Bez kategorii
Like

Warszawski DŻIHAD

31/10/2012
385 Wyświetlenia
0 Komentarze
36 minut czytania
no-cover

Otwarty konflikt między kibicami Legii a zarządem klubu, policją i urzędnikami rozkręca się na nowo. Jak w soczewce skupia wszystkie absurdy, niebezpieczeństwa i paradoksy czasów, w których przyszło nam żyć

0


 

Na Łazienkowskiej znowu rozgorzała wojna. Tym razem, tak samo jak przy pierwszej odsłonie konfliktu, nazywanego przez kibiców „dżihadem” i „walką z okupantem”, którego największe nasilenie przypadło na lata 2007-2010, obie strony są równie mocno, a może nawet jeszcze bardziej niż wtedy, zdeterminowane, aby pozbyć się przeciwnika na stałe z pola abstrakcyjnej bitwy, a raczej zwarcia, którego areną stał się dawny stadion Wojska Polskiego, obecnie noszący niezbyt popularną wśród warszawskich fanów nazwę Pepsi Arena. Konflikt tlił się już od dłuższego czasu, właściwie jego zarzewie związane z początkiem sponsorowania klubu przez koncern medialny ITI nigdy nie zostało ugaszone. Mieliśmy jedynie do czynienia z kruchym rozejmem, który tworzył warunki dla pozornie normalnej sytuacji na trybunach oraz w relacjach grup kibicowskich i zarządu klubu, w rzeczywistości jednak tylko maskował wrogość i nieufność pomiędzy obiema stronami sporu, których, jak się zdaje, skrajnie odmienne poglądy na otaczający świat musiały z konieczności wejść w kolizję również w przypadku wizji klubu, i przede wszystkim zasad, na podstawie których powinien funkcjonować. W odróżnieniu od pierwszej części konfliktu, który był właściwie prywatną wojenką zarządu klubu i Mariusza Waltera z niepokornymi i dającymi się nieraz mocno we znaki kibicami, tym razem pierwsze skrzypce odgrywa aparat państwa, na czele z należącym do Platformy Obywatelskiej wojewodą mazowieckim, Jackiem Kozłowskim. Zanim jednak przejdziemy do próby odgadnięcia motywów, dla których lokalni urzędnicy z niespotykanym wcześniej zapałem zabrali się do walki ze stadionowym bandytyzmem na stadionie Legii, przydałoby się pokrótce (i z konieczności w sposób fragmentaryczny) przedstawić genezę obecnej, patowej sytuacji.
 
    Dla większości kibiców Legii wspomniany wojewoda stał się negatywnym bohaterem już w maju 2011 roku, kiedy za karę po zamieszkach w Bydgoszczy po meczu finału Pucharu Polski między Lechem i Legią zamknął dla wszystkich kibiców stadion Legii, dość karkołomnie uzasadniając to obawą o kolejne zamieszki, mające być jakoby dalszym ciągiem wydarzeń z Bydgoszczy. Wszakże najpierw Wojewódzki Sąd Administracyjny w swoim wyroku, a później Naczelny Sąd Administracyjny w odpowiedzi na skargę kasacyjną złożoną przez KP Legia Warszawa potwierdził legalność decyzji wojewody, pozostało jednak wrażenie, że zamknięcie stadionu było głównie aktem zemsty na kibicach za kompromitację przygotowań do Mistrzostw Europy w zakresie bezpieczeństwa, przed obecnym na meczu w Bydgoszczy wysokim urzędnikiem UEFA oraz rodzaj sygnału ostrzegawczego dla klubu, że władza nie zamierza w takich sytuacjach stosować taryfy ulgowej, nawet w przypadku kibiców klubu, którego sponsorem jest koncern medialny wyraźnie sprzyjający partii rządzącej.
 
    Niewiele ponad rok po tych wydarzeniach, wojewoda, być może podbudowany tym, co zobaczył na polskich stadionach podczas EURO 2012, postanowił podjąć niezwłoczne działania mające na celu wyeliminowanie naruszeń prawa na stadionie Legii. Za swoje priorytety uznał przede wszystkim uniemożliwienie kibicom na Żylecie odpalania rac i udrożnienie przejść ewakuacyjnych między sektorami, które często były zastawione przez kibiców, zresztą w związku z przewidzianą przez porozumienie między grupami kibicowskimi i zarządem klubu możliwością swobodnego zajmowania przez fanów miejsc na tej trybunie, co, jak podkreślają sami zainteresowani, jest niezbędnym warunkiem prowadzenia zorganizowanego dopingu.
 
    Warszawskiej policji i wojewodzie nie spodobało się także używanie elementów opraw meczowych do utrudniania identyfikacji osób odpalających pirotechnikę. Jeszcze przed rozpoczęciem rundy jesiennej, decyzją Prezydent m. st. Warszawy, wszystkie spotkania przy ul. Łazienkowskiej otrzymały status imprez masowych podwyższonego ryzyka, co znacznie podniosło koszty organizacji każdego meczu, bowiem w takich przypadkach należy uwzględnić większą liczbę pracowników ochrony przypadających na określoną ilość kibiców. Konieczna jest także zwiększona obecność funkcjonariuszy policji. Po wniosku komendanta stołecznego, wojewoda postawił Legii ultimatum, najpierw przed meczem z Podbeskidziem Bielsko-Biała (podczas którego kibice w ciszy prowadzili ostrzegawczy protest) a następnie przed derbowym meczem z Polonią, że w przypadku jakichkolwiek naruszeń prawa na Żylecie, zamknie całą trybunę dla publiczności, co dla klubu oznaczałoby duże straty finansowe, nie do przyjęcia przez zakręcającego kurek z pieniędzmi z powodu własnych kłopotów finansowych sponsora.
 
    W tej sytuacji zarząd klubu znalazł się między młotem a kowadłem – między groźbą zamknięcia trybuny, które oznaczałoby wymierne i dotkliwe straty finansowe, a widmem ponownego bojkotu spotkań przy Łazienkowskiej i wojny podjazdowej z własnymi kibicami, broniącymi Żylety jak niepodległości. Wojny, która de facto mogłaby mieć jeszcze bardziej opłakane skutki dla klubowej kasy. Legia stała się więc w pewnym sensie ofiarą nadgorliwości urzędników państwowych, oficjalnie wynikającej z chęci umożliwienia wzięcia udziału w sportowym widowisku kibicom dopingującym wyłącznie kulturalnie, którzy mieliby zapełnić ligowe stadiony na fali „sukcesu” EURO 2012. Jednak bardziej prawdopodobnym lub przynajmniej równoległym scenariuszem wydaje się zemsta obozu władzy za aktywność polityczną kibiców z Żylety skierowaną przeciw rządowi oraz chęć pozbycia się lub przynajmniej zdezintegrowania niebezpiecznej z punktu widzenia władzy struktury społecznej, która właściwie rządzi stołeczną ulicą.
 
    Nie można tutaj pominąć elementu, który okazuje się dobrze pasować do układanki obrazującej obecną sytuację na Łazienkowskiej. W styczniu 2012 roku nowym komendantem stołecznym policji został nadinsp. Mirosław Schossler, uprzednio od 2007 roku pełniący obowiązki świętokrzyskiego komendanta wojewódzkiego. W futbolowym światku zasłynął głównie stosowaniem uciążliwych represji w stosunku do kibiców kieleckiej Korony, gdzie doprowadził niemal do wymarcia jakiegokolwiek ruchu kibicowskiego i zmusił fanów do zaprzestania dopingu dla własnej drużyny. W wielu mediach, chociaż głównie internetowych, były poruszane przypadki niebywale restrykcyjnego egzekwowania przepisów na stadionie, nie tylko w stosunku do tzw. ultrasów, ale również w stosunku do zwykłych kibiców, których trudno podejrzewać o chęć zakłócania w jakikolwiek sposób przebiegu imprezy masowej.
 
    I tak np. za przekleństwo na stadionie zatrzymana osoba była karana 2-letnim zakazem stadionowym oraz 2 tysiącami złotych grzywny, podobne kary groziły za zajęcie nie swojego miejsca, nawet jeżeli stadion świecił pustkami. Sytuacja była na tyle absurdalna i poważna, że za swoimi kibicami wstawili się piłkarze Korony, wybiegając na jeden z meczów w koszulkach z napisami „Stadion to nie teatr – jesteśmy z wami”, a nawet prezes klubu z Kielc, Tomasz Chojnowski. Czas pokazał, że historia z Kielc powtórzyła się także w Warszawie, chociaż lokalne uwarunkowania i okoliczności w jakich do tego doszło były zupełnie inne.
 
    W świetle zebranych do kupy faktów ciężko jest uwierzyć, że w aktualnym przypadku rygorystycznego do granic upierdliwości egzekwowania prawa na stadionie Legii przez wojewodę i policję, mamy do czynienia jedynie z chęcią umożliwienia wszystkim spokojnym obywatelom wzięcia udziału w kulturalnym widowisku, bez przekleństw, odpalanej pirotechniki, za to z cieszącymi oko drożnymi przejściami ewakuacyjnymi. Działania podjęte wobec kibiców Legii przez władzę i służby na poziomie samorządowym, wpisują się dobrze w pewien schemat wydarzeń zapoczątkowany w 2011 roku głośnymi antyrządowymi protestami kibiców po absurdalnym zamknięciu stadionu przy Łazienkowskiej po awanturach w Bydgoszczy, kontynuowany aktywnością w czasie kampanii wyborczej do Sejmu i „zbrojnym” wsparciem ubiegłorocznego Marszu Niepodległości, a zakończony atakami na rosyjskich kibiców w Warszawie 12 czerwca tego roku, w dniu meczu Polska-Rosja podczas Mistrzostw Europy.
 
    Gdzieś w tle przewija się nienawiść kibiców do lewicowej, a miejscami lewackiej, ale zawsze prorządowej Gazety Wyborczej (słynna oprawa na wyjazdowym meczu z Lechem, skierowana do Adama Michnika) oraz kłujące władzę i liberalno-lewicowe autorytety w oczy, masowe uczestnictwo „kiboli” w dorocznych obchodach upamiętniających wybuch Powstania Warszawskiego, którzy wydatnie przyczynili się do ich swoistego renesansu, a także sam fakt istnienia licznej, silnej i dobrze zorganizowanej wspólnoty, przyciągającej młodych warszawiaków oraz kształtującej ich walecznego i niepokornego ducha.
 
    Na osobny akapit zasługuje sprawa Piotra Staruchowicza, ps. „Staruch”, gniazdowego i nieformalnego lidera kibiców Legii, przez niektóre środowiska ogłoszonego już pierwszym więźniem politycznym rządu Platformy Obywatelskiej. To on był autorem znanego w całym kraju hasła „Donald matole, twój rząd obalą kibole”, które zadebiutowało podczas antytuskowej demonstracji po meczu w Bydgoszczy. Ze względu na swoją aktywność i dość medialne środowisko, w którym się obracał,a które zawsze stanowili kibice Legii Warszawa, szybko stał się rozpoznawalny w całym kraju – przez jednych postrzegany jako patriota i symbol romantycznego buntu przeciwko złej i niesprawiedliwej władzy, a przez drugich jako zwykły chuligan, dorabiający sobie ideologię do odpalania rac i okładania się po buziach z innymi kibicami.
 
    Za rzucenie wyzwania władzy spotkała go jednak surowa kara: najpierw w prowokacyjny sposób został zatrzymany 1 sierpnia 2011 roku, wśród setek kibiców wracających z uroczystości na Kopcu Powstania Warszawskiego, w związku z pobiciem i okradzeniem kibica Polonii (ostatecznie przyznał się do winy), a potem, już w maju tego roku, został kolejny raz zatrzymany i osadzony w areszcie na podstawie wątpliwych i niejasnych zeznań świadka koronnego, w ramach większej akcji wymierzonej w chuliganów Legii przed Mistrzostwami Europy.
 
    Do dnia dzisiejszego, już piąty miesiąc przebywa w areszcie bez żadnego wyroku, a jego adwokatowi Krzysztofowi Wąsowskiemu odmówiono dostępu do akt sprawy, a nawet podania informacji, w którym areszcie przebywa jego klient! Sprawie bacznie przyglądają się Helsińska Fundacja Praw Człowieka i Fundacja Badań nad Prawem, zainteresowała się nią także Amnesty International.
 
    Abstrahując już od tego, że kibice z Żylety oczywiście do aniołków nie należą i zdarzały im się wybryki, które doprawdy ciężko usprawiedliwić w jakikolwiek sposób, ale akurat w przypadku incydentów na meczu derbowym, które były „inspiracją” do napisania niniejszego tekstu, żaden rozsądny człowiek po prostu nie może przejść do porządku dziennego nad zachowaniem ochrony, które jak się wydaje, było zorientowane albo na celowe sprowokowanie starcia albo na demonstrację siły i złamanie ducha trybuny przez zajęcie jej bez żadnego oporu ze strony kibiców, co do tej pory wydawało się nie do pomyślenia.
 
    Przypomnijmy, że podczas meczu, kilka minut przed zakończeniem pierwszej połowy, na trybunę najbardziej fanatycznych kibiców wkroczyli uzbrojeni w gaz ochroniarze, z zadaniem udrożnienia przejść ewakuacyjnych (!). Już sama przyczyna podejmowania tak ryzykownych działań, podczas takiego meczu, przy takich, a nie innych nastrojach kibiców, nastawionych konfrontacyjnie w związku z kolejnymi groźbami wojewody mazowieckiego, brzmi całkiem absurdalnie. Niefortunnie dla służb ochrony, niezrozumiała i odczytana przez rozentuzjazmowany tłum jako agresja na własne terytorium akcja spotkała się niemal z natychmiastową reakcją – ochroniarze zostali wypchnięci z trybuny, a po zakończeniu pierwszej części gry zaatakowani z użyciem wszelkiej ruchomej stadionowej infrastruktury i zmuszeni do ucieczki pod bramy stadionu. Krewkich kibiców uspokoiło dopiero wkroczenie na teren imprezy masowej setek policjantów w pełnym rynsztunku, uzbrojonych w broń gładkolufową. Jeszcze przed tymi incydentami podczas pierwszej połowy na Żylecie pojawiła się spora ilość odpalonych rac, a podczas drugiej połowy, już po wydarzeniach z przerwy, dokonano spalenia zdobycznych szalików i koszulek z emblematami Polonii, w wyniku czego ogniem zajęło się kilka krzesełek tworząc na trybunie niewielki pożar.
 
    Do najbardziej popularnych mediów tradycyjnie przebiły się jedynie informacje o kolejnych burdach pseudokibiców, wywołujące kolejne głosy oburzenia dyżurnych specjalistów od wszystkiego. Tymczasem sami kibice, oprócz niezrozumiałego dla nich wtargnięcia ochroniarzy do młyna, mieli również duże zastrzeżenia do bardzo powolnego wpuszczania ich na trybunę, które wynikało z absurdalnie szczegółowych i rygorystycznych kontroli, i powodowało niebezpieczny dla życia i zdrowia ścisk przy wejściu oraz w wielu przypadkach mocno spóźnione dotarcie na mecz (ostatni w kolejce kibice wchodzili na stadion pod koniec pierwszej połowy).
    Jak się wydaje, dantejskie sceny przed wejściem na Żyletę (omdlenia w tłumie z powodu ogromnego tłoku, prowokacyjne zachowanie ochrony i policji), również mogły wpłynąć na zaognienie sytuacji i eskalację przemocy, której wybuch nastąpił w przerwie meczu.
 
    W kontekście opisanych przedmeczowych wydarzeń i skandalicznych warunków wpuszczania kibiców na Żyletę, wysyłanie w trakcie meczu, kilka minut przed przerwą, uzbrojonych ochroniarzy w sam środek najbardziej fanatycznej trybuny z zadaniem udrożnienia przejść ewakuacyjnych (!), przy jednoczesnym deklarowaniu przy każdej nadarzającej się okazji przez osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo na obiekcie, chęci, aby stadion Legii był bezpieczny i wolny od przemocy, to już chyba nie tylko hipokryzja, ale taka postawa wydaje się mieć jakieś schizofreniczne podłoże, o ile (co wydaje się dość prawdopodobne) działania podjęte podczas meczu derbowego nie wynikały po prostu z wyrachowanego dążenia do sprowokowania starcia lub demonstracji własnej siły.
 
    Jeżeli jednak takie zamierzenia były, to tym razem kompletnie spaliły na panewce, ponieważ kibice zupełnie nie przestraszyli się zapowiadanych kar i to oni demonstracyjnie pokazali, kto rządzi na Żylecie. Polityka wojewody i nowego komendanta stołecznego, pod nieoficjalnym tytułem „zero tolerancji na trybunach” poniosła (przynajmniej na razie) spektakularną porażkę, z powodu medialności sprawy przekładającą się również w pewnym sensie na porażkę wizerunkową obydwu funkcjonariuszy. Nie spodziewając się chyba tak jawnie rzuconej przez kibiców rękawicy, wojewoda zamilkł na jakiś czas i dopiero 1 października (mecz z Polonią odbył się 21 września) ogłosił swoją decyzję o zamknięciu dolnej części Żylety na kolejny mecz z Wisłą Kraków (decyzja została podtrzymana na kolejny mecz z Piastem Gliwice). Uzasadniał to odbytymi konsultacjami z klubem i z policją, z których wynikało, że problemy sprawiają głównie fani z dolnej części trybuny, osobliwie ci, którzy na mecze wchodzą na podstawie biletów jednorazowych, a nie karnetów (osoby posiadające karnety mogły obejrzeć spotkanie z Wisłą). Szybko zareagowali również kibice, ogłaszając bojkot meczów na Łazienkowskiej aż do odwołania.
 
    Obecnie, jak się wydaje, sytuacja jest bardzo napięta i przedstawia się następująco:
 
    Pragnąc upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu (udobruchać władzę i pozbyć się problemu kar pieniężnych, nakładanych głównie z powodu pirotechniki odpalanej na trybunach) zarząd Legii, przy pomocy klubowych zakazów stadionowych nakładanych masowo po wydarzeniach na meczu z Polonią najwyraźniej dąży do fizycznej eliminacji niepokornych kibiców ze stadionu.
 
    W przypadku stadionowego makrokosmosu takie działania przywodzą jednak na myśl metody totalitarne (nie tylko z powodów lingwistycznych), szczególnie, że uzasadnienia niektórych zakazów wyglądają, delikatnie mówiąc, mocno kontrowersyjnie: jako czyny podlegające surowym karom są wymieniane takie przewinienia jak odliczanie do odpalenia rac na Żylecie, czy podawanie ponad głowami transparentów, pod którymi następnie chronili się w celu uniemożliwienia identyfikacji kibice odpalający pirotechnikę. Na portalach kibiców Legii krąży informacja, jakoby za to ostatnie przewinienie, maksymalnym, dwuletnim zakazem stadionowym byli karani nawet 13-letni chłopcy, co już zakrawa na lekką paranoję (podobnych przypadków jest więcej), ale jednocześnie sugeruje, że władze klubu czując wsparcie władz samorządowych i przychylność władzy na poziomie krajowym, postanowiły działać na granicy prawa, a nawet niezgodnie z nim, za to zgodnie z zasadą, że cel, a więc pozbycie się „kiboli” ze stadionu, uświęca środki.
 
    Kibice dostają również wezwania na komendy w charakterze podejrzanych o popełnienie wykroczenia, polegającego na zajęciu nie swojego miejsca na Żylecie, chociaż ta kwestia również była przedmiotem ustaleń między kibicami i klubem, a przyzwolenie na swobodne zajmowanie miejsc jest właściwie wszędzie normą, jeżeli chodzi o trybuny, na których zasiadają najbardziej zaangażowani w doping kibice.
 
    Jednym z bardziej bulwersujących przypadków samowolnego „ukarania” kibiców przez stróżów prawa były wczesnoporanne wizyty w wielu warszawskich domach następnego dnia po meczu z Polonią i zatrzymania kibiców za tak błahe i mogące być wieloznacznie interpretowane naruszenia ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, jak niepodporządkowanie się poleceniom służb porządkowych (notabene m. in. z tego powodu wielu ekspertów nazywa tą ustawę bublem prawnym, jednym z najbardziej restrykcyjnych w Europie, który powstał tylko dlatego, że było na niego „społeczne zapotrzebowanie”). Z tej właśnie przyczyny, w opisany wyżej sposób, została zatrzymana Katarzyna Ceran, narzeczona przebywającego w areszcie „Starucha”, co nosi wszelkie znamiona próby zastraszenia jego bliskich i całego środowiska kibiców, poprzez pokazanie, że na każdego „stawiającego się” władzy znajdzie się jakiś paragraf.
 
    Sąd, przed którego oblicze została doprowadzona podejrzana, określił zatrzymanie mianem „bezzasadnego”, a komentujący sprawę znawca prawa karnego, prof. Piotr Kruszyński, wytknął, że nie zostały wypełnione podstawowe przesłanki do zastosowania tzw. trybu przyśpieszonego (czyli ujęcie na gorącym uczynku lub bezpośrednio po popełnieniu przestępstwa) dodając, że „wyciąganie kogoś o 6 rano z domu, bo podejrzany jest o nie zajęcie krzesełka, to jakaś paranoja”.
 
    W sytuacji tak drastycznych i często nie znajdujących oparcia w obowiązującym prawie represji, dodatkowo z przekonaniem o kiepskiej sytuacji finansowej klubu, zależnego z kolei od również przeżywającego kłopoty finansowe głównego sponsora, czyli koncernu ITI, kibice rozpoczęli bojkot meczów na własnym stadionie, licząc na zadanie skutecznego ciosu w newralgiczne miejsce oponenta, czyli klubową kasę. W jednym z oświadczeń zwracają również uwagę, że „wobec wydarzeń z ostatniego czasu, czyli pisząc wprost – prześladowań środowisk kibiców przez organy ścigania, pojawianie się w okolicach stadionu oraz legijnych pubów w dniu meczu może wiązać się z narażeniem na policyjne prowokacje”.
 
    Zorganizowaną absencję na meczach motywują więc również obawą o własne bezpieczeństwo i wolność, która w ich mniemaniu może być zagrożona przez działającą na polityczne zlecenie policję. Opisane wyżej przypadki utrudniania życia, nękania (nie są rzadkością policyjne wizyty w miejscach pracy najbardziej zaangażowanych kibiców) czy nawet stosowania działań zupełnie bezprawnych wobec środowisk kibicowskich, sugerują, że te obawy nie są całkowicie bezpodstawne.
 
    Zanosi się więc na kolejną długą wojnę na wyniszczenie, pomiędzy Żyletą i zarządem klubu. Sytuacja w wielu aspektach jest inna niż poprzednio. Tym razem to władza państwowa, najprawdopodobniej w akcie zemsty za aktywność polityczną kibiców, pod mniej lub bardziej wyszukanymi pretekstami, sprowokowała otwarty konflikt, ale klub, pozostawiając inicjatywę urzędnikom i policji, również pragnie wykorzystać okazję do pozbycia się uciążliwych bywalców stadionu przy Łazienkowskiej, z którymi nigdy nie było mu po drodze.
 
    Niestety, nawet najbardziej przychylny kibicom komentarz nie może pominąć rekordowych kar, jakie płacą za zachowania swoich fanów władze Legii (łączna suma kar w tym sezonie zbliża się do miliona złotych, a mamy dopiero październik) i to w sytuacji kiedy konieczne stają się maksymalne oszczędności. Inną kwestią jest to, że jeżeli spojrzeć na wybryki kibiców, za które była karana Legia, w szerszym kontekście ewolucji kibicowania w Polsce po roku 1989,to nie są one szczególnie drastyczne (głównie chodzi o odpalanie pirotechniki) i w porównaniu z tym, co działo się na stadionach w latach 90. i na samym początku XXI wieku, wydają się dziecinnymi igraszkami. Statystyki dotyczące bezpieczeństwa wyraźnie wskazują na znaczny spadek chuligańskich incydentów na meczach piłkarskich. W dużej mierze, jak się wydaje, nieproporcjonalnie wysokie kary są więc raczej ceną za swoiście pojmowaną i manifestowaną przez kibiców niezależność i autonomię, a także niepoprawność polityczną, niż konsekwencjami stricte chuligańskich wybryków. W grę wchodzi również niestety notoryczne działanie w warunkach recydywy.

    Kibice także przystępują do kolejnej odsłony konfliktu z nieco inną mentalnością i przygotowaniem, niż za pierwszym razem. Wtedy był niepokój przed niewiadomym, poczucie frustracji i bezsilności w starciu z potężną korporacyjną machiną i wpływami politycznymi zawiadujących nią osób. Jednak podczas protestu, co podkreślali nawet nieprzychylni kibicom publicyści, fanatycy Legii zwarli swoje szeregi, a osobnicy niepewni zostali automatycznie wypchnięci poza nawias wspólnoty, która stała się właściwie jednym organizmem społecznym, rządzonym autokratycznie przez liderów środowiska i przez to skuteczniejszym w swoich działaniach i posunięciach. Jak się na dłuższą metę okazało, taktyka determinacji i godnego podziwu uporu okazała się skuteczna, o czym świadczyło porozumienie, którego treść czyniła zadość właściwie wszystkim postulatom kibiców (od powrotu do starego herbu Legii do zasad organizacji dopingu i opraw na Łazienkowskiej).

 
    Konsolidacja i siła Żylety była widoczna praktycznie przy okazji każdego meczu na nowym stadionie, nawet w wymiarze czysto wizualnym – kilka tysięcy ubranych w jednolite, białe koszulki kibiców zdecydowanie dominowało na stadionie, nadając niejednokrotnie ton przebiegowi piłkarskiego „spektaklu”, swoją jednością dodatkowo potęgując atomizację kibiców na pozostałych trybunach i wrażenie ich rozproszenia i bierności. Teraz zaprawienie w „boju” podczas starego konfliktu i radykalizacja kibicowskich nastrojów, połączone ze zwykłą młodym ludziom kreatywnością i fantazją, na pewno uczyni z nich niewygodnego przeciwnika dla idącego na współpracę z władzą zarządu klubu.
 
    Po zakończeniu poprzedniego konfliktu podpisaniem porozumienia, w środowisku kibiców Legii pozostał jednak powszechny niedosyt, że „dżihad” nie został dokończony, a wróg usunięty na zawsze ze stadionu, będącego dla wielu drugim domem. W nastawionym na pragmatyzm społeczeństwie może się to wydawać nawet szokujące, ale wielu kibiców traktowało to jako stłumioną z uwagi na wyższą konieczność ujmę na honorze, spowodowaną niedotrzymaniem uroczyście danego i wielokrotnie przypominanego słowa walki z okupantem, aż do ostatecznego zwycięstwa i pozbycia się go z klubu, jaki znali i kochali. Nadarza się więc znowu okazja aby ową plamę na honorze zmazać i walczyć o klub działający maksymalnie zgodnie z zasadami, którymi w życiu kierują się kibice. Niemożliwe nie istnieje, a historia pokazuje, że rzeczywiście zdarza się, że siła miłości pokonuje siłę pieniądza.
 
    Nie zamierzam kończyć tego artykułu banalnymi mądrościami w rodzaju tych, że konflikt najbardziej szkodzi piłkarzom i nikt na nim nie zyska, a wszyscy stracą, chociaż jak każde banały, w ostatecznym rozrachunku prawdopodobnie te również okażą się prawdziwe. Zachęcam jedynie zainteresowanych do zgłębienia tego sporu, który w wymiarze lokalnym, jak w soczewce, chociaż niekoniecznie w oczywisty sposób, skupia konflikty, absurdy i niebezpieczeństwa współczesnego nowoczesnego społeczeństwa i czasów, w których przyszło nam żyć, a także do ewentualnego opowiedzenia się po jednej ze stron barykady albo zdystansowania się od opisanych tu rzeczy, bez nie popartych żadnym myśleniem, a będących jedynie odreagowaniem osobistych frustracji, stadnych okrzyków oburzenia, agresji i miotania gróźb, któremu ton nadają dyżurne autorytety, skompromitowani i stronniczy, a uchodzący za „niezależnych” dziennikarze i specjaliści od wizerunku medialnego.
 
Słuchajmy ludzi, a nie przekaźników, patrzmy w oczy, a nie w odbiorniki.
 
Jarosław Wolski
 
rebelya.pl
 

 

 

0

frasobliwy

38 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758