Rzygać mi się chce, kiedy słucham o wielkich „sukcesach” naszej dzielnej policji podczas akcji „Znicz”. I zastanawiam się czy na drogach nie byłoby bezpieczniej, gdyby policjanci zostali w domach.
Statystyki z akcji "Znicz" dowodziły, że weekend w bieżącym roku jest gorszy od poprzednich. Jeszcze w piątek widziałem w telewizji wykresy, z których wynikało, że liczba wypadków niebezpiecznie wzrosła. Policja zmieniła więc sposób liczenia w taki sposób, aby pomiar dotyczył innego czasokresu. I statystyka od razu się poprawiłą. Bardzo prosty sposób. Jeśli w środę jest mało wypadków to dodajemy środę do okresu weekendowego i całkowitą ilość wypadków dzielimy przez pięć, a nie przez cztery i siłą rzeczy średnia dzienna wypadków wychodzi niższa. Kiedyś jeden z komendantów warszawskiej policji znalazł prosty sposób poprawy statystyki porwań dla okupu. Kazał wszystkie porwania rejestrować w statystykach jako zaginięcia. I okazało się, że z dnia na dzień liczba uprowadzeń spadła do… zera.
O co więc chodzi w akcji "Znicz"? Stara mądrość mówi, że jeżeli nie widomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. 10 tysięcy funkcjonariuszy, którzy wyjechali na ulice to 10 tysięcy potencjalnych poborców mandatów. Jeśli każdy z nich wystawi 10 mandatów na kwotę 500 zł to daje to 5 mln zł dodatkowych wpływów do budżetu. A jeśli wystawi więcej to proporcjonalnie więcej. Weekend z okazji Wszystkich Świętych to czas, kiedy mandaty sypią się gęsto, a fiskus zaciera ręce. A przed kamerami telewizyjnymi wymądrzają się rzecznicy prasowi policji, którzy opowiadają o wielkich akcjach na rzecz "bezpieczeństwa" i ściganiu "piratów drogowych".
Każdy, kto jeździ samochodem, wie, że całe to gadanie można potłuc o kant dupy. Polscy kierowcy przekraczają prędkość nie dlatego, że mają tendecje samobójcze i są bandytami tylko dlatego, że obecnych przepisów nie da się przestrzegać. Kto będzie przecież na autostradzie z Warszawy do Piotrkowa zwalniał co chwilę do 70tki? Kto będzie jeździł po Warszawie czterdziestką czy pięćdziesiątką? Łamanie przepisów nie wynika z genu bezprawia drzemiącego w każdym z nas tylko z głupoty obowiązujących przepisów. Jeśli zmienimy przepisy, zezwalając na szybszą jazdę, to i statystyki się poprawią i wykroczeń będzie mniej. A i kierowcy będą się mniej denerwować, jeśli będą mogli koncentrować się na jeździe a nie na wyłapywaniu wzrokiem policjantów kryjacych się w krzakach.
Recepta na poprawę bezpieczeństwa na drogach jest inna: należy zacząć jak najszybciej budować drogi i remontować już istniejące. Należy również poprawić chodniki, aby piesi mieli po czym chodzić (wówczas nie będą chodzić po ulicach, narażając się na potrącenie przez samochód). Należy też zwiększyć liczbę miejsc parkingowych, aby kierowcy nie zastawiali nielegalnie dróg. A potem usunąć policjantów z dróg i posłać ich do łapania bandytów.
Tyle tylko, że straciłby wówczas Skarb Państwa, więc obecna władza tego pomysłu na pewno nie prowadzi