Nie podzielam zachwytu i nie czuję dumy z faktu wyboru Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europy. Więcej – ten wybór wprawia mnie w zakłopotanie, mam bowiem wrażenie, że dokonano po prostu złego wyboru. Nie cieszy mnie uzyskanie prestiżowej funkcji, bo nie o prestiż i splendor chodzi, a o uczciwość, kompetencje i skuteczność.
Nie czuję ani dumy, ani nie wiążę z tym wyborem specjalnych nadziei dla Polski ani Europy, mam bowiem wrażenie, że Donald Tusk będzie w Europie tym, kim był w Polsce. Będzie mistrzem promocji i łatwych wyborów, a pomogą mu ci, dzięki którym to stanowisko otrzymał, w zamian dostając wszystko to, czego oczekują. Dotychczasowa polityka zagraniczna Tuska, to „płynięcie w głównym nurcie”, czyli spełnianie oczekiwań głównych europejskich graczy, podporządkowywanie się im, brak samodzielności i dbałości o polski interes. Czy od 1 grudnia będzie inaczej?
Mój krytycyzm bierze się z oceny dotychczasowych rządów Donalda Tuska, gdy weźmiemy pod uwagę nie sondaże oraz opinie o nim i jego poczynaniach, ale fakty, twarde dane ekonomiczne i społeczne. Przez ostatnie 7 lat Polska nie zmierzała we właściwym kierunku, nie wykorzystano szans rozwojowych związanych z zewnętrznym finansowaniem, finanse publiczne, a wraz z nimi przyszłość ekonomiczna kraju i obywateli, są w katastrofalnym stanie, przemilczane i tuszowane są afery z korupcją w rządzie włącznie, nikt nie panuje nad służbami, a sam Tusk prezentuje butę i arogancję w stosunku do opozycji, nieschlebiających mu mediów i zwykłych obywateli.
Co zatem zostanie po Donaldzie Tusku, gdy pominie się sztafaż i kilogramy pudru, zapomni o poklepywaniu po plecach przez polityków europejskich, pominie serwilizm rodzimych mediów? Jaki jest realny dorobek rządów premiera Tuska? Czy nie zostanie po nich 2000 Orlików, kilka pięknych stadionów przynoszących ogromne straty, nowe, ale korkujące się autostrady i nowoczesne Pendolino na bocznicy?
Czy są przesłanki, że Donald Tusk na czele Rady Europejskiej sprawdzi się, udźwignie ciężar funkcji? Czy mamy czuć dumę i cieszyć się, jeśli w głowie kołacze się myśl, że dobra opinia i szacunek wynika nie z zasług, ale opinii o człowieku, podobnej do opinii, jaką cieszył się w czasie swojej długiej sportowej kariery Lance Amstrong? Czy mamy cieszyć się, że na jedno z najważniejszych europejskich stanowisk wybrano polskiego Zeliga, człowieka bez poglądów lub z poglądami zmienianymi w zależności od aktualnych mód i koniunktur?
Radość i duma z powodu „wybrania na stanowisko” przypomina mi zachwyty po objęciu unijnego stołka przez Jerzego Buzka, nadziei związanych objęciem przewodnictwa Polski w UE czy euforię po uzyskaniu przez Polskę organizacji ME 2012 w piłce nożnej, a to przecież były zawiedzione nadzieje oraz zmarnowany czas i źle wydane pieniądze. Czy mamy być dumni, bo wybudowaliśmy najdroższe stadiony, do których trzeba wiecznie dopłacać, a premier Buzek ma bogatsze CV?
Jeśli mamy autentycznie cieszyć się z rodaka na szczytach europejskiej władzy, to raczej z kogoś samodzielnego, stałego w poglądach, potrafiącego postawić na swoim bez względu na opinie przywódców Niemiec czy Rosji. Potrafiącego sprzeciwić się, stanąć w poprzek ”głównego nurtu”, również wtedy, gdy jest to trudne, niewygodne, niepopularne. Potrzebny jest ktoś mniej zapatrzony w siebie i swoje środowisko polityczne. Ktoś inny niż Donald Tusk.
Może tak kiedyś się stanie, ale nie tym razem…
Mąż Agnieszki, ojciec Jana i Joanny, mgr politologii, wiceprzewodniczący Prawicy Rzeczypospolitej na Mazowszu, radny Sejmiku Mazowieckiego, autor kilku scenariuszy filmów dokumentalnych i fabularnych, miłośnik ogrodów botanicznych.