Ze mną był mój trzyletni synek. Ciężko mi było biec z dzieckiem na ręku, na własnych nóżkach nie mogło jednak nadążyć za mną. Chciałam go zostawić. Zaczął płakać i prosić mnie, bym go nie zostawiała, powiedział: Mamo, rzuć lepiej chustkę, to ci będzie lżej mnie dźwigać. (…)
Zebrała się grupa 20 ludzi. Postanowiliśmy iść w głąb lasu, tak daleko aż spotkamy partyzantkę. Wśród tej grupy ludzi ja byłam z trzyletnim dzieckiem, a inna kobieta z 8-miesięcznym. Tamtej kobiecie postawili warunek, albo ona, albo dziecko, bo dziecko krzykiem może zdradzić wszystkich. (…) Wtedy brat tej matki (…) brzytewką przeciął dziecku żyły w rączce. (…) – z relacji wspólnej rodzin Mełamed i Zylberberg, tuczyńskich Żydów, Wołyń, 1942.
Dwukrotnie zamierzałem popełnić samobójstwo ze strachu przed schwytaniem i męczarniami, jakich spodziewałem się od ukraińskich bandytów. Brałem mego synka Edzia i szliśmy nad rzeczkę (…) Zamierzałem razem z synkiem się utopić, aby skrócić czas poniewierki i straszliwego lęku. I kiedy brałem synka za rączkę, ten wtedy mówił z płaczem do mnie: tatusiu! Wracajmy do naszej kryjówki. Nie miałem odwagi skoczyć do wody. – z relacji Mieczysława Słojewskiego, ukrywającego się w lasach w okolicach Stepania, Wołyń, lipiec-sierpień 1943.
Poszliśmy do hubińskiego lasu, ale tam byliśmy tylko dzień, bo to było daleko od wiosek, więc nie było co jeść. Przeszliśmy do lasu czesnowieckiego, (…) nocą mężczyźni szli do wioski na ogrody po ogórki i ziemniaki. Kobiety gotowały jedzenie we wiadrach na następny dzień. Było też w tej grupie siedmioro Żydów (…) nazbierało się nas około 40 osób. Wieczorem przychodziliśmy bliżej wsi Czesnówka, rozpalaliśmy ogień, jedni szli po wodę, drudzy do wsi za zdobyczą. Na dzień zaszywaliśmy się w zarośla i tak trwało [to] 6 tygodni. Jednej nocy poszli mężczyźni (…) na pole po ziemniaki i ten głuchy [jeden z ukrywających się] z nimi po łyko na łapcie (…) Ten głuchy poszedł tam na podwórze Suszyńskiego (…) Na tym podwórzu akurat byli banderowcy (…). Tego głuchego zastrzelili, a ci inni pouciekali (…).
Kiedy przyszli nasi [mężczyźni], postanowiono przejść do poprzedniego, hubińskiego lasu, gdyż było wiadomo, że tu będzie obława.(…) W tym hubińskim lesie przesiedzieliśmy jeszcze 4 dni, już tylko o leśnych jabłkach i z resztek kartofli ugotowaliśmy zupę. Poszli mężczyźni do jednego znajomego Ukraińca, żeby się dowiedzieć, którędy bezpiecznie przejść do Włodzimierza. (…) Powiedział, że trzeba iść torem kolejowym (…) i dał jeszcze bochenek chleba, podzieliliśmy ten chleb na pół kromki i po południu odmówiliśmy litanię i „Pod Twoją obronę…”, [i] ruszyliśmy do miasta. Żydzi zostali. (…) – z relacji Haliny Jabłońskiej, pow. Włodzimierz Woł., Wołyń, sierpień-wrzesień 1943.
_____________________
Niektórzy nazywają czasem tragedię Kresów południowo-wschodnich „polskim holokaustem". Kresowiacy słyszeli tam nieraz: „skończymy z Żydami, zaczniemy z Polakami". I choć indywidualne historie mogą brzmieć podobnie, używanie słowa „holokaust" w stosunku do Polaków jest co najmniej błędem. Zagłada Żydów była totalna; mogli się jedynie ukrywać. Ich próby obronne były skazane na porażkę (vide powstanie w gettcie warszawskim). Znacznie większe szanse miały polskie samoobrony, gdyż walczyły tylko z jednym, słabszym wrogiem – ukraińskim. Polacy na Wołyniu i Wsch. Galicji mogli chronić się do miast, gdzie obecność Niemców uprawdopodobniała przeżycie. Dla Żydów oznaczałoby to zagładę: ruszyliśmy do miasta. Żydzi zostali…
Źródła:
Romuald Niedzielko, „Kresowa księga sprawiedliwych 1939-1945. O Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA", Warszawa 2007.
Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945", Warszawa 2000.
Tekst pochodzi z bloga Mohorta