Po prostu nie wiem co napisać.
Całą noc nie spałem. Myślałem.
Po pierwsze moja mowa. Z powodu choroby jest niewyraźna i czasami niezrozumiała. Gdy chcę mówić wyraźniej to muszę podnieść głos. Odbierane jest to jako krzyki, zaczynam być postrzegany jako osoba kłótliwa. Co mnie jeszcze bardziej stresuje.
Są krótkie chwile, że chciałbym być tak mądry jak moi rozmówcy. Na pewno byłoby mi łatwiej.
Dzwoniłem jakiś czas temu z problemem technicznym na infolinię. Odebrała jakaś Pani. Sądząc po głosie chyba młoda. Wyłuszczyłem w czym rzecz. Pani nie znała rozwiązania. Nie wiedziała. Spytałem więc gdzie mam zadzwonić by mi pomogli. Jak to gdzie? Do niej. Ona jest z obsługi technicznej. To jej praca i obowiązek. Aby pomagać innym. Więc spytałem się jeszcze raz. Ciągle nie wiedziała. Więc jeszcze raz się jej spytałem kto będzie wiedział? Jak to kto? Ona. O co chodzi? Po wielu minutach takiej rozmowy poddałem się. Nie miałem już sił ciągle tłumaczyć tego samego. Zdążyłem tylko jeszcze usłyszeć jak do kogoś mówiła: „Ale dziwak”.
Syn mojej dziewczyny jest od dziecka chory. Żadne logiczne tłumaczenia nie mijają w jego przypadku sensu i mijają się z celem. Podam przykłady. Chce kabel długi, ale tylko pod warunkiem, że będzie krótki. Chce sprzętu koniecznie nowego byle by był tylko stary. Komputery powinny być co najmniej dwa. Jeden dla niego, a drugi dla…niego. Itp.
Rozumiem go. Jest po prostu chory. To nie jego wina.
Podobne zachowanie spotkałem w sądach. Brak jakiejkolwiek logiki. Jeśli ktoś czyta moje notki pierwszy raz podam konkrety. Kobieta chodziła w ciąży kilka lat, urodziła dziecko. Chociaż było to całkowicie niemożliwe, przypadek raczej satyryczny. Ale się nie śmieję. Bo zostałem ojcem tego dziecka. Sąd robił wszystko by ten nonsensowny przypadek nigdy nie ujrzał światła dziennego. Byłem wielokrotnie więziony, straciłem zdrowie. Nie dość, że nie mogę pracować to i nie jestem w stanie samodzielnie egzystować. Sąd skazał mnie na śmierć i powolne umieranie odcinając od wszelkich możliwości przeżycia.
Tego jest jednak za mało. Aby oddalić od siebie wszelką winę Sąd markuje postępowania sądowe. Chociaż znany jest już od dawna biologiczny ojciec, a ja ma dwa badania DNA przeczące mojemu ojcostwu, Sąd zlecił kolejne badania DNA. Trzecie. Jest to ewenement nie tylko na skalę krajową, ale i światową. Nawet gdybym był podejrzany o mord seryjny. Jedyne wytłumaczenie tego kuriozum widzę w tym, że sędzia absolutnie nie ma pojęcia co to jest badanie DNA. Syn dziewczyny i sądy są chorzy. Jego jestem w stanie zrozumieć. Sadów nie.
I teraz moje pytanie. Raczej retoryczne. Czy mam się nadal godzić na tą sądową szopkę, czy wreszcie powiedzieć: dość!
Uważam, że sąd mnie oszuka. Ze swoich obaw zwierzyłem się pewnej znajomej Pani. Prywatnie prawnikowi i osobie która pomogła mi zrobić pierwsze badania DNA. Odpowiedziała:
– Co Pan mówi! To jest sąd.
I właśnie się tego obawiam. Że to sąd. Więc jeszcze raz powtórzę to co kiedyś już napisałem; „Dzięki sądom poznałem życie w więzieniach. Lecz naprawdę złych ludzi poznałem dopiero w sądach”.
Obecnie wielką trudność mi sprawia wstanie i utrzymanie przez dłuższą chwilę pionu. Sąd chce żebym pojechał na te badania setki kilometrów. Aby mi nie przyszło nawet na myśl, że Sąd jest bezduszny dostałem też instrukcję jak mam na miejsce dojechać. Żebym już nie musiał szukać.
Kolejne pytanie więc brzmi nie czy umrę, ale kiedy? Bo już wiem jak. Nie powieszę się bo nawet nie wejdę na stołek, nie otruję się bo nie mam czym. Do lekarza już nie dojdę. Też się na pewno nie zastrzelę. Nie mam czym, a nawet gdybym miał to bym nie próbował. Przy moim braku koordynacji nie trafiłbym w siebie. A co gorsze inni mogliby ucierpieć.
Kiedyś mój kolega po wyjściu z więzienia oburzony powiedział:
– Wiesz Marian rozpi…lę ten chory system z dokładnością do jednego biurka.
W moim wypadku byłoby to najwyżej z dokładnością do jednej ulicy.
Pozostaje więc los który zgotował mi sąd. W moim życiu było wiele sytuacji gdy mogłem stracić życie. Ale wychodziłem z nich obronną ręką. Myślałem wtedy, że mam szczęście. Teraz uważam inaczej.
Mówi się, ze ludzie umierają, a zwierzęta zdychają. Mój podział jest inny. Przy odrobinie godności można mówić o umieraniu. W innym przypadku to zwykłe zdychanie. Ja zdycham.
Niedawno były moje urodziny. Przyjechała siostra z mężem, siostrzenica z córką. Było przyjemnie. Tort i takie tam. Dostałem też zdjęcia w ramkach. Zrobione w niezbyt dalekiej przeszłości. Może z półtora roku temu. Byłem na nich uśmiechnięty i promienny. Wyprostowany. Dopiero wtedy sobie uzmysłowiłem, że te chwile już nie wrócą, że to nieodwracalna przeszłość. Może być już tylko gorzej. Wolałbym aby mnie tak zapamiętano, a nie jako pożałowania godnego kalekę.
Co mnie jeszcze czeka? Nietrudno to przewidzieć.
Dziewczyna ma chorego syna, którym musi się opiekować. A opiekuje się dwoma kalekami. Sama też jest chora. I tak nie jest w stanie mi pomóc, co najwyżej znienawidzi. Kwestia tylko czasu.
Kiedyś napisałem notkę „Mordercy w togach”. Jednak tytuł zmieniłem pod naporem krytyki jednego z czytelników. Pomyślałem: „Co mi tam…” Ale mordercy zabierają przeważnie tylko życie i pieniądze, a sądy chcą pozbawić wszystkiego.
Godności przede wszystkim.