GUS w tym roku niebywale się pośpieszył albowiem już w pierwszej połowie lipca wydał Mały Rocznik Statystyczny, który dotychczas ukazywał się w drugiej połowie tego miesiąca.
Drugim sukcesem GUS jest optymistyczny wydźwięk tej publikacji, co się objawia przede wszystkim w oszacowaniu, że przybyło nam ludności i mamy już 38,5 mln. mieszkańców /tzn. mieliśmy w 2012 roku/. Można tę informację zakwalifikować do tej samej kategorii, co oświadczenie niejakiego pana Kwaśniewskiego, że posiada magisterium, bo tak bardzo tego pragnął, że sam sobie je nadał, podobnie GUS w patriotycznym zapędzie tak pragnął zwiększenia stanu ludności w Polsce, że sam go wyznaczył, wbrew oczywistemu faktowi /biada mu!/, że przynajmniej 2 miliony Polaków przebywa na stałe poza granicami Polski i przynajmniej połowa z nich deklaruje, że nie ma zamiaru powracać.
Drugim optymistycznym akcentem jest przedstawienie w przeglądzie międzynarodowym polskiego stanu bezrobocia w wysokości „tylko” 9,7 % / dzisiaj tylko można pomarzyć/ bardzo korzystnie prezentującego się na tle niektórych krajów UE, jak np. Hiszpania – 24%, nasuwa się jednak nieodparcie zastrzeżenie skąd się bierze zatem dwu i półkrotnie wyższy PKB na mieszkańca w tym kraju w zestawieniu z Polską / 32 tys. do 13 tys. USD/. Czasy, w których główne źródło dochodów w Hiszpanii stanowiło zrabowane przez conquistę złoto dawno się skończyły. Wygląda to bardzo podejrzanie, dla mnie bardziej miarodajny jest wskaźnik aktywności zawodowej, który wg GUS wyniósł w Polsce 54 % i był jednym najniższych w UE. Liczenie bezrobocia w Polsce jest wielkim oszustwem, gdyż praktycznie nie liczy się bezrobocia na wsi, nie mówiąc już o zdejmowaniu z ewidencji pod byle pozorem.
Również liczenie dochodu w Polsce nasuwa poważne zastrzeżenie, przy 13 tys. USD PKB na mieszkańca po „waloryzacji” urasta on do aż 21 tys. USD, z czego wynikałoby, że jesteśmy albo najtańszym krajem w UE, albo otrzymujemy tyle prezentów ze strony hojnego państwa /tylko z czego?/. Jeżeli przy 80% spożycia dochodu narodowego nasz dochód konsumowany przez obywateli ma wynosić aż przeszło 16 tys. USD na głowę, czyli przeszło 4 tysiące złotych miesięcznie. Pytam się zatem rodaków ilu z nas ma takie dochody / na czteroosobową rodzinę 16 tysięcy złotych miesięcznie brutto/. Można tylko nadmienić, że ten sam GUS podaje, że dochód osobisty przeciętnie w Polsce wynosi 1 tysiąc złotych miesięcznie / słownie jeden tysiąc/, a więc cztery razy mniej niż wyliczony PKB, jeżeli nawet jesteśmy szczególnie hojnie obdarowani przez władców „III Rzeczpospolitej” to o ile możemy ten biedny tysiąc podnieść, może o 50 %, no to mamy w sumie 1,5 tys. zł, a gdzie pozostałe 2,5 tys. zł?
Wartość tej całej GUS’owskiej statystyki jest mniej więcej taka jak zestawienie akumulacji w poszczególnych krajach, gdzie obok najbogatszych Luksemburga i Norwegii akumulujących około 40 % PKB, występują tacy „bogacze” jak Chiny -50 % PKB i Rosja 40%, w tych ostatnich oznacza to nic innego jak tylko rabunek przez państwo ludzkich dochodów i skazywanie ludności na nędzną wegetację.
Szczerze mówiąc, cała ta wskaźnikowa ekonomia uprawiana wzorem PRL przez GUS psu na buty się nie zdaje. Realiom poświęca GUS znacznie mniej miejsca w swoich publikacjach w odróżnieniu od przedwojennego Małego Rocznika. Efekty produkcyjne potraktowane są zdawkowo pomijając szczególnie w bardzo interesującym porównaniu z innymi krajami nawet najbardziej podstawowe elementy jak np. produkcja samochodów itp.
Ale i z tego, co opublikowano wyłania się dla Polski obraz zupełnie inny aniżeli wskaźnikowy urzędowy optymizm.
I tak np. w rolnictwie Niemcy przy tym samym poziomie gruntów rolnych, co Polska /około 20 mln. ha/ produkują przeszło dwa razy tyle mięsa i cukru oraz prawie trzy razy tyle mleka, co jest wynikiem nie tylko wyższego poziomu kultury rolnej w Niemczech, ale w głównej mierze sztucznemu ograniczaniu produkcji w Polsce i nadmiernej, szkodliwej dla środowiska chemizacji gruntów rolnych nie tylko w Niemczech, ale również w Holandii, Belgii i innych krajach Europy zachodniej. Nikt w Polsce nie upomina się o konieczność zastosowania ograniczeń w tym względzie i wyrównania parytetów.
Podobnie przedstawia się sprawa produkcji przemysłowej, w produkcji stali spadliśmy do poziomu niecałych 9 mln ton rocznie, podczas gdy Niemcy produkują ciągle 44 mln ton, a to przecież Polska ze względu na zaległości cywilizacyjne potrzebuje relatywnie więcej stali i cementu, którego produkujemy zaledwie 15 mln. ton /cztery razy mniej od Turcji/, jak choćby na budowę autostrad, które jak wykazano w MR przy 60 tys. km w Europie w Polsce to zaledwie 0,8 tys. km., co sytuuje nas zdecydowanie na ostatnim miejscu. Mamy ciągle za niski poziom produkcji energii elektrycznej /164 TWh/, co uniemożliwia rozwinięcie szeregu dziedzin przemysłu przetwórczego i usług. MR nie podaje też porównawczego zestawienia cen energii elektrycznej, jak zresztą i innych ważnych produktów, ale natrafiłem na inny wytwór GUS’u, który triumfalnie głosi, że w Polsce energia elektryczna jest tania, około 0,11 USD -1 kWh. Oznaczałoby to trzydzieści parę groszy. Zajrzałem do mojego rachunku za energię i stwierdziłem, że cena wynosi prawie 60 groszy, a to już stawia nas w rzędzie droższych producentów. Jak w tych warunkach zachęcać do inwestowania w Polsce?
Bardzo nędznie prezentuje się mimo optymistycznych wskaźników polski eksport, wleczemy się w ogonie krajów unijnych, mimo że podobnie jak Niemcy musimy eksportować jak najwięcej ze względu na brak wielu podstawowych surowców z ropą i gazem na czele, co powoduje, że ciągle mamy ujemny bilans obrotów zagranicznych i wobec malejących wpływów z tytułu transferów brakuje źródeł jego pokrycia.
Władających Polską mimo tych wszystkich braków zapis w MR może pocieszyć, że również za ich rządów było przecież lepiej bowiem w zestawieniu z innymi krajami unijnymi mieliśmy względnie mniejszy deficyt budżetowy /28 mld. zł w 2011 roku/, przy obecnych przeszło 50 mld.
Obecny deficyt budżetowy jest niczym innym jak tylko zbieraniem zgniłych owoców wieloletnich zaniedbań w polskiej gospodarce. Obdzieranie obywateli doszło już do pewnych granic zarówno ze względu na sięganie po pieniądze potrzebne na najbardziej podstawowe wydatki jak i wytrzymałość nerwową rodaków, która i tak jest zdumiewająco wytrwała.
Wespazjańsko nastawionych władców Polski nie interesuje poziom życia obywateli, nawet nie policzono ile wynosi minimum socjalne, a ponadto uważa się Polaków za idiotów, którym można wszystko wmówić, jak choćby tłumacząc, że są kraje, w których podatki są jeszcze wyższe, ale nie wyjaśniając, że i dochody obywateli są w tych krajach znacznie wyższe od polskich. Jest to tak, że zabranie 20 % dochodów komuś, kto zarabia 2 tys. zł. jest znacznie większym obciążeniem osobistym niż zabranie 50% temu, kto zarabia 20 tys. zł.
Tylko, że „wskaźnikowa” ekonomia demonstrowana przez GUS dla satysfakcji władców tym się nie zajmuje przedstawiając na przykład wskaźnik bezwzględnego zagrożenia ubóstwem, który dla Polski wynosi 24 % populacji, a dla Norwegii aż 29 % / przy polskich 13 tys. dolarów PKB na mieszkańca i norweskich prawie 100 tysiącach dolarów/, oto są szczyty osiągnięć tego typu szalbierstw.
„Rząd rżnie głupa” jak mówił Korwin – Mikre i udaje, że nie wie, iż jedynym pozytywnym źródłem zwiększenia dochodów budżetu jest aktywizacja gospodarki i zwiększenie dochodów ludności. Robi to, dlatego że właśnie „schładzanie”, czyli kurczenie gospodarki jest jego zadaniem wyznaczonym przez mocodawców.
Obraz Polski przedstawiony w Małym Roczniku Statystycznym 2013 r. nie jest pozytywny, ale niewykluczone, że w najbliższej przyszłości będziemy z tęsknotą wspominać jak nam było wówczas dobrze, bo mieliśmy przynajmniej, co włożyć do garnka. I myślę, że ta „optymistyczna” ocena zawartości tej publikacji jest jej najważniejszym, a może i jedynym walorem.