Są wakacje, to i tematy „ruszam” lżejsze. – Kolejna „migawka” z życia tzw. miasta. – Taki sobie tekst.
O parkowaniu, jako o bolącze codziennej na poważnie pisała Małgrozata Dudek (dla przypomnienia – link: http://bezznieczulenia.nowyekran.pl/post/21611,zakaz-parkowania ).
A u mnie życie rozdaje karty tak:
Podjeżdżam z rańca pod pracę. Kombinuję jakby tu kredensa ustawić, żeby i w miarę w zgodzie z prawem, i nie bliźnim po nagniotkach. Ustawiłam bydlę "w skos". Jedno koło "zostało" na jezdni. W sumie to zajmuję może 0,5 metra bieżącego z szerokości pasa (nie wiem ile ma ten jeden pas ruchu – 5 metrów? No, z tych szerszych on ci jest, bo ulica z rozmachem wytyczona). Znaczy ruchu samochodowego NIE utrudniam a piesi też mają swoje 1,5 metra chodnika.
Powoli słaniam się koło auta (tu teczka, tam akta, tam zakupy – a co? – rano już zrobione, itp.)
Wśród nocnej ciszy głos się rozległ:
-***, !@#$, %^&*()!!!! -jezdnie blokujesz, ty blądynko jedna, kto ci prafko dał ty kurwo, tytytyty szmato ty wycieruchu jeden ty?!!!!!!
"Pytający" był taksiarzem, nie kierowcą EL-ki, czy ciężarówki (choć akurat ciężarókwa to by przeszła "z palcem w uchu" a "elkom" wszędzie ciasno). Prywatnie wiem, że to szwagier kumpla stryka ojca brata syna miejscowego komendanta…
Zagryzłam zęby. Zaparkowałam "po zakonu" – czyli wzdłuż chodnika. – Sorry kotki, ale tym samym ja jedna zajęłam miejsce, gdzie mogły stać dwa auta. (Władze lokalne, które z uporem wybieracie tak kretyńsko, równie kretyńsko wyznaczyły wam te miejsca i "kierunek" stania.)
Po południu – wypindrzona blądi, co to ęą, bułkĘ przez bibułkĘ, rozdarła ryja, że nie mogła se zaparkować, bo ja sie "jak krowa rozwaliłam" "kto ci prafko dał ty kurwo, tytytyty szmato ty wycieruchu jeden ty?!!!!!".
Ze wstydem wyznaję, że tego już nie wytrzymałam. – Przewietrzyłam se płucka a bloni wiała jakby ją goniła furia ogniem ziejąca;).
Dodatkowy urok jest taki, że pisząca te słowa, jako "klient spec troski" miejscowej policji (eufemizm na "dopadniemy cię i zgnoimy") ryzykuje mandatem tym parkowaniem "w skos". Bo takie mamy głupie miejsca parkingowe. W dodatku o wiele ich za mało. A instruktor mnie uczył "żyj i daj żyć innym". No więc ryzykuję mandatem (powtarzam, że TYLKO ze względów formalnych, w dodatku głupio wyznaczonych, NIE faktycznych ten mandat by był) – Czego jednak nie robi się dla "bliźniego swego", którego kochaj i co tam jeszcze…
Ot, dylemat iście szekspirowski – "w skos alibo równolegle?". Taki sobie przyczynek do opisu niezgłębionej ludzkiej natury ("jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził").
[Wiem, że "wiszę" Czytelnikom sprawozdania geologiczne a Jaśkowi poza tym posta o butach. Przepraszam. – Proza życia odrywa mnie od rzeczy ważnych, tj.:
1 – pisania dla Was ,
2 – o sprawach istotnych. ]
Z innych rzeczy na poważnie, to mnie zastanawia, że "tubylcy" nie widzą związku przyczynowo-skutkowego między postawieniem przez jednego pana chyba 5 "galerii" handlowych (na działkach uprzednio zakupionych od miasta) a brakiem miejsc parkingowych. Zastanawia mnie też indolencja władz tegoż miasta (tudzież mieszkańców), które lekką rąsią opyliły te działki pomienionemu panu, ZAMIAST wybudować choć jeden parking! W CENTRUM dość dużego city mającego w dodatku pretensje metropolitalne!!!!
No, ale lemingi mają w naturze gryzienie się między sobą, zamiast rozwiązywania problemów…
Zostawiam tę socjologię. Jutro chyba rzucę monetą: orzeł czy reszka; w skos, czy równolegle… A płucka se nastęnym razem przewietrzę na szwagra kumpla stryka ojca brata syna miejscowego komendanta. Bo równowaga w przyrodzie musi być.
Zwyczajnie. Po ziemi:). Na prosty chlopski rozum baby:). [Grafika pochodzi z galerii obrazów Aleksandra Horopa www.horopgaleria.bloog.pl (za zgoda Autora)]