Jeszcze przed marszem słyszałam głosy, że w tym roku wyjątkowo będzie spokojnie. Miało być tak chociażby z powodu nadchodzących wyborów samorządowych (kandydaci powinni przecież pokazywać się z jak najlepszej strony) oraz wyjazdu największego prowokatora Donalda Tuska. Przed samym marszem jednak, kiedy pojawiło się ogłoszenie o zakazie lotów nad trasą marszu, rozwiały się wszelkie wątpliwości. Będzie zadyma i to pewnie ostra. Nie pomyliłam się.
Samo wyjście marszu przebiegało oczywiście spokojnie. Jako młoda dziennikarka starałam się dotrzeć na przód marszu, żeby być jak najbliżej burd i widzieć, kto je prowokuje. Zatrzymali nas jeszcze przed mostem. Okazało się, że już policja odłączyła czoło marszu od reszty i pierwsze zadymy już trwają. Udało mi się przedostać na sam początek „drugiej grupy”. Przed strażą marszu, gdzie był wyłom w korowodzie, stali zamaskowani mężczyźni (mieli czarno-czerwone maski; padło podejrzenie, że to antifa) prowokujący policję i tłum. Oczywiście nie byli to wszyscy prowokatorzy. Ja sama byłam otoczona kilkunastoma mężczyznami w maskach, którzy przeklinali i krzyczeli do służb, po czym próbowali rozwalić szyk ustawiony przez straż marszu i kontynuowali burdy z policją.
Padła decyzja, że schodzimy na boczną drogę i powoli kierujemy się na plac za stadionem narodowym. Stałam i nagrywałam to, co się działo, jednak otrzymałam wiadomość, żebym się cofnęła, ponieważ policja będzie strzelać do ludzi. Usunęłam się na pewną odległość, lecz próbowałam zajść z kamerą z drugiej strony. Niestety po krótkim czasie i z tamtego miejsca ludzie zaczęli uciekać (i nie na darmo), a ja pobiegłam razem z nimi.
Jedna zadyma? To za mało!
Koniec Marszu. Staliśmy na placu i słuchaliśmy przemów końcowych. Czekaliśmy też na koncert Irydionu. W międzyczasie razem z moim chłopakiem kończyliśmy reportaż, przeprowadzając wywiady i komentując niektóre dzisiejsze wydarzenia. Byliśmy pewni, że będzie już spokojnie, bo w ubiegłych latach tak było (o czym wiem od innych, bo ja sama byłam pierwszy raz na marszu), ale pomyliliśmy się. Najpierw dotarł do nas nieprzyjemny zapach, który po pewnym czasie zaczął nas bardzo drażnić w gardło, nos i oczy i utrudniał normalne oddychanie. Jak się okazało, policja potraktowała nas gazem. Przez kilkadziesiąt minut szukaliśmy miejsca ze świeżym powietrzem.
Ale to jeszcze nie koniec. W niedługim czasie dojechało ok. 200 policjantów. Prowokatorzy rzucali petardami w policję i próbowali ich zaciągnąć do tłumu. Trwały walki. Policja oblewała ludzi wodą i lała także jakimś gazem w płynie, jak usłyszałam od jednego uczestnika. Wielu ludzi rozeszło się, zwłaszcza że były wśród nich dzieci, osoby starsze, kobiety w ciąży lub ludzie chorzy na astmę i inne choroby układu oddechowego czy serca.
Co na to media…
W międzyczasie dowiedziałam się, że w mediach pokazują same burdy i to, że to uczestnicy marszu je powodują, a policja jedynie nas ochrania. Sama potem słuchałam, jak w telewizji publicznej proponowało się zakazanie marszu. Naturalnie organizatorzy mają odpowiedzieć za to wszystko, co się dzisiaj działo.
Co nas czeka w następnym roku? A może jeszcze w tym policja zawita do naszych domów, insynuując nam absurdalne występki i wypytując o przebieg i uczestnictwo marszu? Czy w końcu za te burdy odpowiedzą ci, którzy je prowokują? Czekamy na rozwój wydarzeń. A po drodze walczymy o prawdziwą niepodległość naszej Ojczyzny na inne sposoby. Pierwszy nastąpi już w niedzielę. Wybory samorządowe.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Pingback: Gigantyczny sukces Marszu Niepodległości!