zdjęcia dwóch dziur w ścianie, klucz francuski i wspornik do półki!
– Betoniarki przy sobie nie miał? – zapytał ktoś ironicznie.
– Jak się wspornikiem do półki burzy szkołę?
– Zaczął już coś burzyć? Bo tak ze dwa lata by mu to zajęło…
– Jak on to wszystko udźwignął?
– Proszę państwa, to jest nieistotne! – krzyknął pan dyrektor. – Ten człowiek przyznał się do wszystkiego! To mieszkaniec Pawełkowic! Założył grupę zbrojną! Planował to od dawna! Wtopił się w tłum…
– No zajebiście się wtopił – przerwał dyrektorowi okularnik z trzeciej ławki. – Ubrał się w moro, a my przecież mamy mundurki szkolne…
– Te mundurki to robota Giermana-Rotycha, tego brunatnego faszysty! – syknął któryś z rodziców.
– Co pan, Gierman-Rotych to sympatyczny, normalny, apolityczny mecenas! – nie wytrzymała mama Łukaszka.
Rodzice zaczęli wstawać krytykując pana dyrektora, szkołę, pana woźnego i niedoszłego zamachowca.
– Niech kosmici zniszczą tę budę i się skończy – jęknął głośno Gruby Maciek.
– Słyszałyście to? – powiedział cicho pan dyrektor do pani wicedyrektor i pani pedagog. – Czy któraś z pań ma może okulary pływackie i coś zielonego?
– Ja mam, w domu – wyjąkała zdumiona pani wicedyrektor.
– No to ruchy, ruchy! Prędko robimy tego kosmitę, póki rodzice jeszcze nie poszli do domu!
Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!