„Zrównoważony odwrót“ w wersji na cztery kopyta
17/03/2011
581 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Wczoraj na forum końskim, na które czasem zaglądam (co różni go od mojego ulubionego końskiego forum, na które zaglądam codziennie…), przejrzałem temat o Aleksandrze Newzorowie. To KGB-ista z Petersburga, więc jak najbardziej z „właściwej“ ekipy putinowskiej. Jak można sobie na stronie tego pana zobaczyć, przy okazji robi różne cyrkowe sztuczki z końmi. Ani fakt, że pan Newzorow jest KGB-istą, ani też fakt, że ja na przykład – takich cyrkowych sztuczek z końmi robić nie potrafię – bynajmniej go oczywiście nie dyskwalifikuje jako twórcy nowej „filozofii postępowania z koniem“ – bo jedno z drugim i trzecim nie ma przecież nic wspólnego. Być może zatem źle zacząłem. Dla koniarzy sprawa jest oczywista, bo każdy to wie, ale akurat tutaj zaglądają też […]
Wczoraj na forum końskim, na które czasem zaglądam (co różni go od mojego ulubionego końskiego forum, na które zaglądam codziennie…), przejrzałem temat o Aleksandrze Newzorowie. To KGB-ista z Petersburga, więc jak najbardziej z „właściwej“ ekipy putinowskiej. Jak można sobie na stronie tego pana zobaczyć, przy okazji robi różne cyrkowe sztuczki z końmi.
Ani fakt, że pan Newzorow jest KGB-istą, ani też fakt, że ja na przykład – takich cyrkowych sztuczek z końmi robić nie potrafię – bynajmniej go oczywiście nie dyskwalifikuje jako twórcy nowej „filozofii postępowania z koniem“ – bo jedno z drugim i trzecim nie ma przecież nic wspólnego.
Być może zatem źle zacząłem. Dla koniarzy sprawa jest oczywista, bo każdy to wie, ale akurat tutaj zaglądają też nie-koniarze. Powinienem zatem na początku wyjaśnić, co to jest „jeździectwo naturalne“. Aczkolwiek, jak się okazuje, w przypadku pana Newzorowa – można pójść dalej, bo jego metoda już z jeździectwem w ogóle – jak sam twierdzi – nie ma nic wspólnego. A jak, pociągnięta za język, przyznała jego polska wyznawczyni na forum: tak naprawdę, chodzi o to, aby koni w ogóle nie hodować. Czyli – żeby koni w ogóle nie było.
Pojęcia nie mam, po co w takim razie robić z końmi jakieś cyrkowe sztuczki, ale widać taka wiedza jest dla profana niedostępna i musiałbym opłacić i zaliczyć przynajmniej kurs podstawowy metody pana Newzorowa, żeby się tego dowiedzieć. Na co chwilowo nie mam ani czasu ani pieniędzy. Ani ochoty prawdę powiedziawszy.
Ogólnie rzecz biorąc „jeździectwo naturalne“ to szeroki, pluralistyczny ruch, który tworzą zarówno mniej lub bardziej prawdziwi „zaklinacze koni“, potrafiący nauczyć czterokopytne najprzedziwniejszych rzeczy, jak i sprawni biznesmeni, potrafiący dobrze sprzedać różne mniej lub bardziej wartościowe pomysły.
Jak to zwykle bywa, środowisko jest głęboko podzielone w swoim stosunku do „jeździectwa naturalnego“. Na jednym biegunie sytuują się oczywiście wyznawcy różnych szkół „natural horsemanship“ (ruch jest międzynarodowy, więc używa głównie angielskiego). Na przeciwnym biegunie: tzw. „klasycy“, dla których jest to wszystko tylko marketing, zgrywa i dojenie naiwnych z kasy.
W środku jest pustawo, bo niewielu potrafi zachować wobec zjawiska obojętność. Ponieważ nie lubię tłoku jak pan Zagłoba, ja właśnie sytuuję się w owym pustawym środku, ani „jeździectwa naturalnego“ nie potępiając, ani też nie będąc wyznawcą (bo to czasami rzeczywiście wszelkie cechy sekty przyjmuje) żadnej z jego szkół. Co zresztą w prosty sposób wynika z faktu, że d..a ze mnie nie jeździec, zawodnikiem nigdy nie byłem i już nie będę, bo jestem na to za stary i wszystko co potrafię, to wozić własne cztery litery w kulbace (rzadziej i mniej chętnie – w siodle), nie badając przy tym stopnia ubicia gruntu zbyt często.
Cokolwiek by nie mówić: „jeździectwo naturalne“ rzeczywiście działa! Gdyby nie kilka prostych sztuczek, których mnie ongiś nauczył mój przyjaciel, Sebastian Karaśkiewicz, gdyśmy jeszcze stali pensjonatem w Rudej pod Skierniewicami – prawdopodobnie już bym nie żył. Albowiem skomplikowana i pełna zastałych kompleksów psychika Wielkiego Strasznego Zwierza po prostu wymaga
przegonienia jej raz na jakiś czas po round-penie i pobawienia się w niezobowiązujące i nie usystematyzowane połączenie metod Monty Robertsa i Pata Parellego (nie polecam nikomu innemu, nie udzielam porad ani lekcji, nie komentuję co ktokolwiek robi innego…). Na skomplikowaną i pełną zastałych kompleksów psychikę Wielkiego Strasznego Zwierza działa to jak zbawienny balsam, a i mnie dodaje pewności siebie, dzięki czemu nie nawiewam gdzie pieprz rośnie gdy rzuci się na mnie z zębami czy zamierzy do kopa. Co by się łatwo mogło bardzo źle i dla mnie i dla niej skończyć.
Oczywiście, jak Państwa P.T. Czytelników znam, zaraz się pojawi opinia, że to nic nowego, bo przecież nasi przodkowie Sarmaci, którzy się „w siodle rodzili“, nie takie sztuczki umieli pokazać!
Otóż niekoniecznie. A już metody, jakimi się 100, 200 czy 400 lat temu posługiwano – można je sobie doskonale wyobrazić, grube żelaza ówczesnych munsztuków, gęsto różnymi kolcami utkanych, dobrze zniosły próbę czasu i stąd wiele z nich poczesne miejsce zajmuje w muzealnych gablotach na całym świecie – byłyby dzisiaj w najlepszym razie… kontrowersyjne?
Tak więc, co by nie mówić, „jeździectwo naturalne“ rzeczywiście działa, istotnie można sobie w ten sposób znacznie ułatwić pracę z koniem i uczynić życie zarówno konia, jak i własne lżejszym i przyjemniejszym, a przy tym – jest to coś nowego, czego wcześniej nie znano. W każdym razie – nie w chrześcijańskiej Europie, bo może
Turcy czy Tatarzy w dawnych czasach bliżej tych metod byli. Co podróżnicy, których relacje już tu Państwu cytowałem, potwierdzają.
Co nie znaczy, że byłbym gotów wydawać na kursy którejkolwiek z metod „naturalnych“ pieniądze – nawet, gdybym je miał.
A już pan Newzorow i jego postulat zakazu uprawiania jeździectwa w jakiejkolwiek bądź formie – po prostu zagotował mi krew w żyłach!
Cóż to innego jest, jak nie właśnie owa „
religia przyrody“, każdą formę ludzkiego działania biorąca za zło wcielone? Jak nie ów „
zrównoważony odwrót“, o którym niedawno pisałem na Agepo? Ludzie – popełnijcie zbiorowe samobójstwo, bo panu Newzorowowi estetycznie i moralnie się nie podoba, że jeździcie na koniach, zamiast uczyć ich cyrkowych sztuczek!
Trochę mi w tym momencie ręce opadły. Nie bardzo mam czas, żeby temat dłużej rozwijać, a w pracy o czym innym muszę myśleć. Ale to już po prostu jakimś szatańskim swądem czuć. Jakieś smarkule od ziemi nie odrosłe roszczą sobie prawo decydować o moim i moich zwierząt życiu i śmierci i nawet im ręka nie drgnie, gdy takie zberezieństwa wypisują. Co więcej: demonstrują na prawo i lewo spiżowe przekonanie o swojej moralnej wyższości nad całą resztą świata, przy którym wiara krzyżowców w pyle i spiekocie maszerujących na Jerozolimę bladą się wydaje i letnią. Co to k…a jest, jak nie jakieś demoniczne opętanie..? Wiecie Państwo doskonale, że mam pewne fundamentalne wątpliwości co do
działania transcendentalnego Dobra na tym świecie – ale czytając takie wypowiedzi i dowiadując się o takich poglądach, coraz mniej mam wątpliwości, że transcendentalne Zło rzeczywiście istnieje i działa na każdym kroku. Bo po ludzku, racjonalnie, wyjaśnić tego nie potrafię… Chyba, że ktoś z Państwa ma lepszy pomysł..?