Po Święcie Żołnierza
17/08/2011
363 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
Przed 1939 rokiem 15 sierpnia był Świętem Żołnierza Polskiego.
Rocznica zwycięskiej bitwy warszawskiej w 1920 roku każe zastanowić się nad przyszłością polskiej armii.
Na łamach „Wprost” ukazał się wywiad z byłym dowódcą wojsk lądowych generałem Waldemarem Skrzypczakiem. Tytuł: „NATO nie ma zbyt wielu sił, by wesprzeć Polskę”. W wywiadzie pada pytanie – „Jak skomentuje pan wypowiedź byłego wiceszefa MON Romualda Szeremietiewa, który mówił o całkowitej bezsilności polskiej armii? Szeremietiew przekonuje, że dziś art. 26 konstytucji mówiący o tym, że „Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej służą ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic" nie mógłby zostać wypełniony.” Generał odpowiada: „Niestety, ale muszę się zgodzić z panem Szeremietiewem. O tym, że ma on rację świadczą ostatnie informacje w mediach oraz gorące dyskusje na temat wojska mocno obnażające oblicze armii. Przykro tego słuchać.”
W innym miejscu czytam tekst publicysty lewicowego tygodnika „Pogląd” Roberta Walenciaka „Czy Polakom potrzebna jest armia?” z podtytułem: „ Śmiem twierdzić, że taka armia, jaką mamy, potrzebna za bardzo nie jest.”
Nie tak dawno ogłosiłem w „Naszym Dzienniku” (09.08.2011) artykuł „Armia znika”. Redaktor Walenciak pisze: „Fachowcy od sił zbrojnych twierdzą, że wartość bojowa polskiej armii jest w zaniku. I że armia zawodowa jest najdroższym rodzajem sił zbrojnych. Nie przekonują mnie również zapewnienia, że tzw. profesjonalizacja zapewni nam armię sprawną i mobilną. Nic na to nie wskazuje, fachowcy od sił zbrojnych twierdzą, że wartość bojowa polskiej armii jest w zaniku. I że armia zawodowa jest najdroższym rodzajem sił zbrojnych.” Stwierdza następnie: „… może jestem niemodny, ale uważam, że armia z poboru jest bardziej Polsce potrzebna niż armia zawodowa. Z kilku względów. Po pierwsze, brak przeszkolenia wojskowego młodych mężczyzn odbija się w dłuższej perspektywie fatalnie na potencjale obronnym. Już nie ma mowy o mobilizacji, bo nie ma kogo mobilizować. Po drugie, to nie jest tak, że współczesna armia staje się domeną zastrzeżoną tylko dla fachowców. Po trzecie, jak dowiodły kampanie w Afganistanie i w Iraku, armię regularną łatwo jest pokonać, ale ruchu oporu, partyzantki – nie sposób.” I dodaje: „… kilkanaście lat temu Romuald Szeremietiew lansował wojnę partyzancką, uważał że powinna ona wejść w skład naszej doktryny obronnej. Wtedy go wyśmiewano, ale przecież coś jest na rzeczy. Przykład pierwszy z brzegu: zakłady Mesko produkują rakiety Grom, one są bardziej skuteczne od słynnych Stingerów. I wystarczyłoby ich kilkanaście (są niewielkie, jedna waży 18 kg), żeby sparaliżować wszystkie polskie lotniska! Ale żeby taką wojnę prowadzić, trzeba mieć przygotowane struktury i w miarę przeszkolonych żołnierzy.” Wreszcie mówi: „Jest jeszcze jeden argument – natury państwowotwórczej. W Polsce jak po grudzie idzie tworzenie społeczeństwa obywatelskiego, ludzie aktywni chętniej utożsamiają się ze swoimi firmami czy partiami politycznymi niż z państwem. Wojsko, jako miejsce wspólnej służby dla obrony ojczyzny, jest dla milionów Polaków ważnym punktem odniesienia. Miejscem kształtującym postawy patriotyczne. To nie są żadne śmichy-chichy, tak po prostu jest.” I na koniec pisze – „z jednej strony prawica, podobno tak propaństwowa, a z drugiej lewica – tak wiele mówiąca o postawach obywatelskich, zupełnie o tych wartościach zapomniały. Ulegając liberalnej modzie, dajmy sobie spokój z armią z poboru, co będziemy się męczyć, załatwi za nas wszystko armia zawodowa. To może od razu rozpiszmy przetarg wśród firm ochroniarskich na obronę polskich granic?’
Trudno nie zgodzić się z tymi opiniami. Ostatnio jeden znajomy w e-mailu przysłał mi link z wiadomością, że dobrze o mnie mówił dziennikarz „Nie” Andrzej Rozenek. Obejrzałem tę wypowiedź. Pytany w „Supperstacji” o przykłady dobrych ministrów obrony red. Rozenek, po zastrzeżeniu, że powie coś dziwnego odparł, iż ostatnio był jeden dobry minister, niestety stosunkowo krótko, nazywał się Aleksander Szczygło, a w dawniejszych czasach był jeszcze jeden – Szeremietiew.
Od dłuższego czasu postuluję, aby sprawy wojska oddzielić od polityki. Aby w porozumieniu ponad partyjnym wyłonić fachową ekipę i zlecić jej odbudowę polskiej armii. Ostatnio z podobnym apelem wyłączenia wojska z sporów międzypartyjnych wystąpiło SLD – może jest to jakiś trik przedwyborczy, może jednak nie. Może więc istnieje w Polsce jakaś przestrzeń do podjęcia dzieła odbudowy Wojska Polskiego, przestrzeń wolna od walk i sporów politycznych.