Odnotowany został polski sukces w regulacjach rynku usług w UE, wprawdzie jest to tylko część drogi jaką muszą polskie propozycje przebyć, ale zawsze jest nadzieja na realizację.
Jeżeli jednak przyjrzymy się bliżej praktycznej realizacji „czterech zasad” wspólnego rynku unijnego to możne je śmiało zakwestionować, a nawet zakwestionować istnienie czegoś takiego jak wspólny rynek w UE.
Z definicji pojęcia wspólnego rynku wypływa całkowita wolność wymiany dóbr i osób na całym obszarze tego rynku, a odstępstwa mogą dotyczyć zupełnie wyjątkowych wypadków nie wpływając na jego kształt.
Możemy z całą pewnością stwierdzić, że coś takiego w UE nie istnieje, istnieje natomiast biurokratycznie zorganizowany bałagan tworzonych lawinowo drobiazgowych przepisów.
Niektórym się wydaje, że jest to niekontrolowana twórczość rozdętej do absurdalnych rozmiarów biurokracji unijnej.
Odnoszę jednak wrażenie, że „w tym szaleństwie jest metoda”, cała ta biurokracja i jej wybryki służą jedynie za zasłonę dymną, za którą kryje się dyktat działań w określonym interesie.
Sukces wspólnoty węgla i stali polegał na tym, że jej twórcy potraktowali równorzędnie interesy członków wspólnoty i że obok celów ściśle gospodarczych miała ona na względzie cel nadrzędny w postaci obrony przed zagrożeniem bolszewickim.
UE ani nie traktuje swych członków równorzędnie, ani nie ma żadnego wyższego celu działania, Jej zadaniem jest trwanie i podtrzymywanie wysokiego standardu życia w kilku wybranych krajach. Reszta jest traktowana jako element usługowy z zastrzeżeniem określonej gradacji.
Jaskrawym tego dowodem jest stosunek do krajów włączonych do UE w XXI wieku, ale też i przed nimi stosowane były różne szykany, jak chociażby w stosunku do Hiszpanii, której przed wejściem do EWG w 1986 roku kazano wyciąć 800 tys. oliwek ażeby nie robić konkurencji w stosunku do Francji i Włoch.
Jest to szczególny dowód na szkodliwe działanie już wtedy rosnącej biurokracji i chronienia fałszywie pojętych interesów „wybranych”.
Oliwa z oliwek jest bowiem najlepszym tłuszczem i jej spożycie powinno być specjalnie promowane, a zakładanie ogrodów oliwnych wymagających wielu lat jest jedną z niewielu dziedzin godnych dotowania.
Zamiast oliwek rozszerzono uprawy winorośli przeznaczonych na produkcję wina, którego w UE produkuje się nad miarę, ale takie są skutki unijnej gospodarki rolnej.
Kraje z dawnej strefy sowieckiej zostały poddane szczególnie ostrym restrykcjom.
Polsce nakazano aprecjację złotówki, ażeby pozbawić ją konkurencyjności eksportowej i zamienić w kraj importowy, zastosowano system wyśrubowanych kosztów kredytu i dodatkowych obciążeń. W celu utrudnienia eksportu, a ułatwienia finansowych afer, zastosowano sztywny kurs walut wymienialnych obowiązujący od jesieni 1989 roku do kwietnia 1991 roku / 9500 zł/usd/, co przy rosnących inflacyjnie cenach zahamowało eksport i przyczyniło się do upadku wielu przedsiębiorstw.
Ten upadek z kolei był potrzebny dla umożliwienia ich nabywania za symboliczną cenę.
W efekcie tej polityki w Polsce zlikwidowano przemysł okrętowy, samochodowy, produkcji traktorów, maszyn budowlanych i transportowych, znaczną część przemysłu chemicznego, zredukowano górnictwo węglowe i hutnictwo.
Oczywiście, że znaczną część odpowiedzialności za ten stan ponosi skorumpowana klika stanowiąca pozostałość po reżimie komunistycznym, ale głównymi sprawcami byli autorzy planu redukcji państwa polskiego posługujący się rękami posłusznych sobie wykonawców w Polsce.
Ten proces objął także i inne kraje dawnego sowieckiego obozu, ale już nie w takim natężeniu jak w stosunku do Polski z racji jej wielkości i geopolitycznego położenia.
Wyłączone z tego procesu zostały NRD przez włączenie do RFN i zapewnieniu specjalnych przywilejów oraz Czechosłowacja, której w odróżnieniu od Polski pozwolono na utrzymanie proeksportowego kursu korony i włączono jej przemysł do niemieckiego układu gospodarczego.
Polskę bardzo boleśnie dotknęła też dyskryminacje gospodarki rolnej począwszy od limitu produkcji mleka przyjętego przez rząd SLD – PSL, który tak naprawdę powinien nazywać się rządem PZPR i ZSL – na poziomie 8,5 mld litrów mleka rocznie, czyli mniej więcej połowę faktycznej polskiej produkcji i drastycznie niższych dopłat unijnych w zestawieniu z krajami „starej UE”.
Ten system oczywistej dyskryminacji kontynuowany jest po dzień dzisiejszy mimo wyrównania poziomu cen środków produkcji rolnej.
Szczytne tytuły nadawane przedsięwzięciu zwanym „unią europejską” okazały się fałszywymi sloganami, przejęcie spadku po sowieckim imperium odbyło się bez jakiegokolwiek planu ustalającego rolę jakie nowoprzyjęte kraje miałyby odegrać w UE, a tego co zrealizowano w rzeczywistości nie można było ujawnić.
Ażeby ukryć prawdziwe zamierzenia wytworzono cały drobiazgowy i skomplikowany system bata i marchewki, czyli stosowania ograniczeń i kar za brak posłuszeństwa oraz dotacji wymuszających określone postępowanie.
Sam system stosowania dotacji w gospodarce jest wysoce szkodliwy, gdyż skierowuje ludzką energię i przemyślność nie w kierunku optymalizacji produkcji, ale maksymalnego wykorzystania dotacji, częstokroć wbrew pożytkowi.
Namnożyło się aferzystów polujących na nie z oczywistą szkodą dla gospodarki.
Ten fakt, że administracja unijna tak postępuje nie dziwi mnie gdyż są to głównie wynajęci osobnicy o bardzo niskich kwalifikacjach zawodowych i jeszcze niższych –moralnych, natomiast dziwi mnie uległość temu systemowi ze strony przedstawicieli krajów szczególnie dyskryminowanych z Polską na czele.
Jeżeli spotykamy się z objawami sprzeciwu to dotyczy on wyodrębnionych przypadków, a nie całego systemu.
A przecież istniejący stan gospodarki unijnej domaga się radykalnych zmian.
W pierwszej kolejności wymaga określenie roli i pozycji gospodarki rolnej w UE.
Szkodliwa, kosztowna i nieopłacalna intensyfikacja produkcji roślinnej i hodowli w krajach przemysłowych powinna ulec znacznej redukcji. Nadmierna chemizacja i nasycenie hodowlą powodują nieodwracalne skutki zatrucia gleby i wody.
Przykładem może służyć fakt, że ilość bydła hodowanego w Niemczech przekracza przeszło dwukrotnie w przeliczeniu na powierzchnię rolną stan istniejący w Polsce, nie mówiąc już o Beneluksie gdzie jest to pięć, a nawet sześć razy więcej. Podobnie ma się sprawa ze zużyciem środków chemicznych.
Redukcja produkcji rolnej w krajach przemysłowych nie grozi ujemnymi skutkami, gdyż stanowi ona nie więcej niż 1 – 2 % ogólnego produktu tych krajów.
Podobnie przedstawia się sprawa nadmiernej koncentracji przemysłu, zamiast ściągać ludzi do pracy rujnując ich życie rodzinne i związki społeczne w nadmiernie zagęszczone rejony centrum przemysłowego Europy, znacznie taniej, pożyteczniej, a nade wszystko zdrowiej jest przenosić zakłady produkcyjne w niedostatecznie wykorzystane pod tym względem obszary posiadające warunki przestrzenne, zasoby ludzkie, a także częstokroć i zasoby surowcowe.
Nikt dotąd na poziomie ogólnounijnym nie pomyślał na temat celowości, a nawet konieczności dokonania deglomeracji jej gospodarki i rozgęszczenia przeludnionych skupisk mieszkalnych.
Tylko tak pomyślany wspólny rynek wykorzystujący wszelkie posiadane zasoby ma szanse na zajęcie czołowego miejsca w światowej gospodarce.
Warunkiem jego powodzenia jest skuteczna ochrona przed niszczącymi działaniami.
Ci, którzy faktycznie kierują UE z całą świadomością pozbawiają go ochrony, co najbardziej dotkliwie odczuwalne jest w ruchu personalnym w którym niedostatki kontroli umożliwiają prawdziwą inwazję akcji terrorystycznych.
Trwa to już tyle lat, że należy widzieć w tym braku ochrony działanie celowe.
Podobnie przedstawia się sytuacja w obrocie towarowym, UE jest zalewana „chińszczyzną” w rezultacie, czego znikły niektóre dziedziny wytwórczości. Polskę dotknęło szczególnie wyeliminowanie na rzecz importu przemysłu tekstylnego.
Łódź, Białystok i inne mniejsze przestały istnieć jako ośrodki tego przemysłu.
I w tym przypadku należy dopatrywać się celowego działania prowadzonego zarówno przez potężne lobby importowe zarabiające krocie na olbrzymich marżach importowych z dalekiego wschodu, jak i przez ośrodki zmierzające do osłabienia Europy.
Z kolei wejście na ścieżkę niekontrolowanego handlu z Ameryką spowoduje śmiertelne zagrożenie dla europejskiej produkcji rolnej.
Takich przykładów można mnożyć począwszy od indyjskiej stali, aż po chińskie gadżety elektroniczne,
Administracja unijna nie chce czy nie może bronić się przed oczywistymi zagrożeniami dla jej rynku, a przecież ten rynek dopiero się tworzy i wymaga ochrony choćby dla okrzepnięcia.
Są to sprawy, które powinny być przedmiotem zbiorowych wystąpień wszystkich poszkodowanych, a jest ich w Europie znacznie więcej aniżeli „czwórka wyszehradzka”, która na całe szczęście jakoś się ożywiła.
Szkoda czasu na przekomarzania się z Macronem, trzeba sprawy postawić pryncypialnie: – żądać bezwzględnej solidarności w obronie globalnych interesów europejskich do których w pierwszej kolejności należy ochrona wspólnego rynku reprezentującego przede wszystkim własną, europejską wytwórczość.
Rozszerzanie wymiany na skalę światową może być dokonywane wyłącznie na zasadach równorzędności i respektowania własnych interesów.