„Nasz Dziennik” przeprowadził wywiad z anonimowym oficerem BOR. Opowiedział on o patologiach w firmie m.in zatrudnianiu po znajomości krewnych polityków, chociaż nie mają odpowiednich kwalifikacji.
"To kwestia polityki ludzkiej w sporym procencie nastawionej na przyjmowanie ludzi z tzw. polecenia ważnych osób mogących przydać się w przyszłości obecnemu szefostwu tej instytucji. Przykładem może być przyjęty zięć jednego z wiceministrów. Chłopak nie był w stanie przejść egzaminów fizycznych i zwyczajnie ich nie zdał. Wyszedł z sali, a po chwili funkcjonariusz z oddziału szkolenia odebrał telefon, wyprosił wszystkich z sali gimnastycznej i chłop miał indywidualny egzamin. I raptem zdał, co potwierdził funkcjonariusz zajmujący się egzaminowaniem. Mało tego, po paru miesiącach służby dostał się na kurs oficerski, na który nie mogli dostać się doświadczeni funkcjonariusze z grup ochronnych z wieloletnim stażem, z ochrony premiera czy prezydenta. Jak twierdzą jego koledzy, gość do niczego się nie nadaje na stanowisku oficera i siedzi na obiekcie" – mówi wywiadzie oficer BOR.
Według niego w BOR jest olbrzymi problem alkoholizmu funkcjonariuszy, ukrywany przez przełożonych. Pretekstem do pytania o sprawę jest niedawny wypadek drogowy spowodowany przez oficerów BOR pilnujących posiadłości prezydenta w Budzie Ruskiej.
"Ostatnie wydarzenia z Budy Ruskiej to nie pierwsze problemy z alkoholem funkcjonariuszy BOR podczas wykonywania obowiązków służbowych. Przykładem śmiertelny wypadek kierowcy generała Jaruzelskiego na Mazurach w grudniu 2007 roku. Jechał z kucharzem, był zwyczajnie pijany. Także podczas ubiegłorocznej prezydencji kierowcy BOR przyjechali w miejsce zbiórki służbowymi samochodami, gdzie zostali poddani badaniom na zawartość alkoholu. Kilku z nich zostało wycofanych z operacji z uwagi na fakt, że byli pod wpływem alkoholu, posiadali przy sobie broń i kierowali pojazdami. Dlaczego nie została powiadomiona prokuratura? Inny przykład. W ambasadzie w Izraelu w ubiegłym roku dwie lub jedna funkcjonariuszka BOR dopuściły się przestępstwa gospodarczego. Kupowały alkohol w strefie wolnocłowej i sprzedawały na mieście, na terenie ambasady RP. Wódka szła jak woda, zarabiały krocie. Janicki sztucznie kryje występki podwładnych, łatwiej wtedy zabłysnąć na salonach i brylować wśród ważnych osobistości jako szef BOR" – twierdzi oficer.
Opowiada również o pospolitych przestępstwach w jednostce.
"Wielkim skandalem, o którym w ogóle się nie mówi, jest tzw. podwójny grafik w jednym z elitarnych oddziałów BOR. Szef tego oddziału, zaufany generała Pawła Bielawnego, tzw. ciekawe roboty (czytaj: medialne delegacje) rozdziela między swoich kolegów, a nocki w hotelach daje osobom, których – delikatnie mówiąc – nie lubi, w ogóle nie biorąc pod uwagę ich doświadczenia i zaangażowania w służbę. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że szef tego oddziału od lat stoi na bramkach w klubach, dyskotekach, jest bardzo łasy na awanse i pieniądze, głodny kariery. Za jego czasów, gdy dowodził w Kabulu, wraz ze swoim zaufanym kierowcą dokonywał dziwnych, częstych napraw samochodów, jednak nikt nie widział starych, zużytych, wymienionych części, tj. półosi, kompresorów klimatyzacji, filtrów powietrza itd. Mimo to wystawiane były spore rachunki, za które płaciło BOR. Firmę jednak zastanowiły te kwoty do tego stopnia, że polecieli tam oficerowie z garaży w celu sprawdzenia. Ten proceder zapoczątkował poprzedni dowódca, który zasłynął przemytem papierosów w Londynie, choć szefostwo BOR znało już poprzednią sprawę" – twierdzi oficer.
Więcej: http://naszdziennik.pl/index.php?dat=20120623&typ=po&id=po05.txt