Przedstawiam poniżej tekst z Fejsbuka, którzy powinni przeczytać młodzi ludzie nie pamiętający tamtych „zamierzchłych” czasów – wszak mamy patrzeć w przód i nie oglądać się do tyłu, jak jeszcze niedawno polecały Polakom „autorytety” w TVP.
.
„Lenka Miler ·
Jacek Bartyzel na temat 04 czerwca, bo wszak to się wszystko ładnie nie tylko łączy ale i spina.
Tym bardziej przypominam, że zbliża się rocznica marca ’68 dla nas winna być to rocznica zwycięstwa „Chamów” nad „Żydami”, bo to ichnia wojenka była, w której oczywiście Prawi dostali rykoszetem.
A w tym roku to już będzie pewnie uderzenie z grubej rury, wielkiego tandemu pojednanych: „reżymowych Chamów” i „opozycyjnych Żydów” w … a jakże antysemitę Prawaka …
„Przez cały czas jego [komunizmu] trwania toczyła się bowiem w jego łonie walka dwóch frakcji, różnie nazywanych (np. Puławy i Natolin), ale najtrafniejszym skrótem jest ten Witolda Jedlickiego z jego słynnego artykułu w „Kulturze” paryskiej – „Chamy” i „Żydy”. Różnice ideologiczne obu frakcji były od początku mistyfikacją (tak samo jako jego sowieckiej i ogólnoświatowej matrycy „stalinizmu” i „trockizmu”), natomiast istotna i realna była różnica socjologiczno-etniczna. „Żydy” stanowiły czerwoną arystokrację: rabinów wyćwiczonych w studiowaniu marksistowskiego talmudu; „Chamy” to była ich siła uderzeniowa, sformowana z wiejskich fornali lub miejskich mętów, której horyzont kończył się na gazrurce i umiejętności wyrywania paznokci (typowych Cze.Kiszczaków), ale którzy mieli tyle plebejskiego rozumu, żeby odczuć pogardę okazywaną im przez towarzyszy z wyższej półki i chcieć zająć ich miejsce.
Pierwszy wielki – i udany – szwindel obu frakcji to była październikowa „odwilż” 1956 roku. Puławianie/Żydy przedzierzgnęli się w „liberałów”, Natolińczycy/Chamy – w „narodowych komunistów”. Obie grupy znalazły swoich pożytecznych idiotów w inteligencji niekomunistycznej: „Żydy” w kręgach „postępowych” i „humanistycznych”, „Chamy” w tym, co nazywano „endekomuną”. Ale ponieważ to oparcie i w partii i poza nią się bilansowało, żadna frakcja nie mogła przez następnych 12 lat uzyskać dominacji, więc obie musiały zgodzić się na kompromis w postaci 'gomułkowszczyzny”. Dopiero w marcu 1968 „Chamom” udało się odnieść zwycięstwo na „Żydami” (co zresztą, wbrew legendzie o największym nieszczęściu, miało pewne pozytywne skutki dla społeczeństwa, bo odtąd nacisk ideologiczny się cały czas zmniejszał) i chociaż ci drudzy zachowali cały czas pewne przyczółki systemowe (choćby środowisko „Polityki” – Rakowski, Urban), to jednak zasadniczo „Żydy” znalazły się za burtą, po części zaś na emigracji.
Jednak swoją porażkę „Żydy” umiały przekuć w sukces. Jako klasyczni w kategoriach socjologii polityki (Robert Michels) „zbiegowie z klasy rządzącej”, wykorzystali swoje umiejętności gry politycznej do stanięcia w pierwszym szeregu rodzącego się w sytuacji słabnięcia reżimu ruchu oporu, czyli tzw. opozycji demokratycznej, a później Solidarności, co ułatwiło im także wsparcie zachodnich ośrodków propagandowych z Wolną Europą na czele. Jednak wbrew z kolei mitom popularnym w niektórych kręgach „prawicowych” czy „konserwatywnych”, 13 grudnia wcale nie zadał temu środowisku poważnego ciosu, w związku z czym ich zdziwienie, że generał-katechon z niezrozumiałych powodów w 1989 roku zgłupiał oddając im władzę, świadczy o naiwności i nieumiejętności rozpoznawania prawdziwych motywacji i sprężyn decyzji politycznych. Było wprost przeciwnie: 13 grudnia prowadzi prostą drogą do 4 czerwca, a prowadzi dlatego, że napadając na społeczeństwo junta przerwała, wyraźny jesienią 1981, proces słabnięcia wpływów postkorowskich „doradców” na Solidarność, co pokazywały wyniki przeprowadzanych w niej wyborów. Kiedy Solidarność została zepchnięta do podziemia i zdelegalizowana, ci 'doradcy”, owiani także glorią internowanych „męczenników”, odzyskali swoje pozycje, stając się dla opinii światowej także „przywódcami robotników”, choćby dlatego, ze „Jacek”, „Adaś” czy Tadeusz” byli znani na całym świecie, a nie jakiś tam autentyczny „robol” z Mielca czy Pcimia. Siłą rzeczy zatem to oni stali się jedynymi, oprócz dawno już zjednoczonej politycznie z nimi „katolewicy” reprezentantami „strony społecznej” w negocjacjach mających przesądzić o kształcie „transformacji”.
Czym zatem w istocie był Okrągły Stół – Magdalenka – wybory na dwie listy, układane przez Kiszczaka i Wielowieyskiego z Geremkiem z 4 czerwca? Niczym innym, jak historycznym pojednaniem „reżimowych Chamów” i „opozycyjnych Żydów”, takim „kochajmy się” czerwonych Horeszków i Sopliców, zakończeniem półwiekowej wojny domowej, po której odtąd zjednoczeni „demokraci” mają już tylko jednego wspólnego wroga: „nacjonalistyczno-klerykalne demony”. Więc cóż w tym dziwnego, że i brat kpt. Stefana Michnika, i syn płk. Mariana Cimoszewicza – można rzec „Żyd” i „Cham” archetypowy – chcą czcić to święto demokracji? To naprawdę ICH święto”.
.
Młodym, bez doświadczenia wyniesionego z PRL trudno zrozumieć jak odbywają się „spontaniczne” zmiany w „aparacie władzy” dlatego chciałbym jedynie dodać od siebie moje „marcowe” doświadczenie z tamtego okresu:
Gdy byłem na pierwszym roku studiów, w marcu 1968 roku miały miejsce tzw. jak wówczas je nazywano „wypadki marcowe”, czyli bunt studentów, który objął ważniejsze ośrodki akademickie w Polsce. O podburzenie młodzieży obwiniano, zresztą słusznie, takie osoby jak: Seweryna Blumsztajna, Jana Lityńskiego, Henryka Szlajfera, Adama Michnika Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, czyli „bananową” młodzież – synów działaczy komunistycznych. Podburzyć niezorientowanych co się właściwie w Polsce dzieje studentów było bardzo łatwo. Trwająca stagnacja gospodarcza i coraz bardziej wszechwładna i bezczelna cenzura powodowała wśród studentów i środowisk inteligenckich oburzenie i frustrację.
.
Rodzice na moją uwagę, że gdyby poparli studentów wszyscy Polacy, tylko pokiwali głowami i stwierdzili, że studenci są bardzo naiwni, gdyż zostali użyci do jakichś „rozgrywek na górze”. Niestety szybko okazało się, że mieli rację. W telewizyjnym przemówieniu Gomułki po zakończeniu studenckich strajków można było wyraźnie usłyszeć w tle w trakcie, a zwłaszcza na zakończenie przemówienia, skandowanie Gierek, Gierek! A zatem, to o to chodziło, a nie o jakichś, syjonistów, studentów, czy inne rzeczy. To był tylko widomy efekt walk frakcyjnych wewnątrz PZPR. A trzeba zauważyć, że telewizja w tamtych czasach nie miała takich możliwości ocenzurowania i zmanipulowania transmisji na żywo jak dzisiaj.
.
Wystarczyły kolejne 2 lata, aby w roku 1970 kolejne polityczne przesilenie udało się skutecznie. W 1980r było podobnie o czym można szerzej poczytać w moim artykule opublikowanym na 3Obiegu:
https://3obieg.pl/25-lat-mojej-wolnosci-cz-i-czyli-jak-to-z-pieriestrojka-bylo
Co stawiam pod rozwagę myślącej części młodzieży.
Żurek Janusz
Z urodzenia (1949) optymista, z wykształcenia inżynier elektryk (AGH), z zawodu elektronik, z poglądów liberalny (wolnościowy) konserwatysta.