Chciałem w tym roku lecieć do Meksyku. Nie muszę – Meksyk przyleciał do mnie.
A konkretnie Meksykanie. Bo chyba nadciągnęli masowo nad Wisłę – tylko oni, bowiem, potrafią urządzać nad grobami bliskich fiestę: tańczyć, biesiadować, śpiewać „Sto lat” i prowadzić rodzinne spory. W ramach jednej partii: instytucjonalno-rewolucyjnej.
Nikt już chyba nie ma wątpliwości, że PO i PiS wykorzystują śmierć 96 osób do prowadzenie swojej polityki i zyskiwania sympatii społecznej. W ostatnim tygodniu zaczął Jarosław Kaczyński – pierwszy dzień Świąt wykorzystał do powiedzenia, w wywiadzie dla Jacka Nizinkiewicza, kilku obrzydliwości o Dornie, Krasowskim, Kowalu i „mojej skromnej osobie” (mam nadzieję, że Czytelnicy docenią podwójną ironię tego ostatniego sformułowania). W drugim dniu Świąt Zmartwychwstania Chrystusa zadeklarował, w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim, że jednak będzie startował w wyborach prezydenckich, bo tłumy ludzi przekonały go do tego. Lider PiS skorzystał z okresu najważniejszego katolickiego święta do opluwania ludzi, kłamania i uprawiania polityki.
Dzień po Świętach wypadł, szczęśliwie dla Kaczyńskiego, 10 kwietnia. Więc była okazja do kolejnego grzania politycznego. Im bliżej było końca tego dnia, tym bardziej używano retoryki politycznej i wykorzystywano rocznicę tragedii do walki partyjnej. Kaczyński grzmiał, atakował rząd, oskarżał poszczególne osoby za śmierć swojego brata, dziękował ludziom swojego obozu za trwanie w tej walce. I dostawał za to gromkie „Sto lat”. Mógł też sobie pooglądać szubienice przygotowane dla Tuska, a dziennikarze mieli okazję usłyszeć, że są „czerwonymi kurwami”. Taka była atmosfera w dniu drugiej rocznicy katastrofy. Nawet dotychczasowi zwolennicy PiS i admiratorzy Kaczyńskiego uznali to za przegięcie. Lepiej późno, niż jeszcze później, lub nigdy….
Ale premier nie odpuścił i przedwczoraj przywalił z grubej rury, czym zyskał poklask swoich ludzi. Uff, mogli odetchnąć, załapaliśmy się na fiestę. Co prawda, w ostatniej prawie chwili, ale jednak jesteśmy na nekroimprezie. Lider PO z wdziękiem i premedytacją wszedł z retorykę PiS i zaatakował Kaczyńskiego i cały jego obóz. Dzięki temu wszyscy inni pozostali w osłupieniu, bo takich słów już dawno w Polsce nie słyszano. Tusk okazał się graczem obdarzonym nie mniejszym refleksem, niż szef PiS. I nie mniejszą bezczelnością oraz zdolnością do tańczenia na grobach. Spleceni w tym makabrycznym tańcu całkowicie zaabsorbowali uwagę mediów, a tym samym – wyborców. W tym danse macabre mogli uczestniczyć tylko oni, dla innych zabrakło miejsca (Palikot) lub nie chcieli w tym uczestniczyć (na przykład PJN).
Kiedyś sformułowałem tezę, że w polityce gdzie dwóch się bije, tam obaj korzystają. Dzisiaj sytuacja PO i PiS jest tak dramatyczna, że wystarczy im teza, że gdzie dwóch się bije, tam obaj nie tracą. Bo faktycznie – Kaczyńskiemu i Tuskowi nie chodzi o to, żeby przy pomocy fiesty smoleńskiej zyskiwać wyborców. Jest jeszcze gorzej – oni ową nekropolitykę uprawiają już tylko po to, żeby ich nie tracić. PO chce mieć te swoje 35%, a PiS około 25%. To ich absolutnie satysfakcjonuje. Obie te partie tworzą wspólnie jedną formację – Partię Rewolucyjno – Instytucjonalną, gdzie PiS odgrywa rolę fermentacyjną, a PO stabilizacyjną. Ale razem tworzą w istocie jedno ciało, którego zadaniem jest niedopuszczenie do wzrostu popularności innych ugrupowań. Użyją do tego wszelkich środków. Taniec na grobach jest jednym z nich. W końcu to cześć ich tradycji. Tradycji Meksykan.