W ostatnim ubiegłorocznym numerze „Gazety Polskiej” opisałem przypadek obecnego medialnego przemysłu nagonkowo-przykrywkowego. Pokazałem, jak dziesiątki, może setki dziennikarzy, polityków, komentatorów i tysiące internautów angażują się w odwracanie uwagi naszego społeczeństwa od kwestii ważnych. Jak skupiając się na drugorzędnych sensacyjkach, pozbawiają obywateli naszego kraju zdolności do rozpoznawania ważnych mechanizmów życia społecznego. Jak łatwo tej technice ulega wiele skądinąd inteligentnych osób.
W tamtym tekście opisałem zjawisko. Dziś – zgodnie z zapowiedzią – spróbuję przybliżyć się do uchwycenia sposobu myślenia, wiedzy, motywów uczestników dzisiejszego frontu medialnego.
Język mówi nami
Dawno temu, gdzieś w latach 60. ubiegłego wieku myśliciele zwani strukturalistami sformułowali tezę: „to nie my mówimy językiem, to język mówi nami”. Gdy będąc studentem, usłyszałem tezę tę, zabrzmiała absurdalnie. Jak to – czymże jest język, by mówić przy pomocy ludzi? Przecież to my swobodnie dobieramy słowa, którymi chcemy coś powiedzieć! A jednak dziś, po latach doświadczeń i lektur, teza strukturalistów jawi mi się jako oczywista. O co chodzi i dlaczego warto tę tezę przypomnieć?
Język jest narzędziem nie tylko naszej komunikacji z innymi, ale także narzędziem naszego myślenia. Ba, jest futerałem myślenia. Nasze postrzeganie, ocenianie i rozumienie (a często nierozumienie) świata rozgrywa się w ramach takiego zestawu pojęć, jaki jest nam dostępny. A język jest złożoną siecią znaczeń, nawyków, reakcji, której ogarniamy tylko fragmenty.
Bez pewnych pojęć nie jesteśmy w stanie posługiwać się niektórymi schematami myślowymi. Nie mając pewnych schematów (a bez schematów główkować nie sposób), pewnych rzeczy nie tylko nie pojmujemy, ale nawet ich nie dostrzegamy.
Jeśli to język mówi nami, to często nie wiemy, co faktycznie mówimy, jaki jest sens tego, co społecznie komunikujemy. Nie wiemy, co czynimy. Mamy tylko złudzenie swojej podmiotowości. W świetle dzisiejszej naukowej wiedzy to oczywistość.
To wszystko przypomniało mi się w pociągu.
Żołnierze Stalina
Pociągiem wracałem z Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie byłem na zaproszenie portalu „Przewietrzyć Gorzów” i klubu „Gazety Polskiej”. Po wykładzie dostałem czasopismo „Actum. Warsztaty Idei”. W pociągu do Torunia podczytuję tu i tam. Trafiam na wspomnienia Adama Szymela, Polaka od dawna mieszkającego za oceanem. Skupiam się na fragmencie opisującym wywózkę całej rodziny na Syberię. Opis jasny, poruszający. Zwłaszcza miejsca ukazujące kompletną bezradność wobec zła. Zła z trudem dającego się zrozumieć. Czytając, niemal odczuwałem tamtą bezradność wobec przemocy. Zanurzam się w odczuciach losów okrutnych, niemal zostaję pochłonięty przez współczucie. Nagle…
Nagle, uruchamia się mój badawczy instynkt socjologa. Potrzeba dojrzenia tego, co niewidoczne, uchwycenia i zrozumienia także postaci drugoplanowych, słabo obecnych w tej opowieści. Postaci bezosobowych, bez których jednak wszystko, co opisane, wydarzyć by się nie mogło. To żołnierze Stalina: „Wojsko sowieckie wyglądało żałośnie – żołnierze w zaniedbanych mundurach, kawaleria na szkapach. (…) Od chwili wkroczenia Rosjan zaczął się terror: aresztowania policjantów, wojskowych, urzędników państwowych. Najeźdźcy stosowali podobne metody: wytępić inteligencję, przywódców, a resztą społeczeństwa potem będzie łatwiej rządzić i manipulować”.
Niebawem do domów przychodzą „z bagnetami na karabinach” – „10 lutego 1940 r. w bardzo zimną noc, gdy szykowaliśmy się już do snu, załomotali kolbami karabinów do drzwi. (…) Kilku rosyjskich żołnierzy z oficerem na czele wtargnęło do środka i dali rozkaz wysiedlenia”.
Ze wspomnień 12-letniego wówczas Adama nie poznajemy twarzy tych żołnierzy. Nie poznajemy ich imion. Ani ich motywacji. Oni są. W tle. Działają. Zamieniają życie innych ludzi w piekło.
Żołnierze – trybiki maszynerii, której działania w całości nie ogarniają. Nie są w stanie. Ani zrozumieć, ani się przeciwstawić. Ale współtworzą zły świat. Często nieświadomie. Pakują ludzi do bydlęcych wagonów i wysyłają na Syberię.
Niektórzy żołnierze, oficerowie, nie tylko niżsi stopniem, pewnie myślą, iż to, co robią, jest ważne i potrzebne. W sumie dobre i sprawiedliwe. W stalinizmie nikt przecież nie ośmiela się im powiedzieć ani publicznie, ani prywatnie, że wywózki na Sybir są złe. Że uczestniczą w chorym, antyludzkim projekcie. W jaki sposób w świecie kontrolowanych przez partię mediów mieliby uzyskać szerszy obraz? Niektórzy mogą sobie zdawać sprawę, że uczestniczą w czymś z gruntu niesprawiedliwym, ale często nie mają z kim pogadać, by się upewnić, że ich intuicje, odczucia są właściwe. Myślą zatem, że tak trzeba.
Czy 19-letniego żołnierza, który pilnuje pociągu z Polakami w drodze na Sybir, żołnierza, bez którego maszyneria totalitarnego państwa nie mogłaby jednak działać, mamy winić za zbrodnie Stalinizmu? A oficera, który wydaje mu rozkazy? A generała NKWD? A członka Biura Politycznego Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego?
Żołnierze III RP?
Inne czasy, inny ustrój. Inny poziom życia. Inne techniki obiegu informacji. Inny poziom bezprawia. Ale mechanizm zakłamania, zastraszenia, służalczości działa poprzez te same neuronalne struktury mózgowe. Mechanizm uczestniczenia w kampaniach medialnych, których celem jest nagonka na opozycję, by przykrywać zaniedbania rządzących wytwarza podobnie automatyczne, bezrefleksyjne reakcje. W mniejszym stopniu odczłowiecza, ale ogólny mechanizm pozbawiania podmiotowości jest ten sam.
Czy można winić dziennikarza telewizyjnego, który przyłączył się do niedawno modnej nagonki na agenta Tomka/posła Kaczmarka? A redaktora naczelnego, który do tego zachęcał? Przecież zdjęcia agenta były prawdziwe. I przecież to aktualnie ważny temat. Czyż nie chodzi o obronę demokracji przed nadużyciami ze strony tajnych służb tej strasznej IV RP?
Tak jak młodzi żołnierze Stalina zazwyczaj nie mieli pojęcia, jaką rzeczywistość współtworzą ich jednostkowe działania, tak i dziennikarze III RP nierzadko nie uświadamiają sobie, że są jedynie trybikami przemysłu nagonkowo-przykrywkowego. Też czasem pewnie myślą, iż czynią coś dobrego.
Porównanie takie może być odebrane jako bolesne. Jednak systemy społeczne często działają według tych samych mechanizmów odpodmiotowienia, a różnica dotyczy jedynie stopnia zła, jakie przynoszą. Ale poza stopniem zła istnieje jeszcze inna, ważna różnica.
Żołnierze stalinowscy nie mogli nic zrobić poza tym, co im kazano. Nie byli się w stanie przeciwstawić. Nie mieli żadnego pola manewru. Zostali zepchnięci przez ówczesny system na poletko przetrwania i często ryzykowne dla nich okazać się mogły elementarne odruchy ludzkiej solidarności.
Dziennikarze III RP nie stoją w obliczu gułagu ani plutonów egzekucyjnych NKWD. Stoją tylko w obliczu swoich schematów myślowych, swoich pokus i słabości. W obliczu nawyków, które kierują ich poznawczymi i emocjonalnymi odruchami. W obliczu presji środowiska, które myśli podobnie do nich. Ale nie są częścią świata, z którego nie ma – jak w stalinizmie – żadnej drogi ucieczki.
Dziennikarze III RP nie muszą stać po stronie manipulacji, nie muszą odwracać oczu od zła. Mogą sięgnąć po dostępne alternatywne źródła informacji. W odróżnieniu od stalinowskich żołnierzy mogą zbudować sobie szerszy obraz sytuacji, w jakiej funkcjonują oni sami i ich przełożeni. Mogą…
Uwaga
Mówią także o nas. To, co powyżej piszę o uleganiu nie w pełni ogarnianym schematom myślowym w odniesieniu do dziennikarzy lub/i funkcjonariuszy systemu III RP, w niemałej części odnosi się także do środowiska, z którym się identyfikuję – do obozu patriotycznego. Także i my podlegamy prawom języka, który mówi nami. Niekiedy mówi agresywnie, wbrew naszym chrześcijańskim wartościom. Języka, który za nas myśli. Często „myśli” szybciej,. niż jest to potrzebne. Często działamy nie jako suwerenne podmioty, lecz reaguje w nas to, co grupowe, ideologiczne.
A ze wszystkich życzeń, jakie otrzymałem na święta Bożego Narodzenia, najbardziej podoba mi się następujące: „Oby ludzie, którym zależy na Polsce, potrafili ze sobą współdziałać”.
Andrzej Zybertowicz
Żródło: Gazeta Polska