To chyba najbardziej ponadczasowa scena z „Misia”: tramwaje stoją, bo awaria, nikt nie ma pomysłu, co zrobić, więc…. festyn. Kolejne święto ludowe poświęcone „ludziom dobrej roboty”.
1.
To, co u Barei kilka….siąt lat temu było satyrą, dzisiaj staje się naszą rzeczywistością, choć trochę a rebours.
Oto przykład:
Jak szacują eksperci, koszty pracy są na Dalekim Wschodzie już są tylko o 10-15 proc. niższe niż u nas. Jakość jest podobna, a polscy producenci drobnego AGD wygrywają tym, że na dostawy z Azji trzeba czekać nawet 3 miesiące.
http://www.forbes.pl/artykuly/sekcje/Wydarzenia/koszty-pracy-w-polsce-podobne-do-chinskich,30740,1
I kolejny:
W sierpniu tego roku polski eksport w dalszym ciągu wzrastał, zaś wartość zakupionych za granicą towarów spadała. Nadwyżka handlowa była jednak mniejsza niż spodziewali się analitycy, a deficyt na rachunku bieżącym zdecydowanie wyższy.
Tymczasem w kieszeni przeciętnego Polaka coraz bardziej pusto.
Tak było przecież w PRL-u – coraz mniej ludzi może sobie pozwolić na zakup towarów innych niż podstawowe.
Jedyna różnica to brak środków, a nie brak dostępności. Trzeba jednak przypomnieć, że i w PRL-u człowiek majętny mógł kupić o wiele więcej w PEWEX-ie czy tzw. komisach.
Po 30 latach mamy się więc cieszyć z tego, że szlag trafia naszą domową gospodarkę, ale ta państwowa jeszcze się trzyma.
Faktycznie, istotna różnica, prawda?
2.
Ba, złych wieści nigdy za mało…
Najnowszy raport OECD omawiający sytuację gospodarczą państw członkowskich w 2060 roku nie przynosi pozytywnych informacji dla naszego kraju. PKB na osobę ma być niższe niż to przewidywane dla Meksyku, Turcji czy Chin.
3.
Dlaczego po trwającej blisko ćwierć wieku transformacji ustrojowej okazuje się, że w gospodarce światowej zostaliśmy postawieni na tej samej półce, co uważane za biedne kraje Dalekiego Wschodu, stanowiące rezerwuar taniej siły roboczej dla reszty świata?
Dlaczego, zamiast wykształcenia klasy średniej, doszło do rozwarstwienia na dwie antagonistyczne klasy – bogatych i biednych?
Z silną, pilnującą wyłącznie interesów tej pierwszej, warstwą urzędników?
Odpowiedzi na te pytania można znaleźć w wywiadzie, jakiego udzielił indyjski ekonomista Amit Bhadurim Gazecie Prawnej (nr 212):
4.
…często mam wrażenie, że ciągle wielką trudność sprawia wielu osobom zrozumienie, skąd się ten kryzys wziął.
Wszystko bierze się w gruncie rzeczy z jednego i tego samego grzechu. Począwszy od lat 1970. czy 1980., zaczęło zwyciężać przekonanie, że liczą się tylko rynki zewnętrzne. I kompletne, ocierające się niekiedy o autodestrukcję zaniedbanie rynku wewnętrznego. Tak jakby i kraje biedne, i te bogate straciły widzenie w jednym oku. Ten niezdrowy przechył trwa do dziś. Kto jest obecnie uważany za gospodarczego tygrysa? Oczywiście ten, który najwięcej eksportuje!
5.
…Jeśli jest się nastawionym na rynki zewnętrzne, w naturalny sposób trzeba się bronić przed postulatami wyższych płac. Ponieważ im więcej będzie kosztowała produkcja, tym bardziej obniży się nasza konkurencyjność na rynkach międzynarodowych. Tamowanie wzrostu kosztów produkcji sprawia jednak, że rynek wewnętrzny zawsze będzie niedorozwinięty, bo ludzie będą zarabiali zbyt mało. A ze słabym rynkiem wewnętrznym nie ma szans na to, by uniezależnić się od eksportu. I koło w ten sposób się domknie.(…)
Rynek wewnętrzny to są obywatele własnego kraju. To oni płacą podatki. Na dodatek w demokracji to oni wybierają władzę polityczną, która powinna służyć ich interesom.
6.
…Europa Zachodnia faktycznie była kiedyś prekursorem takiej polityki. Głownie w okresie powojennym. Właściwie aż do lat 1970. To był właśnie Złoty Wiek całego kapitalizmu. Nigdy wcześniej ani nigdy później rozwinięte gospodarki nie rosły w takim tempie, utrzymując jednocześnie tak wysoki stopień zatrudnienia.
7.
– Jak im się to udało?
– Poprzez konsekwentne wdrażanie pomysłu państwa dobrobytu, czyli właśnie rozwijania i wzmacniania rynku wewnętrznego. Poprzez ekspansję wydatków socjalnych, darmową edukację, służbę zdrowia, aktywne zwalczanie segregacji społecznej. (…) … nie możemy zapomnieć o ówczesnej sytuacji historycznej. A szczególnie o jednym jej elemencie. Czyli realnym strachu przed Związkiem Sowieckim. I nie chodziło tylko o czołgi Armii Czerwonej, ale również o współzawodnictwo wielkich idei cywilizacyjnych. Starcie komunizmu i kapitalizmu. Zachodni ekonomiści i politycy, zwłaszcza w pierwszej fazie zimnej wojny, wcale nie byli tacy pewni, że ich ustrój wyjdzie z tego starcia zwycięsko. (…) Można powiedzieć, że zachodni kapitalizm musiał być wtedy jak kawaler starający się o względy pięknej kobiety.
8.
– I wtedy ją zdobył. Związek Sowiecki upadł i Zachód wygrał zimną wojnę.
– Tyle, że wtedy sobie odpuścił i znów wyszły z niego stare okropne wady.
– Czyli?
– Głownie niepohamowany pęd do ekspansji za wszelką cenę. W naszych czasach przybrało to formę globalizacji. Ona jest przejawem nieuchronnej logiki kapitalizmu korporacyjnego. Wielkie korporacje wciąż rosną i rosną. Lokalne rynki przestają im w końcu wystarczać. Szukają więc sposobów wychodzenia na zewnątrz. Podbijania nowych terytoriów. W pewnym momencie pojawia się więc presja na decydentów politycznych, by tworzyć ramy do takiej ekspansji. W Europie takim poszukiwaniem nowych rynków była ciągła filozofia rozszerzania Wspólnoty. Jest dla mnie jasne, że dla Polski wejście do Unii Europejskiej miało charakter cywilizacyjny i symboliczny. Ale wcale to nie zmienia faktu, że dla niemieckich korporacji byliście po prostu nowym wspaniałym rynkiem zbytu.
9.
…neoliberalny pseudokeynesizm lat 1990. i początku XXI w. doprowadził do czegoś innego. To wówczas świat wszedł w kolejną fazę globalizacji. Tym razem była to globalizacja finansowa, która sprawiła, że bogate gospodarki zachodnie zaczęły być jeszcze bardziej zależne od rynków zewnętrznych. Tym razem już nie tylko od eksportu. Ale właśnie od inwestorów finansowych.
10.
-To gorzej czy lepiej?
– Gorzej. Eksport przynajmniej opierał się na produkcji realnych dóbr. (…) rynki finansowe to obracanie aktywami zupełnie abstrakcyjnymi. A ponieważ te operacje przez pierwszy okres przynosiły krociowe zyski, zachodnie społeczeństwa zaczęły wierzyć, że to jest branża trwała i pewna. Rynki finansowe miały być po prostu nowymi gałęziami przemysłu na miarę ponowoczesnych społeczeństw XXI w. Tymczasem od początku był to sektor zupełnie oderwany od realnej gospodarki, a nawet realnego świata. I wtedy dżin zaczął się przemieniać. (…) W wielkiego hegemona. Również politycznego.
11.
Dziś rynki mogą doprowadzić do upadku legalnie wybranego rządu lub zachować go przy życiu, ale dyktować mu jego politykę.
I to już nie tylko w krajach biedniejszych, jak było w Polsce w latach 1990. Teraz dzieje się to również w krajach najbogatszych.
12.
Kiedy obserwujemy globalizację na przestrzeni ostatnich 20 lat, widać, że kilka rzeczy się nie zmieniło. Pierwsza jest taka, że im bardziej rozwija się sektor finansowy, tym bardziej oddala go to od realnej ekonomii. Więc w pewnym sensie również od rzeczywistości. Mimo to nadal rośnie. Proszę spojrzeć na Amerykę po kryzysie. Gospodarka zwolniła, dług osiągnął historyczne rekordy, bezrobocie skoczyło do góry. Najmniej poturbowany zdaje się zaś sektor finansowy, który to całe zamieszanie wywołał. Goldman Sachs wciąż zarabia ogromne pieniądze. (…) Coraz bardziej wydaje mi się, że cena, którą Ameryka zapłaci za globalizację, będzie utrata jej statusu supermocarstwa.
13.
Jakby nie patrzeć przez ostatnie dwadzieścia kilka lat w RP trwa nieustające przykręcanie śruby obywatelom. Jeśli nawet płace nieznacznie wzrastają pod wpływem związków zawodowych, to efekty wzrostu są niwelowane polityką podatkową kolejnych rządów. To nie jest tak, że jedyny brzydal na stanowisku ministra finansów to Rostowski. Przecież niczym innym, jak drenażem naszych kieszeni, okazał się po latach tzw. plan Balcerowicza (gdyby nie możliwość wyjazdów za chlebem obszar biedy w RP byłby dzisiaj większy, niż w 1989 roku).
Trzeba pamiętać również o tzw. ubruttowieniu naszych zarobków, co automatycznie zwiększyło daninę odprowadzaną państwu z tytułu składek na ubezpieczenia społeczne.
Wszystkim tym procesom towarzyszy ciągłe wycofywanie się państwa ze swoich konstytucyjnych obowiązków względem pojedynczego obywatela.
Na zakończenie cytowanego przez mnie wywiadu indyjski ekonomista stawia smutną tezę.
Otóż kryzys 2008 roku jest jego zdaniem zbyt słaby, aby społeczeństwa wymusiły jakiekolwiek zmiany.
Oczywiście społeczeństwa zachodnie, bo przecież w krajach islamu finanse są powiązane z gospodarką i ciągle jeszcze nie oderwały się od niej. Jeśli więc kryzys ich dotknie, to tylko pośrednio.
Ale nad tym wszystkim potężnieje cień Chin, które łączą w sobie mocarstwowość militarną i gospodarczą.
Czy globalizacja finansowa jest koniem trojańskim, który doprowadzi do zniszczenia struktur znanego nam świata?
Zachodniego świata?
Ktoś kiedyś przecież powiedział, że żółta rasa zaleje cały świat…
___________
W tekście wykorzystałem fragmenty wywiadu przeprowadzonego z Amitem Bhadurim przez Rafała Wosia (Gazeta Prawna, Wypuściliśmy dżina z butelki, nr 212/2013)
6.11 2013