Są jaja drodzy moi. David Cameron ostro atakuje Jean Claude Junckera stwierdzając, że następcą Jasia Barroso powinien zostać ktoś, kto wreszcie zreformuje Brukselę. Oznacza to niezłą bitkę pod dywanem i realną możliwość, że o tym kto będzie szefem Komisji Europejskiej zdecydują nie największe europarlamentarne frakcje ale eurosceptycy od madame Le Pen i pana Farage’a ze smakowym dodatkiem w postaci Korwina-Mikkego.
Z czego wnoszę, że jaja są? A otóż z tego, że ludowcy (do których należy PO i PSL) chcą Junckera – zwolennika ścisłej integracji, socjaliści (z SLD) Schulza – maoistę, goszystę i skrajnego lewaka, a żadnego z tych kandydatów nie poprą Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy ani, co więcej niż pewne, wzmiankowani eurosceptycy. Co więcej, bez poparcia konserwatystów i eurosceptyków (łącznego) żaden kandydat nie będzie w stanie uzyskać absolutorium. Wynika z tego, że żaden szalony eurofanatyk komisją rządzić nie będzie i w najbliższym czasie nie grozi nam zacieśnienie przyjaźni między narodami Związku Radzieckiego… to jest, chciałem powiedzieć, zacieśnienie integracji europejskiej ani przekształcenie jej w federacyjne superpaństwo.
Tak, wiem, to szefowie państw wystawiają Parlamentowi Europejskiemu kandydata na szefa Komisji by ten go przyklepał. Teoretycznie, bo w praktyce przyklepać wcale nie musi. Więcej, może odrzucać kolejnych kandydatów tak długo, aż nie zostanie mu przedstawiony człowiek, którego posłowie będą gotowi zaakceptować, a to może potrwać. Potrwać i dać nam wszystkim odetchnąć, bo ta bijatyka pod dywanem zaangażuje siły „wielkich rozgrywających” europejskiej polityki i nie będą oni mieli głowy do wymyślania kolejnych dyrektyw i bzdur legislacyjnych. Oczywista oczywistość odbiją sobie to później, ale im dłużej będzie trwało bezkrólewie tym lepiej dla nas wszystkich.
Ale wynik europarlamentarnych wyborów, choćby nie wiem jak mocno przedstawiany przez media i polityków jako zwycięstwo dwóch największych frakcji – czyli ludowców i socjalistów – jest de facto ich porażką. Jeżeli przyjrzymy się nowemu składowi europarlamentu to dojdziemy do wniosku, że podstawowe założenia z jakimi polecieli do Brukseli przedstawiciele tych frakcji – a już zwłaszcza ściślejsza integracja – nie ma szans na realizację. Nie, nie dlatego, że Parlament Europejski będzie kontrował podobne projekty, to ciało fasadowe mające dawać pozory demokracji głupiemu ludowi, który sobie raz na cztery lata pójdzie, zagłosuje i myśli, że to on rządzi. Kłopoty zwolenników federalizacji wynikać będą z jedynej prawdziwej kompetencji brukselskich posłów – oni muszą zaakceptować szefa KE. Szefowie państw mogą sobie wpychać kogo tylko chcąc, sobie a muzom, to parlament decyduje…
A to wystarczy by złapać za twarz tych wszystkich, którzy uważają, że państwa narodowe to przeżytek i anachronizm a przyszłością jest twór przedstawiany jako Stany Zjednoczone Europy…
Prawicowiec, wolnościowiec, republikanin i konserwatysta. Katol z ciemnogrodu.
3 komentarz