W poprzedniej mojej publikacji „UE i nie tylko gaz” zwróciłem uwagę na fakt, że UE, mimo że rozporządza stosunkowo niewielkim obszarem gruntów rolnych nieprzekraczającym 100 mln ha jest największym producentem rolnym wśród porównywalnych regionów gospodarczych świata.
Administracja unijna poczyta sobie takie stwierdzenie za sukces, ale ten „sukces” jest osiągany kosztem jawnych i ukrytych dotacji zjadających niemal połowę budżetu unijnego i spore odsetki budżetów krajowych. Nie wchodząc bliżej w skomplikowany proces dopłat do unijnego rolnictwa można z dużym prawdopodobieństwem określić, że jest to nie mniej aniżeli 100 mld euro rocznie.
W najgrubszym rachunku można za te pieniądze zakupić produkty rolne u tych, którzy mają naturalne warunki do produkowania ich w większej ilości oferując im w zamian produkty przemysłowe i usługi pozwalające na lepsze wykorzystanie unijnego potencjału przemysłowego.
Taki zabieg umożliwiłby znaczne obniżenie kosztów uzyskania produktów rolnych przyczyniając się do rozwoju światowej gospodarki.
Proces ten nie dotyczy wyłącznie stosunków UE z innymi krajami, również wewnątrz Unii istnieją w tym względzie niebezpieczne zachwiania równowagi gospodarczej i objawy oczywistej dyskryminacji, na co od wielu lat zwracam uwagę.
W globalnym interesie UE, a także krajów poszkodowanych, a nawet sztucznie uprzywilejowanych leży właściwe rozwiązanie problemu.
I nie chodzi tu jedynie o „sprawiedliwość społeczną”, ale o czysty interes.
Istotnym wskaźnikiem są koszty uzyskania produktów rolnych,
Według badań poznańskiego Uniwersytetu Przyrodniczego /autorka Karolina Pawlak, dane za rok 2012/ koszt eksploatacji 1 ha gruntów rolnych wynosi w unijnej 15- 3,1 tys. euro, 27 – 2,6 tys. euro, a w Polsce 1,9 tys. euro, zaś efektywność nakładów wynosi w stosownej kolejności: 1,45, 1,47 i 1,76 w Polsce.
Już te same wskaźniki wskazywałyby na celowość rozwijania rolnictwa w Polsce redukując jego rozmiary w krajach gdzie produkuje się najdrożej i najmniej efektywnie.
Są oczywiście dziedziny rolnictwa, które nie da się ulokować w krajach rolniczych UE, dotyczy to szczególnie tych upraw, które wymagają określonej specyfiki klimatycznej jak na przykład uprawa winorośli czy drzew oliwnych, chociaż można mieć zastrzeżenia, że UE, jako całość uprawia zbyt dużo winorośli, a chyba za mało oliwek dostarczających najcenniejszego pod wieloma względami tłuszczu.
Potrzeba rozładowania nadmiernego nasilenia produkcji rolnej w niektórych regionach Europy wynika z troski o ochronę środowiska. Poza sprawami nadmiernej chemizacji wchodzi w grę również nadmierne zagęszczenie hodowli zwierzęcej.
W Holandii przypada 170 sztuk bydła na 1 ha, a w Belgii nawet 260, podczas gdy w Niemczech 77 a w Polsce tylko 28. W swoim czasie pisałem, że Polska może bez trudu zwiększyć o połowę swoją produkcję rolna w tym również hodowlę bydła.
Zredukowanie nadmiernego zagęszczenia hodowli wpłynie na odtrucie gleby odchodami i stworzy warunki dla zwiększenia hodowli w krajach dysponujących większymi przestrzeniami, a szczególnie na wschodzie Europy.
Tak zwana „obrona” interesów rolników w krajach uprzemysłowionych zachodniej Europy nie ma sensu również ze względów ekonomicznych, w rolnictwie zatrudnionych jest tam nie więcej niż 1 % ogółu pracujących, a dochód z rolnictwa to poniżej 0,5 % całego dochodu narodowego. Bez większych kłopotów liczba zatrudnionych w rolnictwie może być zmniejszona o połowę, a zwolnione grunty przeznaczone na cele deglomeracyjne i rekreacyjne dla wielkich skupisk miejskich.
W sumie takie przedsięwzięcie będzie bardziej opłacalne niż sztuczne podtrzymywanie nadmiernej produkcji rolnej za pomocą dotacji i innych kosztownych zabiegów.
Równocześnie wpłynie się w ten sposób na uzdrowienie środowiska w uprzemysłowionych krajach.
Sprawa skoordynowania produkcji rolnej w UE, jako całości w połączeniu z rzeczywistym działaniem na rzecz stworzenia jej mieszkańcom sprzyjających warunków ekologicznych powinna stać się podstawowym zadaniem rządzących Europą. Obecnie mamy do czynienia podobnie jak i w innych dziedzinach z mistyfikacją działania polegającą na formalnych zabiegach o ustalanie biurokratycznych limitów zanieczyszczeń rozdzielanych według widzi mi się brukselskich biurokratów, a raczej ich faktycznych decydentów.
Gdybyśmy mieli zamiast unijnej biurokracji prawdziwie wolny rynek zjednoczonej Europy to omawiane problemy w dużej mierze uległyby rozwiązaniu na zasadzie nie tyle konkurencji ile naturalnego wyboru.
Niezależnie jednak od formy zarządzania przed problemem produkcji rolnej w Europie nie da się uciec i Polska ma w tym względzie obowiązek wystąpienia z odpowiednią inicjatywą.
Wymaga to jednak radykalnej zmiany w systemie rządów w Polsce z całkowitym wyeliminowaniem tych elementów, które dziś pretendują do reprezentowania interesów polskiego rolnictwa, a właściwie Polski.