Kolejny dzionek – kolejna „radosna” wieść – w mieście Warszawie uchylono wyrok sądu pierwszej instancji w sprawie ex-ministra Sławomira Nowaka. Umorzono też wobec niego postępowanie karne. Wynika stąd, iż pan Nowak jest czysty jak łza. Oczywiście szlachetna łza Platformy Obywatelskiej, wylana nad dolą Ojczyzny w potrzebie…
Osierocona przez Donalda Tuska ekipa doktor Ewy musi się bardzo spieszyć. Zaprzysiężenie nowego prezydenta RP już w sierpniu, a nieco później prawdopodobna coraz bardziej klęska koalicji PO/PSL w wyborach parlamentarnych. Swoją drogą podlubelskie wioski przed II turą elekcji prezydenckiej ustrojono jedynie plakatami późniejszego zwycięzcy. Bronisław Komorowski uśmiechał się z materiałów reklamowych sporadycznie i w miejscach absolutnie prywatnych. Jakby PSL, rządzący niepodzielnie interiorem Ziemi Lubelskiej, już teraz pracował na „zdolność koalicyjną” z ugrupowaniem Jarosława Kaczyńskiego, jeśli uda mu się przekroczyć pięcioprocentowy próg wyborczy… Imć Bronisław wysiadł był z zielonego tramwaju (Piłsudski z czerwonego, jakaś różnica jest) i musi teraz „patrzeć w przyszłość” z pozycji pieszego.
Czasu niewiele, neoliberalni zbawcy Polski muszą jeszcze zostawić następcom spory legislacyjny pasztet, w postaci zatwierdzonych w trybie pilnym nowych ustaw i poprawek do już istniejących. Odkręcanie (w trybie równie pilnym, jeśli myśli się serio o funkcjonowaniu „państwa prawa”) zajmie sporo czasu, potrzebnego akurat na rozwiązywanie całkiem innych problemów. Do tego wyroki, podobne temu w sprawie ex-ministra i jego zegarka… Kilku „swoich” czeka na szybkie oczyszczenie z zarzutów, bo po ewentualnych zmianach na najwyższym szczeblu – takie dowcipy już nie przejdą.
Nie powiem, iż którykolwiek z kandydatów na prezydenta miał wyraźną przewagę nad drugim. Myślę o ich „programach”, bo wszak nie o brak takowych chodziło. Obaj coś tam naobiecywali, obaj – dobrze wiedząc, że mówią o gruszkach na wierzbie. Elektorat i tak to kupił, bo kupował zawsze. Taki jest statystyczny mieszkaniec RP – zmęczony, pełen nadziei na lepsze jutro, ufny w prawdomówność kandydatów. Gdy przestaje im ufać – wyjeżdża z kraju (bo już może) lub umiera na zawał, ku radości ZUS-u i innych biurokratycznych molochów.
Życzenie Polakom, by nadal wiódł ich donikąd prezydent Bronisław, byłoby niesmaczne. Ale czy dla tychże rodaków nie jest właściwie wszystko jedno, czyje obce interesy reprezentuje rządząca nimi głowa państwa? Dotychczas tandem Komorowski-Tusk (tandem pozorny, ale to wszak polityka) wprowadzał w RP porządki w imieniu kanclerz Merkel. Tu istniała (i wciąż jest) bezpośrednia zwierzchność. Nad panią na niemieckiej (czy tylko???) ziemi była teoretycznie jeszcze Bruksela, praktycznie zaś waszyngtoński Biały Dom. Ostatnimi czasy jednak kanclerz Merkel, widząc niezbyt mocną pozycję prezydenta Obamy, próbowała się nieco usamodzielnić.
Skutki? Banalne – USA marginalizować zaczyna stosunki z RFN. Założyciel i szef agencji wywiadu geopolitycznego Stratfor, dr George Friedman, powiedział niedawno podczas wywiadu w TV Republika: „Z amerykańskiej perspektywy NATO nie istnieje. USA koncentrują się na relacjach jednostkowych, np. z Polską, a Niemcom się to nie podoba”. Sytuacja wygląda na klarowną. Friedman nie mówił jako osoba prywatna. Przekazywał jasne stanowisko elit USA wobec sytuacji na linii RFN-Rosja. Amerykanie nie wierzą Niemcom, stąd kontynuują okupację tego kraju poprzez utrzymywanie tam baz wojskowych. Po zjednoczeniu – stolicą RFN stał się Berlin nie dlatego, iż tak „wypadało z historii”, ale dlatego, iż z byłego NRD (DDR) nowe władze na Kremlu wycofały swoje jednostki. Wschodnia część kraju pozostała bez okupacyjnych żołnierzy. Pragmatycznym politykom z Bundesratu i Bundestagu to właśnie wyznaczyło miejsce przenosin z Bonn.
Oczywiście – marginalizacja marginalizacji równą nie bywa. Na razie Washington wysyła otoczeniu pani Merkel wyraźne sygnały, na działania gospodarcze zdecydowanie zbyt wcześnie.
Czy Amerykanie wierzą Polakom? Wierzyli ludziom prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ludziom jego następcy – zdecydowanie mniej.
Z drugiej strony – czy nas, mieszkańców RP, w ogóle powinno to obchodzić??? USA tylekroć razy wykazały wobec Polski swą „dobrą wolę”, iż trudno spodziewać się zmian. Tym bardziej, iż kolejne ekipy rządzące po roku 1989 sprzedały 97% majątku narodowego RP (w dużej mierze po to tylko, by nowi nabywcy go unicestwili) i nie potrafiły przez 26 lat wykształcić klasy politycznej, z którą liczyłby się ktokolwiek. Choćby mieszkańcy San Marino czy Albańczycy. Kolejne nieporozumienia na stanowiskach szefów MSZ – na dwu ostatnich kończąc – to dowód na bezwład i niepoprawność myśli polskiej. Nazywając rzeczy po imieniu – na jej zupełny brak, wynikły z wewnętrznego sabotowania wszystkiego, co mogłoby pozycję Rzeczypospolitej podnieść choć trochę znad poziomu bruku.
Jedni (Czesi np.) robią wszystko, by nawet amerykańskie radary nie stanęły na ich ziemi, będąc wszak pełnoprawnym członkiem NATO, drudzy… Otóż to, prezydent-elekt chętnie widziałby na obszarze Polski bazy wojskowe tego sojuszu, a realną możliwość utrzymywania ich mają wyłącznie Stany Zjednoczone. Niemcy mieliby zwierzchników (tfu, sojuszników) nie tylko na terenie RFN sprzed zburzenia Muru Berlińskiego, ale też od strony wschodniej. Nieco tylko dalej niźli kiedyś bazy Armii Czerwonej w byłej NRD.
I tu pytanie – czy rzeczywiście kontrkandydaci panów Komorowskiego i Dudy (poza Pawłem Kukizem, ale jego popularność można było przewidzieć wobec zmęczenia zawodowymi politykami) musieli być aż tak słabi??? Nawet narodowcy nie wystawili osoby bardziej znanej od pana Kowalskiego, a z aktywnym wszak ruchem utożsamianych jest przecież kilka bardziej kojarzonych publicznie postaci…
Sam dobór kandydatów predestynował niejako i to, kto spotkał się w II turze elekcji – i to, kto ją ostatecznie wygrał. Dotychczasowy mieszkaniec Pałacu Namiestnikowskiego nie reagował zapewne na delikatne ostrzeżenia z UE. Zrozumiał je właściwie premier Tusk, biorąc nogi za pas w najbardziej dla siebie odpowiednim momencie, kiedy to mógł (prywatnie całkiem) ugrać najwięcej. Prezydent Komorowski przestał być osobą wiarygodną (i wygodną) tak dla USA jak dla Brukseli. Potrzebna była – w obliczu rosnącej frustracji nowego pokolenia Polaków, które nie dało się już postraszyć mitycznym „złym Jarkiem” – zmiana. Kosmetyczna, jak mniemam, bo reprezentująca bezpośrednie „łącze” z prezydentem Obamą, bez pośrednictwa bezideowej lewicy z Brukseli, której używał wciąż sprawujący urząd Bronisław Komorowski. Tym samym USA eliminuje (lub tylko zmniejsza) wpływ dyplomacji Niemiec na poczynania RP.
Czy to dobrze czy źle? Zależy dla kogo. Jeśli lobby pro-ukraińskie (czytajmy to jasno – ci, którzy popierają juntę Poroszenki/Jacyniuka, a ludzie ci z narodem ukraińskim mają wspólnego niewiele, tym bardziej, iż naród ten wciąż jest w trakcie stawania się) zwycięży w Polsce, możemy zostać w całkiem cudzym interesie wmanewrowani w konflikt już nie na hasła, a na pociski, o przyszłość naszego wschodniego sąsiada. I tak, w razie rewolucji (prawdziwej, nie tej „sponsorowanej” przez Sorosa rewolcie z kijowskiego Majdanu) na Ukrainie – nie będziemy w stanie zapobiec masowemu napływowi uchodźców. W XXI wieku nie da się już ich zagnać na ogrodzone drutem łąki i pozostawić własnemu losowi z braku funduszy choćby na wyżywienie, jak to czyniono w krasnoarmiejcami podczas wojny polsko-bolszewickiej. Trzeba będzie tym ludziom zapewnić godziwy byt. Czy RP jest w stanie to uczynić, skoro nie potrafiła dotąd zająć się tysiącami własnych, starych i schorowanych obywateli a młodym zapewnić miejsc jakiejkolwiek pracy? Pytanie retoryczne.
Tymczasem przedstawicielem takiego właśnie nurtu myślowego – „ratowania” Ukrainy – zdaje się być Andrzej Duda. Na pewno zaś jego koledzy z byłej partii, bo wszak już w niej nie jest.
Czasy Giedroycia minęły. Bezmyślne powoływanie się na antenatów, działających w zupełnie odmiennych warunkach geopolitycznych, z innym bagażem historii – to debilizm albo sabotaż. Wolałbym to pierwsze.
Jednocześnie z „egzaminem wewnętrznym” – próbą ratowania tego, co z RP zostało i zatrzymaniem kolejnej fali emigracji młodzieży (szkoda, że wciąż nie chce wyjechać ekipa związanych z obecną władzą dziennikarzy – od Michnika po „Stokrotkę”), która Andrzejowi Dudzie uwierzyła i poczeka, ale niedługo – musi on stanąć oko w oko z tymi właśnie problemami: jak potraktować wydarzenia na Ukrainie i czy rzeczywiście potrzebne są na polskiej ziemi obce wojska? Nie tak dawno opuściła ją przecież Armia Czerwona i rodacy wcale nie wyglądali na nieszczęśliwych z tego powodu. Kolejny okupant w miejsce poprzedniego?
Obie kwestie wpływają zasadniczo na ułożenie poprawnych stosunków z Rosją. Jeśli prezes Kaczyński wierzy, że da się Rosjan „wziąć w nawias” i zapomnieć o ich istnieniu – srodze się myli. Bez szybkiego dogadania się w sferze ekonomii, polskie rolnictwo będzie miało już jesienią kolejne kłopoty, wynikłe z nadprodukcji… Nie tylko rolnictwo…
A hierarchowie Kościoła katolickiego, wciąż w RP potężnego, choć słabnącego mimo budowy nowych świątyń, muszą się wreszcie zdecydować – czy przyglądają się tylko upadkowi kraju, czy zechcą go powstrzymać, tworząc z kościelnych funduszy miejsca pracy (choćby sieć zakładów przetwórstwa rolnego w tzw. terenie). I czy wolą propagowanie konsumpcyjnego, do cna materialistycznego trybu życia przez Unię Europejską, czy wartości duchowe, reprezentowane przez Cerkiew Prawosławną.
Droga pierwsza to powolny schyłek religijności i samej instytucji Kościoła. Droga druga – trudna ze względu na stare waśnie czy choćby butę i arogancję hierarchów obu nurtów wiary – wydaje się być konieczną, o ile papież Franciszek i patriarcha Cyryl I nie chcą, by neoliberalne lewactwo, coraz bardziej odżegnujące się od jakichkolwiek idei, oparte na systemie odczłowieczonej biurokracji i zastraszania (co, śmiechem-żartem, nazywa demokracją) – wyparło z Europy (podzielonej teraz, jak nigdy po II wojnie) resztki duchowości.
Tymczasem po raz n-ty Polacy dają się dzielić, szczuć, zubażać umysłowo…
Przyszłego prezydenta czeka wiele pracy. Oby w dobrej wierze. Wyniki elekcji Andrzeja Dudy w Krakowie nie napawają jednak optymizmem. Czy pod Wawelem, tradycyjnie już, nie chcą „swego” proroka? Czy może – za dobrze go znają?
Jeśli Paweł Kukiz zechce trzymać się przyjętej przez siebie roli „społecznego kontrolera” władzy – patrząc nowemu prezydentowi i nowemu Zgromadzeniu Narodowemu na ręce – a politycy nie zaczną z nim walczyć – nie wszystko musi pójść na marne.
Tylko – naród powinien posiadać choć odrobinę pewności swego jutra! Czy to się uda, panie Duda?
Nadesłał: Lech L. Przychodzki
siemysli.info.ke