Mamy oto medialny przekaz systemu, coś co z założenia wymierzone jest przeciwko nam i ma zrobić nam z mózgów papkę
Co jakiś czas ktoś na moim lub Toyaha blogu wpisuje komentarz, którego treść sprowadzić da się do słów: dlaczego atakujecie naszych, trzeba tworzyć wspólny front. Ja już co prawda tłumaczyłem na czym polega idiotyzm takich stwierdzeń, ale spróbujmy sobie to zrekapitulować.
Mamy oto medialny przekaz systemu, coś co z założenia wymierzone jest przeciwko nam i ma zrobić nam z mózgów papkę, a następnie sprawić byśmy otworzyli nasze portfele i wydali pożyczone w banku pieniądze na to, co tam akurat system sprzedaje. Najprostszą obroną przed tym atakiem jest wyłączenie telewizora i rezygnacja z lektury codziennej prasy. Ludzie jednak mają dość wrażliwe serca i chcą wierzyć, że nie traktuje się ich jak idiotów po prostu, ale że coś tam jednak w tym przekazie jest ważnego. Coś, co świadczy o tym, że oni, odbiorcy są jednak ludźmi i mają godność. Stąd bierze się właśnie potrzeba polemiki z Systemem, stąd biorą się te wszystkie teksty, na temat rudego Niemca Tuska, stąd żal do Komorowskiego, że nie był na pogrzebie, ale na polowaniu, albo że gdzieś tam w loży klaskał. Z wiary w ludzką twarz Systemu wynika to oburzenie. Z wiary w to , że to my, ludzie uczciwi lub za takich się uważający stanowimy lub choćby tylko reprezentujemy standardy. Oni zaś, chcą te standardy zniszczyć co my bezwzględnie powinniśmy piętnować. Otóż Kochani nie ma żadnego znaczenia to, czy my będziemy piętnować rudych Niemców en masse, czy tylko tego jednego, nie ma znaczenia kim gardzi Komorowski, bo nie to jest trąfem. Reakcja na ich czyny i słowa jest zapisana jako pozycja po stronie zysków i pewnie niejeden już doktorat napisano o tym jak to tłuszcza, czyli my reaguje na posunięcia Systemu.
Oni bowiem mają dla nas gotową ofertę i my ją kupujemy w pakietach, co tydzień lub częściej. Zależnie od tego czy ktoś lubi dzienniki czy tygodniki. Mamy bowiem prasę zwaną niezależną, która utrzymuje nasze oburzenie w stanie ciągłego wrzenia, po to właśnie, by jacyś ludzie mogli z tego robić habilitację. Prasa niezależna wydawana jest przez jak najbardziej systemowych wydawców, którzy pieniądze na swój biznes wzięli z budżetu państwa, czyli od nas właśnie. W prasie niezależnej mnóstwo jest ciekawostek dotyczących przeniewierstw rudych Niemców i głupoty Komorowskiego, jest tam także wiele informacji dotyczących historii naszej ojczystej, którą powinniśmy znać dokładnie, w wersji skrojonej dawno temu w Krakowie, po to byśmy nie ominęli żadnego błędu i żadnej politycznej bzdury, kiedy zachce nam się, albo zmuszeni zostaniemy do prawdziwego działania.
Niezależni dziennikarze, przystrajają się w jakiś kostiumy z epok minionych i wygłaszają swoje koturnowe kwestie, które nijak się mają do tego co za oknem. Taki na przykład Ziemkiewicz jest endekiem, a Sowiniec piłsudczykiem ( choć nie jest dziennikarzem), a ktoś tam inny lubi lody, a jeszcze jeden rurki z kremem. I tak to leci. Etykietki te służą temu jedynie, byśmy się nie nudzili i nie zaczęli myśleć naprawdę kategoriami zło-dobro, które w jedyny uczciwy sposób opisują naszą sytuację. Etykietki są po to, byśmy mieli wybór i czas na zastanowienie. Bez świadomości niestety, że i jedno i drugie nie ma znaczenia i wartości. Czas bowiem jest zawsze odpowiedni, a zastanowienie prowadzi nas wprost do wielkich drzwi z napisem: pokój lęków i obaw.
Ponoć niedawno w jakimś programie kompletnie oszalały Michalski spiął się z równie zwariowanym Terlikowskim, a Janowska napisała o tym tekst, w którym znalazłem zdanie: dziennikarze już nie analizują rzeczywistości (lub jakoś podobnie to wyglądało) . Dziennikarze nigdy nie analizowali rzeczywistości, ani nie starali się jej opisać. Oni zawsze robili propagandę. I czynią to nadal, z tym, że „nasi” dziennikarze robią propagandę, która ma nas doprowadzić do klęski. Są oni bowiem podwykonawcami Systemu. Mają dla nas ofertę po to, byśmy mogli nakarmić nią nasze serca i nie zwariować. W ofercie tej sporo miejsca zajmuje przeszłość i jej interpretacje. Za każdym razem czynione w sposób taki, byśmy nie mogli zeń wyciągnąć żadnych wniosków dotyczących teraźniejszości. Za każdym razem opisuje się te nasze dzieje tak, byśmy się nimi dławili jak kluskami lub upijali, w zależności co akurat jest Systemowi potrzebne.
I na to wszystko przychodzą na blog komentatorzy i używając całkowicie chybionej metafory rodem z języka wojskowych mówią; nie atakujcie naszych, trzeba tworzyć wspólny front. A po co, że spytam? Jaki wspólny front? Z kim? Z Łysiakiem z „Uważam Rze”? I na czym niby to tworzenie frontu ma polegać? Na tym, że ja kupował będę coraz gorsze książki jednego czy drugiego dziennikarza, a on w zamian za to opowie mi jak to było z tymi Polakami na Kresach? Żeby mi się lepiej spało? Dziękuję. Wolę sam napisać książkę, trafić z nią do czytelników i ominąć to złomowisko jakim jest niezależna, polska myśl polityczna.
Zastanawiałem się ostatnio, tak zupełnie na marginesie wszystkiego, po co taki Łysiak napisał tekst o św. Stanisławie ze Szczepanowa? Po co mu to było? Kazał mu ktoś? Sam chciał? Jest tyle ciekawych tematów przecież. On jednak musiał się czepić św. Stanisława. Nie wiem czy słusznie, ale myślę, że ma to związek z inną książką Łysiaka, tą która nosi tytuł „Poczet królów bałwochwalców”. Było coś takiego prawda? Rozwodził się tam Łysiak nad wspaniałością Polski przedchrześcijańskiej. Zostawmy to jednak.
Mamy oto tę sporą całkiem grupę dziennikarzy niezależnych, którzy usiłują się jakoś utrzymać na rynku, mają przy tym świadomość, że my jesteśmy jednym prawdziwym targetem dla wydawnictw, wszystkich wydawnictw. Tych lewicowych także. Nikt bowiem poza nami, czyli tak zwanymi oszołomami, nie czyta niczego i niczego nie analizuje. Toyah napisał wczoraj, że oni – „nasi” – to wiedzą i dlatego starają się zagospodarować ten target w sposób absolutny i pełny. Ja myślę jednak, że jest trochę inaczej. Gdyby bowiem chodziło tylko o sprzedaż, oni byliby zdecydowanie bardziej pokorni i grzeczni. I bardziej wyrozumiali. Tu zaś nic takiego nie zachodzi. Można się o tym było niedawno przekonać czytając komentarze Warzechy na moim blogu. O co więc chodzi? Myślę, że o sprawne zaprowadzenie nas do pewnego pomieszczenia, wzorem tych baranów co pędzą za największym w stadzie samcem, który ma dzwonek na szyi. W pomieszczeniu tym czeka na nas dziwnie ubrany facet z jakimś narzędziem w ręku. Jesteśmy jeszcze dość daleko od niego i dokładnie nie widać, czy to jest elektryczna maszynka do strzyżenia wełny czy może paralizator, który człowiek ów przyłoży nam do głowy. Cierpliwości jednak, niedługo rzecz się wyjaśni.
Książki nasze są dostępne w hurtowniach, a przez to można je zamawiać w każdej księgarni na terenie kraju. No i oczywiście także kupować na stronie www.coryllus.pl oraz w sklepach wymienionych niżej:
Księgarnia Wojskowa, Tuwima 34, Łódź
Księgarnia przy ul. 3 maja Lublin
Tarabuk – Browarna 6 w Warszawie
Ukryte Miasto – Noakowskiego 16 w Warszawie
W sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie
U Karmelitów w Poznaniu, Działowa 25
W księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim
W księgarni Biały Kruk w Kartuzach
W księgarni „Wolne Słowo” w Katowicach przy ul. 3 maja.
W księgarniach internetowych Multibook ihttp://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/ oraz w księgarni „Sanctus” w Wałbrzychu.
No i oczywiście na stronie www.coryllus.pl
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy