ms „Costa Concordia” fot. Reuter
13 stycznia 2012 luksusowy italski sześcioletni wycieczkowiec ms „Costa Concordia”* wypłynął w swój ostatni rejs pod koniec dnia i po dwóch godzinach zahaczył o przybrzeżne skały, które rozpruły mu kadłub po prawej burcie na długości kilkudziesięciu metrów. Nazajutrz rano miliony Polaków dowiedziały się nie tyle o katastrofie, lecz o awarii (w tytułach typu „Awaria Costa Concordia”). Awaria? Zasadniczo nie ma czegoś takiego, jak awaria samolotu lub statku. Może być awaria jednego albo wielu systemów na nich. Jeśli samolot spada i rozbija się, to nie aeroplan ma awarię, lecz na nim doszło do awarii, zaś on sam uległ katastrofie. Samolot sławnego naszego kapitana Wrony miał awarię układu wypuszczającego podwozie, ale to system miał awarię, a nie samolot. Można powiedzieć, że ten samolot, mimo awarii, szczęśliwie wylądował, choć mogło być zupełnie inaczej. Jeśli samochód wpadnie na drzewo z powodu brawury lub złych warunków, to nie mówmy o awarii auta.
Statek zatem nie miał awarii, natomiast (być może) awarii uległ jakiś system, choćby służący nawigowaniu. Wszystko wskazuje jednak na to, że to załoga (a dokładnie nawigatorzy, czyli mózg statku) popełniła ludzki błąd. Powinni ominąć łukiem skrajne skały w odległości 5 mil, lecz uczynili to 10-krotnie bliżej. Prawdopodobnie ktoś mądry zalecił taki duży margines, wiedząc, że jeśli ktoś zbagatelizuje zalecenie, to chociaż popłynie w odległości 3 mil od kamienistego dna i brzegu. Ktoś oszczędny zadecydował o ścięciu łuku i ściął go 10-krotnie, co spowodowało rozprucie kadłuba. Zrobił to, co niektórzy kierowcy czynią – ścinają zakręt jadąc na przełaj (po cięciwie), co czasami kończy się tragicznie.
Być może, z uwagi na piątkowo-sobotni czas, trzon załogi niezupełnie trzymał fason w pionie, może ktoś w ostatniej chwili zastąpił oficera, który trasę znał jak własną kieszeń, zaś jego zastępca zbagatelizował 5-milowe zalecenia lub błędnie ocenił skalę mapy lub odczytów. Okazuje się, że dopiero po kilkudziesięciu minutach od wpłynięcia na skały poinformowano pasażerów o potrzebie ewakuacji. Był moment, że ogłoszono koniec zagrożenia i do tego momentu jeszcze nie było ofiar. Potem rozpętało się piekło, choć do brzegu było – jak podano – kilkaset metrów (na zdjęciach wywróconego statku widać, że znacznie mniej, ale może statek przepłynął tę odległość).
Nasze media, nazajutrz, około godziny 7-8 podawały, że zginęło 8 osób, zaś 30 zostało rannych. Potem prezenter zmienił te dane na (kolejno) 6 i 13, lecz jeszcze przez pół godziny, na pasku pod ekranem, nadal podawano informację o 8 i 30 ofiarach, a to już jest bałagan naszej znanej telestacji.
Media również podawały, że woda przedostała się do wnętrza statku przez kilkudziesięciometrową rysę, zapominając, że rysa (np. na szkle lub karoserii) to powierzchowne uszkodzenie (np. wyżłobienie) nieprzebijające materiału, ewentualnie przechodząca na wskroś, jednak nieprzepuszczająca medium lub niemal szczelna.
Ukazano co najmniej dwie animacje katastrofy, które były błędne, bowiem potężne uszkodzenie powstało na lewej burcie, jednak statek przewrócił się na prawą burtę, natomiast na filmikach statek zarówno rozpruł prawą burtę, jak i przewrócił się na nią.
Od niemal wieku krytykowano hutnicze wyroby zastosowane na „Titanicu”** i ich nie najlepszej jakości przypisywano zniszczenie kadłuba ówczesnego „niezatapialnego” statku. Krytykowano także uchybienia w rozkładzie grodzi wodoszczelnych (gdyby zalaniu uległ o jeden wodoszczelny przedział mniej, to nie powstałby ani jeden wzruszający film o tragedii „Titanica” i ludzkość miałaby o jeden symbol mniej).
Jednak po stu latach widzimy, że kadłub italskiego wycieczkowca został także zdemolowany, choć huty wytwarzają blachy o znacznie wyższej jakości, zaś rozszczelnienie kadłuba również spowodowało tę ostatnią katastrofę. Na środku oceanu niechybnie statek poszedłby na dno. Czyżby nie wyciągnięto żadnej nauki z katastrofy sprzed stu lat? Pewnie wyjdą jeszcze na jaw inne szczegóły (panika, błędny sposób informowania pasażerów, kłopoty z wykorzystaniem środków ratunkowych, brak przeszkolenia pasażerów – nie zdążono, bowiem do wypadku doszło zbyt… wcześnie).
Gdyby kadłub został rozpruty poniżej dna wewnętrznego, to doszłoby do ekologicznej katastrofy (rozlanie paliwa), lecz statek utrzymałby odpowiednią pozycje i nie zatonąłby. Nie byłoby ofiar i wielkich strat materialnych. Gdyby miał burtę wewnętrzną doprowadzoną przynajmniej do mniej więcej linii zanurzenia statku, to również nie doszłoby do tragedii. Prawdopodobnie przepisy w tym zakresie zostaną zmienione począwszy już od 2013 roku.
Jeśli chodzi o liczbę ofiar, to są to szokujące dane – dlaczego media podawały wyższe straty, a potem poprawiały je, ale w dół? Przecież liczbę tę podaje policja albo inna odpowiedzialna instytucja. Zwykle po prostu liczone są zwłoki, zaś nieodnalezione osoby (a domniemane) ofiary określane są jako zaginione. To pewnie kolejna kompromitacja Italów. Następny blamaż, to niepodawanie przez wiele godzin liczby zaginionych, natomiast późnym wieczorem sobie o nich przypomniano – telestacje podawały liczbę od 50 do 70 w tej kategorii i… zmniejszyły (utrzymując liczbę rannych na poziomie 30-40) liczbę zabitych do… trzech, co jest kolejnym (i największym) skandalem w dziedzinie liczby ofiar. Ciekawe, w jaki sposób Itale się z tego wytłumaczą… Jak może zmniejszyć się liczba zabitych z 8 na 6 a potem na 3?
Los sobie zakpił z ludzkości (zwłaszcza z turystycznej jej części) w niemal sto lat po katastrofie „Titanica” (obok podróżujących bogaczy płynęli nim biedacy z Europy do wymarzonego amerykańskiego raju). Zakpił sobie także z projektantów, techniki nawigacyjnej i jej obsługi oraz z przepisów budowy statków i z logiki ich konstruowania. A konstruowanie kolosa przy udziale komputerów?
Czy italski statek został wykonany ze szczególną starannością (na wysokim europejskim poziomie), czy (jak to się potocznie a złośliwie określa – po makaroniarsku?). To wkrótce wykażą badania. Może powinna powstać międzynarodowa komisja badająca ten wypadek, bowiem Italom może zależeć na nieujawnieniu pełnej prawdy?
W przypadku „Titanica” rozdarcie kadłuba obejrzano dopiero po wielu latach i do oglądu snuto rozmaite teorie, natomiast w przypadku ms „Costa Concordia” cały świat już w dniu katastrofy pobieżnie mógł w mediach (również w internecie) zapoznać się z zakresem uszkodzenia. Czy uda się odbudować ten statek? Jedynie połowa jest zatopiona i częściowo zniszczona. Może uda się go jeszcze uratować? Do tego ponad tysiąc pracowników, zatrudnionych na pechowym statku, straciło pracę.
Dzień wypłynięcia w rejs oraz początek nieszczęśliwych wydarzeń, niestety, nie przysłuży się walce z przesądami (trzynasty i piątek)…
Wycieczkowiec kosztował mniej więcej tyle, ile pochłonął nasz program budowy siedmiu korwet typu „Gawron” przez pełną dekadę. Gdyby zapytać rodaków, czy woleliby mieć piękny flagowy wycieczkowiec (trzymający się z dala od brzegu), czy siedem korwet (trzymających potencjalnych agresorów z dala od naszego ojczystego brzegu)…
PS Jak informują media – kapitan pechowego italskiego statku został aresztowany; podano jego dane osobowe, co u nas jest rzeczą nie do pomyślenia
* – 25 lipca 2000 roku naddźwiękowy odrzutowiec „Concorde” rozbił się pod Paryżem, pochłaniając 113 ofiar; w romańskich językach nazwa ta nawiązuje do zgody
** – statek ms „Titanic” zderzył się z górą lodową 14 kwietnia 1912 roku podczas swojego dziewiczego rejsu i nazajutrz zatonął