Dziś pozwolę sobie zacytować artykuł pani Anny Wójcik-Brzezińskiej z przed ponad roku, o którym wspominałem w poprzednim wpisie. Przyznam, że tkwiłem w przekonaniu, że więcej czasu już upłynęło od jego powstania 🙂 Na czerwono zakreśliłem najważniejsze przekłamania i niezręczności popełnione przez autorkę, które przy odrobinie złej woli mogą być bezpodstawnie wykorzystywane na niekorzyść prawdy obiektywnej. Tekst dopisany czcionką czerwonego koloru to moje przypisy.
Najważniejszym jednak przekłamaniem w tym artykule jak i w całej sprawie jest położenie akcentu na używanie tak zwanych „brzydkich słówek”. Czepianie się słówek, wartościowanie, dzielenie ich na ładne i brzydkie to znana technika manipulacyjna, która skutecznie oddala ludzi od istoty problemu i popycha w kierunku zaklęć nieomal magicznych, czarów i w końcu płonących stosów. Zrozumiałe jest, że takimi przekłamaniami są zainteresowani pracownicy MOPR. Zdumienie budzi, że konwencja taka została przyjęta przez sąd, jak również przez zawodowego dziennikarza. Zgodnie z polskim prawem organa wymiaru sprawiedliwości winny opierać swoje postępowanie i oceny na podstawach naukowych. Z punktu widzenia współczesnej wiedzy nie da się obronić sensowności penalizowania jakichkolwiek słów. Można tylko ustalić czy te nośniki informacji zostały w danej sytuacji prawidłowo użyte, czyli czy poprawnie obrazują rzeczywistość (prawda), czy też są z nią niezgodne (fałsz).
DO SĄDU ZA „GÓWNIARZA”
12.06.2014 – Skierniewice – Prawo i bezprawie
Czy do rozstrzygnięcia sprawy potrzebna będzie opinia językoznawcy i czy „gówniarz” pod adresem pracownika socjalnego wystarczy, by usłyszeć wyrok skazujący? Lech G utrzymuje, że został sprowokowany nieprofesjonalnym, obcesowym zachowaniem (w takim sformułowaniu jest sugestia że coś się jednak wydarzyło gdyż autorka sugeruje iż oskarżony tłumaczy się „że został sprowokowany”) ludzi, których mógł uznać za przebierańców. Urzędnicy wzruszają ramionami, przywołują krótkie komunikaty, jakie miał posłać im zainteresowany. Słowo gówniarz jest najlżejszym z gatunku.
Najkrócej historia, która obywatela zaprowadziła przed sąd miała miejsce jesienią minionego roku. Po sygnale ze strony osoby odwiedzającej rodziców, pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy(to jest sprytnie zakamuflowane kłamstwo, które ma przekonać czytelnika, że istnieje osoba rzekomo nas odwiedzająca, naoczny świadek, która zawiadomiła MOPR. Sąd rodzinny ustalił, że taka osoba nigdy nie istniała!) Rodzinie postanowili sprawdzić, czy w domu mężczyzny nie dochodzi do sytuacji przemocowych. (w krajach cywilizowanych takie „sprawdzanie” jest uregulowane szczegółowymi procedurami. W Polsce również, tyle że tych procedur funkcjonariusze skierniewickiego MOPR nie znają. o czym pani redaktor nie raczyła napisać) Zwłaszcza, że – jak wynikało z relacji kobiety – sąsiedzi pana Lecha mieli słyszeć płacz dobywający się z jego mieszkania. Krócej, służby pomocy społecznej powzięły wiedzę o zagrożeniu zdrowia i życia niespełna rocznego dziecka. (ta wersja wydarzeń (nr.2) już jest nieaktualna. MOPR 3 razy zmieniał w tej sprawie jedną legendę na inną) Pod wskazany adres udali się dwaj pracownicy MOPR. Mężczyzna wpuścił niezapowiedzianych gości do środka. Rozmowa miała toczyć się w kuchni. Zainteresowany pytał o wszczęte postępowanie, pracownicy pomocy społecznej wyjaśniali, że są tu interwencyjnie, póki co sprawy nie ma (interwencje tego typu są w Polsce legalne tylko z udziałem policji lub prokuratora) Odpowiedź mężczyzny nie zadowoliła, twierdzi, że goście nie przedstawili się, ich kompetencje wzbudziły u niego podejrzenie, że równie dobrze są przebierańcami. Podczas krótkiej wymiany słów gospodarz domu miał nazwać jednego z pracowników pomocy „gówniarzem”, „chamem”, twierdził, ze gdyby był mniej wychowany pewno zrzuciłby gości ze schodów. Później mówił: – Przyszli jak do siebie, rozwalić moją rodzinę. Byłem zbulwersowany.
Następnego dnia udał się do MOPR – u , wysłał też pisma interwencyjne, (autorka celowo nie używa terminu „skarga administracyjna” do złożenia której każdy obywatel ma niezbywalne prawo i gwarancję ochrony prawnej polskiego państwa w razie jakichkolwiek szykan na skutek złożenia takiej skargi) w których bez ogródek opisywał i dokonywał ocen, stwierdził m.in., ze działali bezprawnie, zachowując się przy tym z „gestapowską dumą”. Najwyraźniej tego było za wiele, pracownicy socjalni sprawę skierowali na drogę sądową. Uznali, ze zostali obrażeni, mężczyzna stosował wobec jednego z nich groźby karalne. Mężczyzna odpowiada: – Nie obrażałem, broniłem się (znowu sprytna sugestia wypaczająca sens wypowiedzi) przed atakiem urzędników, dobre imię mojej rodziny zostało narażone na szwank.
Podczas procesu sąd dopytywał o szczegóły zdarzenia: – Co pan rozumie przez słowo bandyta?
– To osoba, która stosuje przemoc, działa poza prawem.
– Czy pracownik pomocy społecznej stosował wobec pana przemoc?
– Na pewno działał poza prawem. Pracownicy pomocy społecznej mają budzić zaufanie, wyjaśniać, odpowiadać na pytania, pouczać itd.
Pracownicy pomocy społecznej tłumaczą: – Otrzymaliśmy sygnał o sytuacji, którą musieliśmy sprawdzić. Chcieliśmy porozmawiać o sytuacji w rodzinie, wtedy żadne postępowanie się nie toczyło. Działaliśmy z ustawy o przemocy w rodzinie, która nakłada obowiązek wejścia w środowisko i w przypadku stwierdzenia nieprawidłowości poinformowania o problemach sądu i prokuratury. Pracownicy pomocy podkreślają: – Mieliśmy obowiązek sprawdzić doniesienie, niezrozumiałym była reakcja mężczyzny. Wymieniają słowa o ciężarze gatunkowym większym aniżeli „gówniarz” czy „cham”, które podczas tej wizyty miały paść z ust gospodarza domu. Przyznali, ze podczas wizyty dziecka nie widzieli, nie słyszeli płaczu. Sąd przesłuchał świadka, skonfliktowaną z LG sąsiadkę. Miała słyszeć, jak ten w niewybrednych słowach wypraszał gości. G utrzymuje, ze kobieta tego dnia była w pracy, rozmowy nie mogła słyszeć. Sąd odrzucił wniosek, by wystąpić do pracodawcy kobiety z zapytaniem, czy tego dnia miała dzień wolny.
anw
Oskarżony: – Sędzia zaproponował mi ugodę, która była nie do przyjęcia. Proponowano mi pół roku więzienia w zamian za przyznanie się do winy, wyrok w zawieszeniu na dwa lata. To wykluczone, bo jestem niewinny. Albo zostanę uniewinniony, albo będę cierpiał.
Brzmi to heroicznie, tyle, że zarzutów jakie panu się stawia nie rozstrzygnie wyłącznie językoznawca, problem w tym, że pańska wersja wydarzeń jest różna od tej przedstawianej przez pracowników MOPR. Pan twierdzi, że jedynym słowem, gdzie były emocje to „cham”, (Bardzo perfidna manipulacja sugerująca wręcz złapanie rozmówcy na kłamstwie. Przecież żaden czytelnik tego tekstu nie uwierzył, że w opisanej sytuacji, bez wzgl na to czyja wersja jest prawdziwa, emocje były tylko w jednym słowie) natomiast druga strona mówi o co najmniej grubiańskich poleceniach wyjścia z pańskiego domu czy groźbach w postaci zrzucenia ze schodów.
– Twierdzą, że użyłem słowa obraźliwe. Tymczasem słowa obraźliwe to słowa, które – w mojej ocenie – przedstawiają kogoś w złym świetle, ponieważ nie mówią o nim prawdy. Używanie takich określeń może zatem obrażać. Natomiast powiedzenie złodziejowi, że jest złodziejem – to oczywiście przykład – nie jest niczym obraźliwym. Krzywienie się i robienie jakiś hipokrytycznych grymasów, że ktoś kogoś nazwał złodziejem, jest nie na miejscu. Złodzieja trzeba nazywać złodziejem. Jeżeli użyłem jakiegoś mocnego słowa, a ja panuję nad słowami wypowiadanymi – nie dotyka mnie jakaś językowa biegunka – jestem pewny, że to słowo jest odpowiednim dla opisu stanu, rzeczy czy osoby. Urzędnicy, którzy uważają się za poszkodowanych zwyczajnie kłamią.
Poczuli się obrażeni słowami, ale również zagrożeni gestami. Miał pan popchnąć jednego z pracowników pomocy społecznej.
– Nie zrobiłem tego, gdyby było inaczej poszedłbym na ugodę, (chyba nie muszę tłumaczyć na czym polega manipulacja w tym sformułowaniu) którą mi się proponuje. Zresztą oni mogą różne rzeczy wymyślać, ogranicza ich wyłącznie fantazja i ocena prawdopodobieństwa zeznań.
Twierdzi pan, że pracownicy MOPR mijają się z prawdą. Nie kazał im pan wyjść z domu komunikatem krótkim, wulgarnym?
– Nie używam takiego słowa. Staram się używać słów, które rozumiem, nie wiem, co znaczy słowo „wyp…”. (autorka tego bełkotu zapewne będzie się bronić że to jest skrót myślowy? Skrót jest dopuszczalny gdy nie zatracamy przy okazji sensu i prawdy) Panu sędziemu przez usta ono nie przeszło. Słowo „gówniarz” użyłem i się nie wypieram, nazwałem tego pana w ten sposób bo zachowywał się w moim domu infantylnie. Zresztą najpierw mówiłem o jego infantylizmie, nie zrozumiał.
Państwo krzyczeli na siebie?
– Tuż przed dzwonkiem do mojego mieszkania udało mi się uśpić moją córeczkę, która wówczas miała niecały rok. Przez całą tę rozmowę moje dziecko spało, a ma zajęczy sen. Ten pan mówi, że wrzeszczałem, tymczasem gdyby coś takiego miało miejsce, dziecko by się obudziło i zaczęło płakać.
Są jacyś świadkowie?
– Wszystko działo się w moim mieszkaniu, to była niezapowiedziana wizyta
Jestem ojcem. Bronię rodziny przed pedofilią instytucjonalną