Mamy dziennikarza śledczego, który w wielkiej trwodze podcina sobie żyły w kościele pod wezwaniem błogosławionego Jerzego Popiełuszki.
Cała sprawa wydaje mi się żartem, mam po prostu wrażenie, że ktoś znając moje inklinacje i temperament zrobił mi psikusa i podsunął to, co tu zaraz pokażę. Potraktujmy to więc w taki sposób, jakby był to żart i blaga. Nikt chyba bowiem, kto ma choć trochę oleju w głowie nie uwierzyłby, że to prawda. Nawet jednak jeśli jest to żart to ktoś kto za nim stoi musi mieć poczucie humoru tak specyficzne, że ja wprost nie znajduję porównania. Może dałoby się nazwać to poczucie humoru wesołością a la Josef Mengele, albo witzem im. Charlesa Mansona. Sam nie wiem. Poczytajcie. Oto wiadomość, która dotarła do mnie wczoraj. Żart czy nie żart?
PUBLICZNY PROCES WOJCIECHA SUMLIńSKIEGO————
13 marca o godzinie 18:00 w warszawskim Klubie Hybrydy przy ul. Złotej 7/9
trzej wytrawni dziennikarze: Rafał A. Ziemkiewicz, Jerzy Jachowicz i Cezary
Gmyz przeprowadzą Publiczny Proces Wojciecha Sumlińskiego, autora
bestsellerowej książki "Z mocy bezprawia", która właśnie ukazuje się
nakładem wydawnictw Fronda i Raj Media w formie audiobooka.
Przygotowany w formie widowiska Proces to nie dyskusja ani wywiad. Jego
główny bohater – oskarżony Wojciech Sumliński – poddany zostanie
“przesłuchaniu" przez wcielających się w rolę “oficerów śledczych"
dziennikarzy.
Niestety nie napisano kto projektuje scenografię i kostiumy tego eventu, a szkoda, bo mogłaby to być ciekawa informacja. Nie wiem czy Wojciech Sumliński jest świadom tego w jakiej sytuacji stawia go uczestnictwo w tego rodzaju imprezach, nie wiem czy ludzie, którzy – zakładam dobrą wolę pomieszaną z głupotą – chcą mu pomóc są tego świadomi. Chyba nie. Jest to proszę Państwa coś głęboko zawstydzającego i smutnego. Porównać mogę ów pomysł jedynie do takiego programu Mana i Materny z dawnych czasów, kiedy do w studio sadzano starego i schorowanego Kazimierza Górskiego, który patrzył smutno do kamery i odczytywał z wielkiej księgi jakieś przysłowia. Mówiąc przy tym na początku swojego wystąpienie: Dzień dobry państwu, a na końcu – do widzenia państwu. Było to coś wyjątkowo obrzydliwego, a upokorzenie jakiego musiał wtedy doznawać Kazimierz Górski trener zwycięskiej reprezentacji piłkarskiej, jest dla mnie wprost nie do pomyślenia. Ktoś za tym stał, ktoś na to pozwolił, ktoś wiedział w jakiej sytuacji finansowej Górski się znajduje i ktoś z premedytacją to przeprowadził.
Dziś mamy podobnie. Mamy dziennikarza śledczego, który w wielkiej trwodze podcina sobie żyły w kościele pod wezwaniem błogosławionego Jerzego Popiełuszki. Piszą o tym gazety i blogerzy, telewizja milczy i milczą tak zwane czynniki oficjalne. Dziennikarz zajmował się sprawą tegoż Jerzego Popiełuszki, a znajdujące się w jego mieszkaniu materiały do książki o nim zostały zabrane przez nieznanych sprawców. Wszyscy o tym pamiętamy. Potem Sumliński zniknął, został redaktorem naczelnym jakiegoś powiatowego tygodnika na Podlasiu, a potem pojawił się znowu i wydał książkę pod tytułem „Z mocy bezprawia”, która to książka wpisuje się w długi szereg demaskacji, którymi polscy dziennikarze próbują zwalczać system. Ja szydzę tutaj celowo, bo uważam, że demaskacja jest narzędziem walki wyjątkowo wprost nieskutecznym. Możemy do – przysłowiowej usranej śmierci demaskować Kiszczaka i jego kolegów i nic to nie zmieni. Możemy do tego samego momentu nazywać Tuska rudą małpą i liczyć na to, że ugną mu się kolana ze strachu, ale to się nie stanie. Wielu ludzi jednak uważa tę metodę za słuszną i potrzebną. I ja ich nie zamierzam przekonywać, że jest inaczej.
Książka Sumlińskiego podobała się wszystkim, którzy ją czytali bardzo. Tak bardzo, że nie udało mi się znaleźć, ani jednej negatywnej recenzji. Ja sam jej nie czytałem więc nie mogę zabierać w tej sprawie głosu. Uważam, że książka ta jest poważna i – skoro już wywołała – zainteresowanie tylu osób i była opisywana wszędzie, ważna dla czytelnika. Uważam jednak, że tak zwane środowisko dziennikarskie zachowuje się w sposób mocno niepoważny, a ściślej uważam, że żadnego środowiska nie ma.
Wyobraźcie sobie, że wśród restauratorów we wschodnim Londynie czy w Nowym Jorku czy w jakimś innym mieście jest jeden, który ma kłopoty z mafią. I ta mafia doprowadza go do próby samobójczej, a jego lokal do ruiny. Co robią inni restauratorzy? Kładą na wszystko lagę i śpią do południa? Przypuszczam, że nie. Przypuszczam, że albo rozpoczynają demonstrację uliczną, albo robią zrzutę na płatnego morderce, albo idą do burmistrza i mówią mu, że jeśli nie załatwi tej sprawy jego zdjęcia z nieletnimi dziwkami znajdą się w sieci. Następnego dnia policja znajduje w bocznej uliczce spalony samochód, a w nim ciała dwóch cynglów mafijnych – Kapiszona i Di Palmy, którzy nie zrozumieli złożoności sytuacji, w jakiej się znaleźli i bez zgody centrali niepokoili Bogu ducha winnych obywateli.
To jest oczywiście bajka, które nie może się zdarzyć w Polsce, bo w Polsce wszystko jest dalece poważniejsze niż gdzieś w świecie. I mamy oto promocję książki, audiobooka, i sam nie wiem jeszcze czego, chyba autora, która jest albo będzie, o ile to nie żart, naocznym dowodem na to kim jest polskie środowisko dziennikarskie. Otóż są to ludzie, którzy dają przedstawienia. Tak właśnie. Przedstawienia. W dodatku darmowe, bo bilety do Hybryd na poniedziałek chyba nie zostały przewidziane. Tak więc mamy kolejną odsłonę prawdy o nas samych proszę Państwa.
Na koniec, dla tych którzy nie rozumieją o czym ja tu dzisiaj piszę, bo są tacy i występują oni w dużych ilościach, powiedzieć chciałem, że istnieje coś takiego jak stosowność. Takie rzeczy są po prostu niestosowne.
Wobec faktu – boleśnie tu widocznego i widocznego we wszystkich właściwie wystąpieniach polskich dziennikarzy – absolutnej niemożności, owe przedstawienia są dla nich jednym ratunkiem. Oni w ten sposób usprawiedliwiają swoje istnienie. I ja się im nie dziwię. Sam uważam, że to co mogą próbować odkryć jest zbyt potworne i oni się boją. Nie znaczy to jednak, że trzeba tej potworności wymyślać usprawiedliwienia, albo ją zasłaniać. A tym właśnie będzie ów proces w Hybrydach. Jeśli bowiem nie możemy pokonać smoka w otwartej walce, zawsze pozostaje sposób tego szewczyka, który nafaszerował barana siarką. A jeśli akurat nie ma w pobliżu barana może się pokusić o wysadzenie w powietrze całej jaskini razem ze smokiem. To nie jest takie trudne wbrew pozorom. Myślę jednak, ze ćwiczyć będziemy ten pierwszy sposób, bo baranów dookoła jest jednak całe mnóstwo.
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl i zachęcam do kupowania książek i płyt.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy